W tych dniach w warszawskich sferach rządowych i dziennikarskich święto zbiegło się z żałobą. Święto ogłoszono dla uczczenia zwycięstwa nad Eriką Steinbach. Żałoba zapanowała wskutek śmierci amerykańskiej “tarczy”. Nawet jeśli wiadomości o śmierci owej tarczy są nieco nieścisłe, to nie są przesadzone. Jeśli się ona odrodzi, to w postaci innej niż sobie warszawscy politycy wymarzyli. Zwracałem już kiedyś uwagę, że polskie rządy tak określają cele, że nigdy nie wiadomo, czy odniesiono sukces, czy poniesiono porażkę. I tym razem także żałobne lamenty są równoważone przechwałkami, że bateria patriotów jednak pojawi się w Polsce, a o to właśnie chodziło, żeby na coś wydać zbędne 40 miliardów.
Amerykanie zostali stworzeni przez Boga po to, aby innym narodom dać przykład skuteczności. Jeżeli postanawiają coś zrobić, to z pewnością to zrobią, niezależnie od tego, ile to będzie innych kosztowało, jak w Hiroszimie czy Iraku. Zanim jednak przystąpią do czynu, rozważają za i przeciw, które to ruchy umysłu są zupełnie obce polskiej nacji. Rządzące nami podziemie od razu zachwyciło się pomysłem włączenia polskiego kraju do strefy wymiany rakietowych ciosów w razie jakiejś większej wojny, a ekspertów argumentujących przeciw tarczy zaledwie tolerowano jako niegroźnych dziwaków. Poważnej dyskusji, ważenia racji za i przeciw nie było ani w rządzie, ani w mediach. Umowę z Amerykanami podpisano w takim momencie, aby nikt w Polsce nie miał wątpliwości co do tego, że baza antyrakiet ma być wymierzona przeciw Rosji. Przedstawiono to niechętnemu narodowi jako wielki sukces Polski, a Tusk z prezydentem Kaczyńskim wysilali swoje spryty, aby każdy dla siebie przechwycił całą chwałę tego aktu podpisania.
Wydawało się, że Zbigniew Brzeziński jest najwyższym autorytetem dla polskiego rządu w sprawach międzynarodowych. Brzeziński uczciwie mówił, że ta tarcza Polsce nie jest potrzebna i w polityce amerykańskiej nie jest bardzo ważna. Jednak rządzące teraz podziemie zawsze zazdrościło innym krajom amerykańskich baz wojskowych i teraz miałoby z takiego daru niebios nie skorzystać? Miałoby pozwolić, aby uciekła być może niepowtarzalna okazja, że “dzięki amerykańskiej bazie antyrakietowej Polska po raz pierwszy wiązałaby się z USA nie papierowymi gwarancjami bezpieczeństwa, (…) lecz realnym sojuszem wojskowym, w którym to my stanowimy część linii obronnej USA”? (Bartosz Węglarczyk, “Gazeta Wyborcza”, 4 marca). Nikt za granicą nie uwierzy, jak opaczne myślenie i dziecinne względy kierują postępowaniem polskich polityków.
“Przedtem – mówi Brzeziński w wywiadzie dla “Newsweeka” – Ameryka chciała uzyskać porozumienie z Polską i Czechami i musiała je negocjować. Teraz wygląda na to, że Polska i Czechy bardziej chcą tarczy niż Ameryka”. Dlatego żałoba panuje w Warszawie.
Głównym problemem polskich polityków jest, co zrobić, aby Ameryka raz na zawsze zastąpiła Rosję w roli naszego Wielkiego Brata. Kocham Amerykę, ale nie wierzę, żeby mogła i chciała odegrać tę rolę. Rządzące podziemie myśli trochę podobnie jak Jakub Berman, który mówił Teresie Torańskiej: Polska może być albo radziecka, albo amerykańska, trzeciego wyjścia nie ma. A suwerenność? Dobra idea dla orkiestr przygrywających defiladzie wojskowej 11 listopada.
