Zakopane z Łapickim pod rękę

Zakopane z Łapickim pod rękę

Kilka dni bez informacji ze świata, nawet przegapiłem podanie się do dymisji Borisa Johnsona i wygraną Djokovicia w Wimbledonie. Więc kilka dni w Zakopanem, jak rok temu w roli jurora w konkursie Nagrody Literackiej Zakopanego. A też jako gość Zakopiańskiego Festiwalu Literackiego. Dobry czas. Ten sam hotel co rok temu, blisko Krupówek, a jednak na uboczu. Spotkania w tych samych miejscach. Więc rok jakby się sprasował. I stał się cienki jak kartka papieru. Krupówkami płynie jak zawsze rzeka ludzi, dwa nurty – w dół i w górę, ale w tym roku tej „ludzkiej wody” jakby trochę mniej. Już nie tylko słychać, ale też widać, jak zjada nas inflacja. Miałem mieć spotkanie autorskie na placu Niepodległości na wolnym powietrzu, a tu ulewa, więc przenosiny do małej sali w kinie Sokół, gdzie więcej niż pół wieku temu widziałem film „Tom Jones”. Nic dziwnego, że zgubiła się publiczność. Mało kto wyszedł z domu w ulewę. To sen koszmar każdego autora, ma spotkanie autorskie, a na sali nikogo. Teraz było z 10 osób. To tylko mała katastrofa. Potem wiele spotkań już innych autorów na placu Niepodległości, przy dobrej pogodzie, ale ludzi też garstka, gdy obok na Krupówkach płynie rzeka kuracjuszy, których nic nie obchodzi literatura. Te dni w Zakopanem były szaleństwem klimatycznym, wielkie ochłodzenie, bywało 10 stopni, zresztą na wycieczki w doliny i tak mnie nie ciągnęło, bo tłumy. Miałem za to do czytania dzienniki Andrzeja Łapickiego, aktora, reżysera, o których już pisałem tydzień temu. Lata 1984-2005. Wynotowuję sobie wszystkie jego uogólnienia na temat okropieństw Polski i Polaków. Wypełniłem tymi skargami cały zeszyt. Sam w swoich felietonach z lat 80. i 90. pisałem bardzo ostro o słabościach polskiego społeczeństwa. Paradoksalnie pisałem wtedy chyba bardziej krytycznie, niż piszę teraz, chociaż teraz zdaje się być więcej powodów. Po 1989 r. były różne rządy, jednak nie rządzili nami prawicowi paranoicy. Ciekawe, co by teraz pisał Łapicki, nie starczyłoby mu gniewu, rozpaczy i słów. Pewne rzeczy zapomniałem albo wyparłem. Łapicki przypomina mi, jakim szokiem dla nas było dojście do władzy SLD. Dla Łapickiego to był koniec świata, ja chyba nie zareagowałem aż tak mocno, chociaż na pewno nie byłem szczęśliwy. Już wtedy uważałem, że większym zagrożeniem niż postkomunizm jest dla nas postendecja. Podobnie myśleli choćby Giedroyc, do jego „Kultury” pisałem felietony, czy Miłosz. Zresztą ten postkomunizm okazał się fikcją. A ludzie o peerelowskich korzeniach szybko i dobrze zakorzenili się w demokracji. Łapicki miał inną optykę – wierzący i w wielkim miłosnym związku z Kościołem, zasiadał w różnych radach przy prymasie, był z nim w przyjaźni, ciągle pieszczony przez biskupów. Dopiero pod koniec życia dostrzeże, ile jest mroku w polskim Kościele. A tak, to co chwila notuje: „Moim jedynym opiekunem i parasolem jest Kościół”. Co chwila też oświadcza, że Bogu dziękuje za swoje zdrowie czy za sukcesy, zdarza się, że nawet leży krzyżem w kościele. Zdumiewające. Nie miałem zbyt dobrego zdania o talencie aktorskim i reżyserskim Łapickiego ani o jego inteligencji. Byłem w błędzie, był inteligentny, dowcipny i to była jednak osobowość. Dziennik przypomina już zapomniane lęki, które były udziałem polskiej elity. Nagłe przeistoczenie się miłości do Wałęsy w wielką do niego niechęć, w lęk, że wprowadzi dyktaturę. Jak bardzo to teraz wydaje się naiwne. Łapicki pisze: „Mam najwyższe obrzydzenie do takiej Polski, jaką nam proponuje Wałęsa z całą kliką. (W tej klice byli wtedy bracia Kaczyńscy, jaka ironia historii – T.J.). A znowu sojusz z komuną też śmierdzący”. Pisze to w roku 1992. I co chwila w tym stylu: „Jest tak paskudnie, że w najgorszych snach nie można było sobie tego wyobrazić. Żyć się nie chce”. Po wygranej SLD notuje: „Naród pijaczków i kundli. Byle kaszanka była tańsza”. Albo: „Skundlone społeczeństwo. Polska to wszystko hołota”, i tak w koło Macieju. Ratują go Kościół i przyjaźń z Guciem i Tadziem, czyli z Holoubkiem i Konwickim. To przyjaźń podszyta zazdrością i rywalizacją, a jednak to przyjaźń serdeczna. Ten dziennik jest szczery i autoironiczny, to jego wielka zaleta. Jak szczerość, to przyznawanie się do swojego narcyzmu, upajanie się własnymi sukcesami. Jego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2022, 30/2022

Kategorie: Felietony, Tomasz Jastrun