Wykonałem swoją robotę, żeby nudno nie było

Wykonałem swoją robotę, żeby nudno nie było

Jako pisarz opisuję własne obsesje. W tym jestem najlepszy Andrzej Stasiuk – prozaik, poeta, dramaturg, eseista, publicysta i wydawca   „Przewóz” jest pańskim powrotem do powieściopisarstwa. Skąd pomysł na tę książkę? Jej tematem są początki II wojny światowej, (nie)duże tragedie ukazane są w niej w dramatyczny sposób. – Pierwsza sprawa jest taka, że po prostu miałem ochotę napisać tego typu książkę. Wpadła mi do głowy myśl, że trzeba to zrobić. No to zrobiłem! Wziąłem się do roboty, nie miałem żadnych większych pobudek, w moim przypadku to właśnie tak wygląda, nie ma tu jakiejkolwiek kalkulacji. Historie same przychodzą, a potem stają się czymś w rodzaju obsesji. Następnie trzeba znaleźć odpowiedni język, by opowieść przedstawić czytelnikowi w jak najprzystępniejszy sposób. Powieści nie pisałem od 12 lat, więc sam sobie zadałem wówczas pytania: Czy potrafisz? Czy nie zapomniałeś? Uda się? To prosty schemat, zresztą to jest mój zawód. Jako pisarz opisuję własne obsesje. W tym jestem najlepszy. To tylko moje wyobrażenie tego procesu teraz. Jak było naprawdę? Nie mam bladego pojęcia. Natomiast wiem, że zadanie jest zawsze jedno i to samo: odnalezienie słów najlepiej brzmiących po polsku. Sensy, brzmienia, rytmika, moc i siła wywoływania obrazu… to cała filozofia. Jak już skończyłem „rzeźbić”, napisałem do mojego kolegi Kamila. Spytałem: „Kamil, widać?”. „Widać”. I to mi wystarczyło. Jeśli ten obraz będzie plastyczny, to wiem, że swoje zadanie wykonałem przynajmniej poprawnie. Pan ma w głowie obrazy? – Ja nimi myślę! W prozie to dla mnie arcyważny element, w poezji zresztą tak samo. Na lekcjach w liceum omawialiśmy fragmenty pańskich tekstów, „Opowieści galicyjskich” i „Jadąc do Babadag”. Jako 17-latkowie nie rozumieliśmy treści, ale czuliśmy sugestywność pisarskiego płótna. To wymagające lektury, ale dzięki tej barwności mogą przemawiać do wszystkich. – Tutaj muszę panu przerwać, bo ja też nie do końca rozumiałem, co wtedy pisałem. Nie był pan, wraz ze swoimi kolegami i koleżankami, w tych interpretacjach odosobniony. Szkoła zmusza do dziwnej umiejętności „rozumienia tekstu”. Tekst ma coś w tobie budzić, a to rozumienie jest jakimś XIX-wiecznym pomysłem. Nie ma czym się przejmować, czasem sam się głowię nad tym, co akurat napisałem. Literatura ma budzić w człowieku emocje, a nie być bezpłciowym tworem, który trzeba poznać, wykuć i zapomnieć. A w trakcie prawdopodobnie też znienawidzić. Sam częściej stawiam na dynamikę niż na sens i fabularną konsekwencję. „Przewóz” ukazuje triumf naturalizmu nad realizmem. Chodzi o pastwienie się nad czytelnikiem czy ukazanie prawdy taką, jaką wówczas była? – Zadajmy sobie pytanie, czym tak naprawdę jest brutalność. To ma działać, bo przecież piszę o wojnie. Świat dookoła jest zwierzęcy, rzeczy z powieści mogły się kiedyś wydarzyć. Nie staram się usilnie szokować, raczej trzymam się ówczesnej rzeczywistości. Mogłem przycisnąć pedał i opisać straszniejsze zdarzenia, ale to nie był mój cel. Zależało mi na zachowaniu pewnej dozy harmonii. Z jednej strony, znajdziemy tu udane liryzmy gramatyczno-tragiczne między postaciami, ale odbiorca tej książki nie może zapominać, że „Przewóz” mówi o wojnie i jej zasadach. Powinna lać się krew, a przecież jest jej tam bardzo mało, głównie pojawia się ta zwierzęca. To książka, w której okrucieństwo karzę jeszcze większym okrucieństwem, ale sprawiedliwym. Ja, urodzony w 1960 r., jestem dzieckiem wojny, ona wciąż trwała w ówczesnej popkulturze, w rodzinnych opowieściach, moje doświadczenia z wojną są prędzej zetknięciem z jej postbrutalnością. Dlatego ta powieść wygląda tak, a nie inaczej. Z drugiej strony, chciałem napisać brutalną książkę, więc niech nikogo nie dziwi, że znajdzie w niej mocniejsze momenty. W jednym z wywiadów nazwał pan „Przewóz” polskim danse macabre. – Zapewne jest on o mrocznej części polskiej duszy, o ludziach uwikłanych w danse macabre na polskich ziemiach. Również ta „antypolskość” oburzyła część odbiorców. Ludzie zarzucali panu brak dobrego smaku, przekroczenie granic moralnych. – Ale ja kompletnie nie myślę o czytelniku, zależy mi na historii, którą akurat chcę przedstawić. Co to znaczy „dobry smak”? Literatura polega też na świadomej prowokacji, przecież moim celem jest, by dana lektura wywoływała mniej lub bardziej pozytywne emocje w czytelniku. Dla mnie ta powieść jest „arcypolska”, nie napisałem w życiu lepszego studium polskiego narodu. Bo ja od zawsze próbuję to robić: opisać mój jedyny, umiłowany kraj. Może nieco bezlitośnie, ale nie uznaję tego za jakiekolwiek przestępstwo literackie. Dla

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2021, 27/2021

Kategorie: Kultura