Zakłócenie hierarchii

Zakłócenie hierarchii

Dowiaduję się (osobiście nie mogłem tego zobaczyć), że polskie telewizje dostały Dziwiszomanii. Krakowski arcybiskup został przez media wypromowany na najważniejszą osobę w hierarchii polskiego Kościoła, i jeśli ta dziennikarska nominacja się utrzyma, prymas i przewodniczący Episkopatu zejdą na trzeci plan, utracą sporo z przysługujących im uprawnień oraz faktycznych możliwości, na korzyść nieformalnego autorytetu Dziwisza. Prawo kościelne będzie się zmagać z charyzmą. Charyzmą? Czy ktokolwiek dopatrzył się charyzmy w milczącym przez 27 lat sekretarzu papieża? I czy teraz, gdy odzyskał on prawo mówienia, ktoś może posądzać go o posiadanie właściwości tak tajemniczej i uwodzicielskiej? Trzeba pamiętać, że istnieją różne odmiany charyzmy. Charyzma osobista jest wielką rzadkością. Karol Wojtyła był na każdym szczeblu hierarchii wybitnie wyróżniającym się kapłanem, poznał się na nim Watykan i Sobór. Był, według świadectw z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, znakomitym profesorem. Także niezwykle utalentowanym lingwistą, o czym wszyscy mogli się przekonać. Nikt jednak nie mówił o jego charyzmie. Gdy występował razem z kard. Wyszyńskim, rzucało się w oczy, że to coś, co nazywamy charyzmą, cechuje Wyszyńskiego, którego „od zawsze” znaliśmy jako prymasa, a Wojtyła ma zalety innego rodzaju. Dopiero gdy został papieżem stał się postacią ponad wszelką wątpliwość charyzmatyczną. W jaki sposób? Przeszła na niego mianowicie charyzma urzędu papieskiego. Media światowe ją uwidoczniły, rozgłosiły, powiększyły. Polski patriotyzm jeszcze bardziej powiększył to, co już było powiększone. Nie ma w tym nic dziwnego, że osoby pozostające w bliskości postaci charyzmatycznej czy takiegoż urzędu, są w oczach ludzi obdarzone większą lub mniejszą dozą charyzmy. Fotograf watykański, człek Bogu ducha winny, czaruje media odblaskiem papieskiej charyzmy. Jakże miałby być jej pozbawiony sekretarz, który nie odstępował Jana Pawła II przez lat trzydzieści. Tylko od dziennikarzy telewizyjnych zależy, czy siostra przełożona kuchni papieskiej zostanie wylansowana jako jedna z czołowych postaci polskiego Kościoła. Gdy kult zmarłego papieża będzie rozkwitał jak dotychczas i gdy już połowa ulic i szkół będzie jego imienia, siostra przełożona może zająć drugie miejsce w hierarchii polskiego Kościoła, zaraz za arcybiskupem Dziwiszem i przed prymasem oraz przewodniczącym konferencji Episkopatu.
Polskie media nie dały sobie ani chwili czasu na poinformowanie się, kim jest arcybiskup Dziwisz realnie: czy jest światły, czy jeszcze nie jest, samodzielny myślowo czy ulegający wpływom, natchniony czy tylko nadęty, rozumny czy – jak głosiły złe języki, które chwilowo umilkły – radiomaryjny. Nie jest łatwo rozgryźć sekretarza, który przez 27 lat sekretnie milczał i wykonywał bardzo proste polecenia. Arcybiskup Dziwisz to istna enigma, trzeba ją było rozkodować zanim się go uczyniło namiestnikiem Jana Pawła II na polskiej ziemi.
Opowiadał znajomy o imieninach (a może urodzinach) biskupa diecezji ze Ściany Wschodniej. Zjechało się na te imieniny wszystko najważniejsze w województwie, a więc lewicowy wojewoda, prawicowy marszałek sejmiku, wicemarszałkowie, starostowie, najważniejsi biznesmeni, baronowie wszystkich partii, nikogo z notabli nie zabrakło. Najważniejsi z ważnych wygłaszali górnolotne, ociekające patriotyzmem i wiarą przodków przemówienia, przekraczając czas na znak, jakim szczęściem jest dla nich wielbienie swojego biskupa. Było też czołobitne składanie darów, klękanie i całowanie w pierścień albo nie, zależnie od odcieni poddaństwa. Zwykli wierni, których dopuszczono do oglądania, nigdy nie widzieli tak pokornej i cierpliwej kolejki jak kolejka do złożenia darów biskupowi. Było to widowisko istnie orientalnej ceremonii. Orientalnej, tak jak sobie dawniej orientalny obyczaj wyobrażano, dziś poza Polską nie ma już chyba takiego orientu.
Obecni przy rozmowie wtrącili, że co opowiadający uważa za nadbużańską osobliwość, jest im znane z niektórych innych diecezji.
Na ingres arcybiskupa Dziwisza przybyło oczywiście dygnitarzy odpowiednio więcej i odpowiednio większych niż na imieniny zwykłego biskupa. I zachowali się niekonwencjonalnie. Prezydent Rzeczypospolitej nie ukląkł przed arcybiskupem, kandydaci na ten urząd nie ustawili się w kolejkę do złożenia darów. Żaden nie wygłosił mowy pochwalno-modlitewnej, mimo że niejeden miał na to ochotę. Można by powiedzieć: pełna Europa, gdyby nie to, że nie słyszano, aby jakiś prezydent europejski chodził na ingresy arcybiskupów.

Wydanie: 2005, 36/2005

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy