Z wozu czy do rydwanu?

Z wozu czy do rydwanu?

Przeprosiny z polityką kulturalną

Cała historia związków artystów z politykami sprowadza się tak naprawdę do dwóch typów relacji. Jedni politycy chcą się pozbyć artystów jako uciążliwego balastu, drudzy chcą ich podporządkować własnym interesom. Mówiąc dosadniej, jednym jest wygodniej, kiedy sztuka (i kultura) spadnie z wozu i będzie lżej, drudzy chcieliby wziąć artystów pod but i nimi komenderować.

Oczywiście te skrajne metody mogą mieć wiele odcieni i się przenikać, ale w istocie niewiele się różnią. Jedni i drudzy decydenci nie znajdują szczególnego upodobania w kulturze, artystów traktują jak brzęczące muchy, jeśli nie można ich do czegoś wykorzystać (doraźnie), to najlepiej nie zwracać uwagi.

Kultura, czyli wolność

Zauważył to już dwadzieścia parę lat temu z talentem satyryka Krzysztof Skiba, kiedy pisał: „Władzę ani ziębią, ani grzeją dzieła sztuki. Jedynie władza kościelna wykazuje zainteresowanie nimi, zwykle gdy artyści kłócą się po swojemu z Panem Bogiem. Na władzę państwową można ujadać albo lizać ją po tyłku – nic to nie da. Nikt nie przyzna darmowych deputatów węglowych, nie przydzieli  mieszkań, nie ma nawet wczasów w Bułgarii”.

Trochę jednak kpiarz się pomylił. W minionym ośmioleciu sławetnego wstawania z kolan artyści niepokorni dostawali po tyłku, odsuwano ich od beneficjów, zamykano wstęp na antenę, a marudnym gazetom odmawiano wpływów z reklam podtrzymujących ich w miarę godziwy byt. Dyrektor Teatru Słowackiego w Krakowie miałby sporo do powiedzenia o trwającym parę lat grillowaniu za wystawienie podobno antypolskich „Dziadów”. Takich przykładów dałoby się zebrać niemało.

Czego to dowodzi mianowicie? Raczej tęsknoty za utrzymaniem artystów w rydwanach władzy. Tymczasem, jak mawia wspominany dyrektor „Słowaka” Krzysztof Głuchowski, artysta nie może być lizusem władzy, musi być niepokorny i niewygodny. To oczywiste, inaczej staje się piecuchem, a ciepłe kluski nikogo  nie interesują.

Jeśli więc miałbym szukać odpowiedzi na pytanie, na co czeka polska kultura – po nieudanych wprawdzie, ale bolesnych zabiegach dyscyplinujących wedle założonej wizji jedynie słusznego kierunku myślenia – to powiedziałbym, że w pierwszej kolejności oczekuje, żeby władza oduczyła się ręcznego sterowania, dyrygowania artystami, zastępowania swobodnych decyzji artystów przypisywanymi sobie kompetencjami. To nic innego jak ukryta forma cenzury, która, choć cenzurą się nie nazywa, jest nią przecież w samej istocie, skoro wyznacza pole tego, co dozwolone, a co wykluczone. Ludzie kultury łakną wolności jak powietrza. Zasada niezależności, swobody poszukiwań twórczych, odejście od schematów biurokratycznych, a w szczególności od wciągania sztuki do obsługiwania doraźnych potrzeb propagandowych nie wymaga uzasadnienia.

Trwałe odstąpienie od ręcznego sterowania artystami, ich poszukiwaniami w świecie sztuki i kultury nie może jednak oznaczać zrzeczenia się przez państwo odpowiedzialności za prowadzenie polityki kulturalnej i stan uczestnictwa obywateli w kulturze. Taka pokusa rezygnacji z wszelkiej polityki kulturalnej, a nawet jej ośmieszanie jako rzekomego narzędzia wyrządzania krzywd, pojawiała się już wcześniej, nim „dobra zmiana” sięgnęła po władzę. Dość przypomnieć bezradność władz, kiedy niemal doszło do likwidacji zasłużonego i ważnego dla polskiej kultury wydawnictwa, jakim był i jest Państwowy Instytut Wydawniczy. Albo milcząca zgoda (brak reakcji) władz stolicy na wyburzenie gmachu Teatru Żydowskiego. Lub ciche przyzwolenie władz Wrocławia na zawieszenie festiwalu WROSTJA (Wrocławskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora), przez ponad 50 lat rozsławiającego miasto i Polskę jako europejskie centrum konfrontacji teatrów jednoosobowych. Takich przykładów zaniechań można zgromadzić bardzo wiele. Ich patronem pozostanie Leszek Balcerowicz ze swoją tezą, że kultura wyżywi się sama.

Polityka kulturalna polega nie na pouczaniu artystów, jak mają myśleć i o czym, ale na tworzeniu warunków (najlepiej optymalnych) do uprawiania twórczości, zawodowej i amatorskiej, a zarazem zapewnianiu dostępu do dóbr kultury. Przy czym nie chodzi jedynie o zapewnienie fizycznego kontaktu z dziełem, książką, filmem, wystawą, koncertem, spektaklem itp.; konieczne jest umożliwienie nabycia kompetencji poznawczych do świadomego korzystania z istniejącej oferty kulturalnej. Na tym przede wszystkim polityka kulturalna polega. Tworzenie i pielęgnowanie sieci instytucji artystycznych i kulturalnych zajmuje w tej polityce miejsce kluczowe, ale nie mniej ważne jest budowanie i zasilanie systemów edukacji kulturalnej. Zadań tu bez liku, najczęściej leżących niemal odłogiem i zastępowanych spektakularnymi poczynaniami kadrowymi.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 17/2024, którego elektroniczna wersja jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty

Fot. Bartek Barczyk

 

Wydanie: 17/2024, 2024

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy