Wyrażaj się

Wyrażaj się

Nie są wcale takie brzydkie i nie rozumiem, dlaczego uparcie się je dyskryminuje. Tym bardziej że bywają pomocne i sprawują swoją funkcję doskonale. Rześkie, rozwibrowane, zabawne. Rozładowują agresję, uśmierzają ból. Są demokratyczne i znają je wszyscy – „brzydkie wyrazy” są częścią naszego języka, siedzą w tradycji głęboko jak zatrzask kleszcza na psim zadku. I nie wiem, czy należy się cieszyć, czy martwić, że wciąż wzbudzają oburzenie.

Do audycji w radiu TOK FM „Prawda nas zaboli” Piotr Najsztub zaprosił Ziemowita Szczerka, popularnego autora reportaży w stylu gonzo. Gonzo to coś w rodzaju silnie osobistego dziennikarstwa i reportażu, w którym autor nie stwarza pozorów obiektywizmu, tylko angażuje się w sprawę bezpośrednio. Gonzo – zwykle komiksowe, dosadne, awanturnicze – ma swoich fanów na całym świecie. Zbuntowane, literackie dziennikarstwo, w którym więcej wolno – zarówno w obszarze interpretowania rzeczywistości, jak i w obszarze języka. Słowem – możemy się spodziewać emanacji osobowości i wrażliwości autora.

Nie ukrywam, że lubię gonzo, nie tylko dlatego, że i tak nigdy nie ma pewności, gdzie leży prawda: obiektywizm reportażu jest umowny, a gonzo otwarcie nań gwiżdże. Podoba mi się chłopacka radocha pisania, filmowe przerysowanie, dowcip i eksperyment. Dlatego ucieszyłam się, że Najsztub zaprosił Szczerka. Zamknęłam okno i usiadłam przy radioodbiorniku; rozmowa dotyczyła języka Polaków. Przy czym Szczerek, gardząc pogardą elit, wyznał, że przeklinać lubi i przeklinać będzie, bo to w sumie nic złego, a nawet pomaga, kiedy człowiek chce się dogadać z drugim. Tu Najsztub się zdystansował i zaznaczył, że przeklinanie kojarzy mu się z agresją i chamstwem, które wspiera państwo PiS. Cóż, można było się tego spodziewać: sprowokowany Szczerek wypuścił taką wiązankę, że Najsztubowi buty spadły. Chyba. W każdym razie ogłoszono przerwę w audycji i usłyszeliśmy wiadomości, a kiedy panowie wrócili z tematem, Szczerek musiał się gęsto tłumaczyć, dlaczego w literaturze i życiu używa przekleństw. Po audycji Najsztub gorąco i dwukrotnie przeprosił obrażonych słuchaczy.

O kurde – pomyślałam – to ktoś może się poczuć obrażony takimi słowami? Przecież nie były wyrazem agresji, ekspresją jakichś złych mocy, które będą teraz krążyć po świecie i zadawać ciosy na oślep. To już więcej szkody robi reality show „Top model”. To już więcej szkody robią „Perfekcyjna pani domu” i Grycanki. Więcej agresji ma w sobie co drugi kierowca czy polityk. Oj, to chyba ogarek pani Dulskiej, szczypta hipokryzji, która kryje jakieś pradawne zło.

Zaintrygowana tematem dzwonię do znajomego literaturoznawcy, który wyznaje ze łzami, że studenci zaczęli odmawiać czytania lektur, w których są „brzydkie wyrazy” i tzw. kontrowersyjne tematy. Ja cię pierdzielę – myślę i idę sobie poprzeklinać. Przeklinam w salonie, żeby podbić efekt, więc wzrok mój błędny pada na półki z książkami. Szczerzą się do mnie z radości nie tylko Ziemowit Szczerek, Andrzej Stasiuk (plugawe „Mury Hebronu”!), Jakub Żulczyk, Jerzy Pilch, Marcin Świetlicki („Ja to pierdolę, dziś jestem w nastroju nieprzysiadalnym”), Hłasko, Bursa (wiadomo, ten miał w dupie całe miasteczka), Gretkowska, Bargielska, Grzegorzewska, ale i masa pisarzy zagranicznych, którzy mają nie tylko Nike i Paszport „Polityki”, ale też Bookera i Nobla. Nie przeszkadza im to w używaniu pięknych brzydkich wyrazów. Pojawia się zatem pytanie o źródła tego świętego oburzenia słuchaczy i czytelników. Allan Bloom powiedziałby, że to lęk przed nihilizmem, rozpaczą egzystencjalną, którą współczesny człowiek czuje po śmierci Boga. Freud uznałby, że nacisk treści wypartych sprawia, że odrzucamy to piękne spektrum. Hobbes rzekłby, że tego typu cenzura jest elementem umowy społecznej, której nie opłaca się łamać. Kolega literaturoznawca myśli, że to wina słabej edukacji i ogólnego chaosu wartości. A ja przypominam sobie, jak pierwszy raz powiedziałam słowo dupa w salonie. Miałam dwa lata. Wszyscy wydawali się zachwyceni.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy