Ludzka głupota nie zna granic, także tej między życiem a śmiercią Gen. insp. Jarosław Szymczyk, komendant główny policji, zyskał u podwładnych ksywkę „Bazooka”. Pochodzi ona od amerykańskiego granatnika przeciwpancernego, wprowadzonego do uzbrojenia armii w czasie II wojny światowej. Bazooka zyskała tak wielką sławę, że w potocznym języku przyjęło się określać tym mianem wszystkie granatniki, niezależnie od kraju pochodzenia. I tak jest do dziś, choć amerykańskiej „rury” nie używa się już od ponad półwiecza. A co ją łączy z naszym inspektorem? W połowie grudnia ub.r. Szymczyk zasłynął na cały świat, odpalając w gabinecie współczesną wersję bazooki. Był to prezent przywieziony z Ukrainy, gdzie generał spotkał się z szefostwem tamtejszej policji i MSZ. Zdaniem Szymczyka granatnik wręczono mu z informacją, że jest zużyty (nie ma głowicy bojowej) i przerobiony na głośnik. Słowem – bezpieczny. Urządzenie trafiło do komendy, gdzie generał postanowił je przetestować. Zdjął kilka blokad i nacisnął spust… Wcześniej zignorował wagę granatnikogłośnika – pusty waży 4-5 kg, podarowany był znacznie cięższy. Komendant miał szczęście, bo wystrzelony pocisk nie zdołał się uzbroić, ale gazy wylotowe i tak narobiły solidnych szkód. Kilkadziesiąt godzin później, z opatrunkiem na uchu, Szymczyk zapewniał w telewizji, że jest ofiarą zdarzenia. On, szef formacji mundurowej, teoretycznie obyty z bronią. Kpinom nie było końca, także na policyjnych forach (nie tylko polskich). Komendant stał się memem, a co złośliwsi widzieli go jako murowanego kandydata do Nagrody Darwina (ang. Darwin Awards). Honorowej, bo na inną inspektor nie zasłużył. Polski akcent Nie zasłużył, bo przeżył, tymczasem Nagrody Darwina przyznawane są za wyjątkową nieroztropność, której efektem była śmierć kandydata, ewentualnie pozbawienie się zdolności do płodzenia potomstwa. Idea wyróżnienia nawiązuje do Karola Darwina – brytyjskiego przyrodnika, twórcy teorii ewolucji – i ma „upamiętnić osoby, które przyczyniły się do przetrwania naszego gatunku w długiej skali czasowej, eliminując własne geny z puli genów ludzkości w nadzwyczaj idiotyczny sposób”. Darwiny mają wyłącznie symboliczny charakter, a zwycięzców wyłania się poprzez internetowe głosowanie. Nie ma statuetek, jest adnotacja na stronie organizatorów. Przyznawana od 1994 r. antynagroda stała się kulturowym fenomenem, który wyszedł poza świat cyfrowy – powstają o niej książki i filmy, a określenie „zasłużyć na Nagrodę Darwina” w wielu językach jest synonimem wyjątkowo niemądrego zachowania. Szef naszej policji zdołał Darwina uniknąć, ale to nie znaczy, że w 30-letniej historii konkursu nie ma polskiego akcentu. Jest, i to jaki, za sprawą pana Krzysztofa (w annałach występującego z nazwiskiem, ale tu je sobie darujemy). Był rok 1996, nasz rodak ostro popił z kolegami. A że nie samą wódką człowiek żyje, panowie przeszli do prób męskości, okładając się po głowach kijami – na zasadzie „kto więcej wytrzyma”. Niestety, jeden z uczestników rywalizacji wzniósł ją na wyższy poziom – uruchomił piłę łańcuchową i pozbawił się fragmentu stopy. Krzysztof poszedł jeszcze dalej i… tu istnieją dwie wersje. Wedle oficjalnej usiłował obciąć sobie piłą głowę, by udowodnić, że jest największym macho. Nieoficjalnie sprawy miały się tak: mężczyzna nadstawił głowę i stwierdził, że żaden z kolegów nie będzie miał odwagi mu jej odciąć. Śmiałek najwyraźniej jednak się trafił, bo pogotowie znalazło martwego twardziela z napoczętą szyją i rozerwaną tętnicą. Ponoć jeden ze współzawodników stwierdził, że „choć za młodu Krzysiek ubierał się w bieliznę siostry, skończył jak mężczyzna”. Trucizna z lewatywy Nieprawdopodobne? Owszem, ale prawdziwe. Po kilku wpadkach z zakwalifikowaniem do rywalizacji miejskich legend organizatorzy zaczęli weryfikować zgłoszenia. Z czasem stało się to dużo prostsze, bo wielu nominowanych, nieświadomych zbliżającego się końca (śmierć samobójcza nie kwalifikuje się do nagrody), rejestrowało swoje poczynania. Tak było z 47-letnim Japończykiem Tedzu, który w październiku 2019 r. wyruszył na szczyt góry Fuji. Niepoprawny fan społecznościówek mimo minusowej temperatury i odmrożonych palców cały czas prowadził transmisję na żywo. Skupiony na telefonie stanął nie tam, gdzie powinien. „O nie! Ześlizguję się!”, brzmiały jego ostatnie dające się zrozumieć słowa. Z Darwinami jest trochę jak z Noblami – duża ich część trafia do Amerykanów. Ci bowiem są naprawdę kreatywni, jeśli idzie o sposoby przenoszenia się na tamten świat. Wśród nominowanych znalazł się np. mężczyzna, który z bronią w ręku napadł









