Gdy zakonnice się buntują

Gdy zakonnice się buntują

Z dziennika siostry Doroty*
Nowicjat: strach, samotność, pustynia. Znów płakałam wbrew posłuszeństwu. Klęska – żyję w wiecznym strachu. Rozmawiałam z Mistrzynią. Powiedziałam jej, że nie czuję się tu kochana, nikt na mnie nie czeka, nie ufa, nie pokłada nadziei we mnie. Oszukano mnie. To sekta: rozbudowany aparat powołaniowy, a potem nic już nikogo nie obchodzisz. Służ, kochaj, pracuj, bądź wydajna.
Czy to jest ta czarna noc, o której piszą św. Tereska i św. Faustyna?

Mistrzyni poradziła, żeby jeszcze więcej się modlić i każdego dnia przyjąć jakieś upokorzenie. To ma pomóc wytrwać w powołaniu. (…)
Wbrew posłuszeństwu płakałam sześć razy.

Nie potrafię zachować się tak, żeby wszystkich zadowolić.

Zjadłam na kolację dwie kromki zamiast jednej.

Nie pracowałam od 15.15 do 15.45 – lenistwo. Nie dopuszczać do bezczynności.

Siostra Dorota, zgodnie z zaleceniami siostry przełożonej, wzorowała się na św. Faustynie, prowadziła nawet dzienniczek, w którym zapisywała swoje grzechy i uchybienia. Skończyło się depresją.

– Dominikanie, z którymi rozmawiałam, powiedzieli, że jeśli nie ma jednocześnie pracy nad pogłębianiem relacji z Bogiem, a jest lista zakazów, nakazów bez głębszej refleksji, prowadzi to do kryzysu. Jestem psycholożką, zainteresowało mnie, skąd depresja u sióstr. Bo jeśli powstała ze względu na mechanizmy funkcjonujące w zakonie, warto się nad tym zastanowić. Zwłaszcza że większość przełożonych traktuje depresję jako chorobę psychiczną uniemożliwiającą złożenie ślubów wieczystych. A więc potem usuwa się taką siostrę ze zgromadzenia. Świetnie to widać na przykładzie Doroty, która chciała być idealną zakonnicą i poddawała się całkowicie formacji przełożonych. Kiedy w rezultacie popadła w depresję, siostry powiedziały jej, że już nie może być zakonnicą.

Wiele osób krytykuje takie podejście, zarzucając, że jest średniowieczne, skostniałe.

– Skostniałe tak, ale bliżej tutaj do lat 50. niż do średniowiecza, kiedy odpowiednio do pozycji kobiety w społeczeństwie zakonnice z możnych rodów miały dużo niezależności i mogły się kształcić. W XIX w. zgromadzenia były zakładane przez ówczesne feministki. Teraz w zakonach więcej jest tego skrępowania, zamknięcia.

Spotkałam się ze stwierdzeniem, że wraz z emancypacją kobiety mogły się zająć edukacją, pomocą społeczną bez zakładania habitu. Teraz jest wiele możliwości włączenia się w działania organizacji pozarządowych, wolontariackie.

– W XIX w. zakony odpowiadały na problemy epoki, państwo nie zajmowało się szkolnictwem, opieką medyczną czy pomocą społeczną – zajmowały się tym m.in. zakonnice. Teraz jest wiele możliwości, ale zawsze będą osoby, które zechcą odłączyć się od świata i prowadzić żywot pustelniczy. Dlatego wybierają zakony kontemplacyjne. Choć nie trzeba być w zakonie, żeby służyć Bogu. Taką zmianę przyniósł Sobór Watykański II.

Piszesz, że reformy soboru nie dotarły do polskich zgromadzeń żeńskich.

– Kiedy słuchałam moich bohaterek, miałam wrażenie, że to samo mówiły o swoich zgromadzeniach siostry za granicą w latach 50. Potem nadeszła reforma soborowa i na Zachodzie wszystko się zmieniło. Zewnętrznym wyrazem odnowy było np. zrzucenie habitów – zakonnice zaczęły ubierać się po cywilnemu. U nas habitu nie wolno zdjąć do dzisiaj. Za granicą z przełożoną można dyskutować. A moje bohaterki opowiadały, że w ich zgromadzeniach każde słowo przełożonej miało być traktowane jako wola boża.

Na Zachodzie zakonnice działają na rzecz praw człowieka, są aktywne w ruchach pacyfistycznych, ekologicznych. Tego, według nich, oczekuje Chrystus.

– Jeśli mówisz o zakonnicach w Stanach Zjednoczonych, które faktycznie tym się zajmują, to pamiętaj, że Kościół nie popiera ich działań. Wysłano do nich wizytacje, do zeszłego roku miały kuratora – jednego z biskupów. W USA przez wiele lat siostry głośno wyrażały opinię, że skoro Kościół mówi o równości kobiet i mężczyzn, powinien również uznać kapłaństwo kobiet. Wspierały też wszystkich wiernych, także kobiety, które dokonały aborcji, osoby homoseksualne czy rozwiedzione.

Dostajesz wiele listów od byłych sióstr, które chwalą cię za odwagę. Ale środowiska katolickie nie szczędzą ci obraźliwych słów.

– Jestem tylko reporterką, dałam głos byłym zakonnicom, więc jakiekolwiek plucie na mnie jest jednocześnie pluciem na nie i inne, które odeszły w podobnych okolicznościach. Na portalach katolickich książkę recenzują osoby, które jej nie czytały, szczycą się tym. Trudno podjąć z nimi jakąkolwiek merytoryczną dyskusję.

Historia Joanny i Magdaleny jest pozytywna. Działają na rzecz praw człowieka, chronią życie, są wegankami, ratują psy i koty, włączyły się w działania Amnesty International, dołączyły do niebieskiego patrolu WWF i pilnują, aby fokom, które wyszły na ląd, nic się nie stało.

– Myślę, że moje bohaterki odnalazły spokój poza zakonem. Dlatego mówię, że to książka z happy endem.

*Fragment książki Marty Abramowicz „Zakonnice odchodzą po cichu”.


Marta Abramowicz – prowadzi badania społeczne, najczęściej wśród ludzi, którym trudniej się odnaleźć. Od lat z różnymi organizacjami pozarządowymi szuka sposobów na zmianę świata.
Skontaktuj się z autorką: http://martaabramowicz.pl

Strony: 1 2 3

Wydanie: 2016, 27/2016

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy