Zakładnicy islamskiej chusty

Zakładnicy islamskiej chusty

Gdyby nie porwanie dziennikarzy, szkoły francuskie stałyby się na początku września miejscem wielu konfliktów Korespondencja z Paryża Nawet papież napiętnował porywaczy z Islamskiej Armii w Iraku, którzy 20 sierpnia porwali dwóch dziennikarzy francuskich i ich syryjskiego kierowcę, Mohameda al-Joundiego. Sprowokowana tym dramatem fala światowego, zwłaszcza arabskiego oburzenia jest, jak twierdzą lokalni komentatorzy, bezprecedensowa. Georges Malbrunot, wysłannik dziennika „Le Figaro”, i Christian Chesnot, dziennikarz francuskiego radia, znaleźli się w środku ogromnej burzy medialnej i politycznej, kiedy ich porywacze, wsławieni egzekucją włoskiego fotografa Enza Baldoniego, za pośrednictwem kasety wideo wyemitowanej przez nadającą z Kataru telewizję Al Dżazira zapowiedzieli w sobotę, 28 sierpnia, że Francja ma 24 godziny na zniesienie prawa zabraniającego muzułmańskim dziewczętom noszenia w szkole rytualnej chusty. Brak reakcji wywoła natychmiastową egzekucję zakładników. Francuscy politycy i dyplomaci, którzy początkowo trochę bagatelizowali sprawę porwania, „bo z pewnością było przypadkowe i musiało się wyjaśnić”, doznali szoku. Jak można traktować w ten sposób kraj będący „największym przyjacielem sprawy arabskiej” i „zdecydowanym przeciwnikiem interwencji amerykańskiej w Iraku” – pytano. Zakładnicy amerykańscy, pakistańscy czy włoscy są ofiarami polityki własnych rządów. Ale Francuzi? Czasu było bardzo mało (ultimatum zostało przedłużone, ale o tym w sobotę nikt nie wiedział). Prezydent Jacques Chirac, rząd z ministrem spraw zagranicznych, Michelem Barnierem, oraz sieć dyplomatów i specjalistów od bezpieczeństwa terytorialnego rozpoczęli gorączkową działalność. Chirac zaapelował w telewizji o narodową solidarność, a Michel Barnier rozpoczął serię wizyt w Egipcie, Jordanii i Katarze. Należało zdopingować „przyjaciół arabskich” do śmiałego wystąpienia po stronie francuskiej, próbując przy tym nawiązać kontakty z porywaczami poprzez wpływowe islamskie autorytety religijne. Rezultat akcji przekroczył najśmielsze oczekiwania – prawie wszystkie rządy krajów arabskich, ugrupowania islamskich radykalistów (w tym palestyński Hamas, libański Hezbollah, egipscy Bracia Muzułmańscy i iracki Komitet Ulemów), autorytety religijne, intelektualiści oraz media z telewizją Al Dżazira na czele wygłosili apele wzywające do uwolnienia zakładników. Nawet Arabia Saudyjska, podejrzewana o finansowanie Islamskiej Armii (prawdopodobnie pod wpływem Al Kaidy), wezwała terrorystów do jak najszybszego uwolnienia więźniów, ponieważ „nauka islamu, oparta na sprawiedliwości, współczuciu i tolerancji zabrania działań, które mogłyby zaszkodzić osobom niewinnym”. Francja udowodniła światu (i Amerykanom), że zainicjowana przez generała de Gaulle’a polityka proarabska jest odpowiednio przyjmowana i ceniona. Niektóre media arabskie stwierdziły, że „zaatakować Francję, to skierować broń przeciwko sprawie Islamu”, a komentator algierskiego dziennika „El-Watan” wysunął jeszcze śmielszą teorię: „Nikogo nie zdziwi, jeżeli dowiemy się któregoś dnia, że ta podobno islamska armia jest w rzeczywistości zbiorowiskiem typów działających na rzecz CIA albo Mossadu. Agencja amerykańska musi mieć sporą satysfakcję z trudności, jakie napotyka dzisiaj rząd francuski”. Groteskowa odpowiedź na pytanie, komu zależy na zbrodni, brzmi: Amerykanom, oczywiście. Bardziej oczywista jest odpowiedź na pytanie, kto straci na zbrodni. Przede wszystkim francuscy muzułmanie i ich krewcy przewodnicy duchowi, wzywający dotychczas dziewczęta do ostentacyjnego noszenia chust będących „symbolem i opoką Islamu”. Podejrzenia i niechęć do krnąbrnych przedstawicieli mniejszości pochodzenia arabskiego, o wiele bardziej rozpowszechnione we Francji niż przerysowany medialnie antysemityzm, wzmocniły się po 11 września, a ultimatum porywaczy mogłoby je znacznie spotęgować. Unia Organizacji Islamskich we Francji, która jeszcze niedawno oskarżała Francję o rasizm i islamofobię z powodu prawa „przeciwko islamskiej chuście” i zbierała w krajach arabskich fundusze na nauczanie dziewcząt wykluczonych ze szkół państwowych, twierdzi dzisiaj głosem jej generalnego sekretarza, Fouada Alaouiego, że muzułmanie „praktykują w pełni i w zupełnej godności ich religię we Francji”. Więcej – Alaoui, wchodzący w skład trzyosobowej delegacji wysłanej do Bagdadu przez CFCM (Francuską Radę Kultu Muzułmańskiego) na koszt i z błogosławieństwem rządu francuskiego, stał się jednym z ważniejszych elementów presji wywieranej na porywaczy. Delegacja, przyjęta bardzo serdecznie przez Komitet Ulemów, najwyższy autorytet religijny irackich sunnitów, teoretycznie bliski Islamskiej Armii w Iraku, nie skąpiła usilnych apeli w imię „Allaha Litościwego i Koranu”. Podczas konferencji prasowej Fouad Alaoui ogłosił uroczyście: „Jest nas we Francji 6 mln muzułmanów, w tym 65% narodowości francuskiej i nie prowadzimy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 37/2004

Kategorie: Świat