Zapiski z wyprawy Beringa XVIII-wieczna wyprawa nazwana Wielką Ekspedycją Północną miała za zadanie zbadać obszary od Petersburga przez Syberię aż po wybrzeża Ameryki Północnej. Zlecona przez cara Piotra I Wielkiego była najdłuższą i najdroższą ekspedycją naukową wszech czasów. Dowodzona przez Duńczyka Vitusa Beringa liczyła ponad 3 tys. naukowców i żeglarzy. • Podczas drugiej nocy na lądzie Steller, Plenisner i Liepiechin zetknęli się po raz pierwszy z pewnym stworzeniem, które nie tylko potwierdzało teorię Stellera, że miejscowe zwierzęta nie miały wcześniej kontaktu z ludźmi, lecz także miało naznaczyć ich zimę: był to lis niebieski, Vulpes beringensis, odmiana lisa polarnego. Zdawało się, że takich lisów jest tu nieskończenie wiele i nie były płochliwe. Plenisner i Liepiechin z miejsca zastrzelili osiem, a Steller zanotował: „ich liczba i tłustość, podobnie jak fakt, że się nie boją, niezmiernie mnie zdumiały”. Gdy we trzech usiedli przy niewielkim ognisku z kubkami herbaty w dłoniach, zjadłszy zupę z pardwy, lis niebieski bezczelnie podszedł i capnął dwie pardwy „na naszych oczach”. W ciągu kilku dni, od kiedy marynarze, powłócząc nogami, zdążali w stronę wydm, by przygotować obóz, wszyscy zaznajomili się blisko z tutejszymi lisami niebieskimi. Kiedy uczestnicy ekspedycji zabrali się do budowy schronienia przed nadchodzącą zimą, powiększając szereg jam, Steller i Waxell znaleźli w pobliżu wydm i rzeczki stado lisów; te zaczęły szarpać marynarzy za spodnie. Musieli odgonić je kopniakami i okrzykami. Nie zdając sobie z tego sprawy, członkowie wyprawy wybrali na swój obóz problematyczne miejsce: wydmy były tymczasowymi bądź sezonowymi norami lisów. Nie niepokojone przez całe wieki zwierzęta walczyły o swoje terytorium. Owa walka gatunków przez kilka pierwszych tygodni była bardzo brutalna i bezlitosna, a ciągnęła się miesiącami. Steller donosił później, że lisy mają także inne miejsca zamieszkania, a latem „szczególnie lubią urządzać sobie legowiska w górach i na ich skraju”. Jednak przez większą część listopada i grudnia ciągnęło je zwłaszcza do obozu ludzi wśród wydm piaskowych. Marynarze wykopali i powiększyli jamy, a następnie zbili prymitywny szkielet z wyrzuconego na brzeg drzewa, do którego przytwierdzili lisie skóry i resztki podartych żagli. Ale praca szła powoli, ponieważ nawet ci, którzy byli w stanie się zbudzić, ledwie mogli ustać, nie wspominając o ciężkiej robocie. Śmierć nadal stanowiła element rutyny, a w prowizorycznych schronieniach nie było miejsca na ciała. Wokół obozu roiło się od lisów, które z pokrytych śniegiem wzgórz wabił zapach jedzenia. Zwierzęta, coraz agresywniejsze, kradły ubrania i koce, a także wlekły za sobą narzędzia i przybory. Pewnego razu Steller i Plenisner za pomocą noży i siekiery zabili w ciągu trzech godzin 60 lisów, po czym wykorzystali ich truchła do podparcia ścian chatynek. Lisy „wpychały się do naszych kwater i kradły wszystko, co zdołały porwać, w tym przedmioty, które były dla nich bezużyteczne, jak noże, kije, torby, buty, skarpety, czapki. (…) Często zdarzało się, że gdy skórowaliśmy zwierzęta, musieliśmy zadźgać nożami dwa czy trzy kolejne, ponieważ chciały wydrzeć nam mięso z rąk”. Lisy przychodziły także nocami, by zedrzeć ubrania z bezbronnych chorych i ciągnąć za ich buty; robiły to, dopóki ich się nie odegnało. „(…) Nikt nie mógł się załatwić bez kija w ręku, a one natychmiast pożerały ekskrementy równie skwapliwie, co świnie”. Lisy zakradały się do obozu o każdej porze i oddawały kał bądź mocz na odzież lub prowiant, paskudząc je, tego samego próbowały także ze śpiącymi marynarzami. W swojej wstrząsającej relacji Waxell opisywał, jak to lisy „zjadały ręce i nogi ciał, zanim mieliśmy czas je pochować”. Aby ochronić siebie, marynarze zostali popchnięci do bezmyślnej rzezi. Wyrzynali zarówno młode, jak i dorosłe osobniki i torturowali je, gdy było to możliwe. „Każdego ranka – pisał Steller – ciągnęliśmy za ogony naszych więźniów, których pojmaliśmy żywcem, na egzekucję przed koszarami, gdzie części ścinano głowy, a innym łamano nogi lub choć jedną, a potem odrąbywano ogony. Jednym wyłupialiśmy oczy, inne wieszaliśmy żywcem za łapy, żeby się wzajem zagryzły. Niektóre były przypalane, inne chłostane na śmierć kańczugami”. Niemniej lisy miesiącami nie odpuszczały: powracały