Rosja w tych dniach ma chwilę wytchnienia od zimnej wojny, jaką wydała jej Polska. Niech się cieszą tą przerwą, bo długo ona może nie potrwać. Polska jest zajęta w tych dniach wojną psychologiczną wydaną Niemcom. Blitzkrieg Władysława Bartoszewskiego przeciw Erice Steinbach skończył się błyskotliwym sukcesem. Polska Wunderwaffe w tej wojnie to rozdzierający krzyk wszystkich ofiar drugiej wojny światowej. Z dobrym skutkiem wypróbowana na Erice Steinbach będzie używana w następnych bojach. Z wielu stron już słychać, że problemem nie jest jedna osoba, lecz muzeum wypędzeń, i nie tylko to muzeum, lecz sama chęć Niemców przeszwarcowania się do obozu ofiar. Według “Gazety Wyborczej” (5 marca), obaj panowie Kaczyńscy (i przecież nie tylko oni) sądzą, że muzeum wysiedleń “z polskiego punktu widzenia jest nie do przyjęcia – oznacza bowiem zakwestionowanie moralnych praw Polaków do ziem zachodnich i północnych”. Jeśli pani kanclerz Angela Merkel myślała, że odsunięcie Eriki Steinbach w czymś ulży niemieckiemu rządowi, to raczej się pomyliła. Jeśli Niemcy myśleli, że wykorzeniając u siebie nacjonalizm, zastępując “tożsamość narodową” pojęciem “postnarodu” i praktykując różne rytuały pokutne, ułatwią sobie stosunki ze wschodnimi sąsiadami, to też się pomylili. Wschodni sąsiedzi bowiem, restaurując u siebie przedwojenne stosunki, ożywiając narodowe mity, cierpiętnicze nastroje i religiopodobne uczucia odtworzyli stary nacjonalizm, dodając do niego niepojęte zarozumialstwo i bezrozumne przekonanie, że swoją kaleką pamięć historyczną mają prawo narzucać zdezorientowanym sąsiadom.
Mylą się Polacy, sądząc, że o przynależności ziem zachodnich i północnych do Polski rozstrzyga jakieś “prawo moralne”. Polska rozciągnęła się na te ziemie prawem geopolityki, która ma w takich kwestiach więcej do gadania niż “prawo moralne”. Jeśli ktoś to “prawo geopolityczne” podważa, to nikt inny niż rządzące podziemie, które swoją polityką historyczną i “pamięcią” wypisało Polskę symbolicznie, po kaczyńsku mówiąc “moralnie”, z koalicji zwycięzców, a w szczególności z wojennego sojuszu z Rosją radziecką. Dla wszystkich na Wschodzie i na Zachodzie było oczywiste, że powojenna granica polsko-niemiecka utrzymuje się tylko dzięki temu, że Rosja radziecka ją gwarantuje. Związek Radziecki upadł, dla Rosjan była to, jak wyraził się Putin, “największa katastrofa geopolityczna XX wieku”. Można dyskutować, która katastrofa geopolityczna była większa: rosyjska czy niemiecka. Polacy zamiast skromnie i po cichu korzystać nadal z zaistniałej sytuacji, licząc na jej uwiecznienie przez zjednoczoną, może federalną Europę, głupkowato i głośno cieszą się z obu tych katastrof swoich sąsiadów.
Dopóki trwa wojna, zabijamy się nawzajem jak należy. Wojna się kończy, dajemy sobie dziesięć lat na ochłonięcie, a następnie przekazujemy sobie znak pokoju i układamy stosunki według praw pokoju. Niepodległa Polska powinna była od razu przyjąć i Europie zalecać zasadę przedawnienia, ponieważ tylko taka zasada sprzyja jej i Europie. Tymczasem zarówno w sprawach międzynarodowych, jak krajowych, przyjęła zasadę “pamięci”, czyli wiecznego jątrzenia i rozdrapywania ran. Takie nastawienie ideowe wynosi do władzy agresywnych fantastów i ludzi pozbawionych poczucia odpowiedzialności.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy