Ukończył pan studia z wyróżnieniem. Czekał angaż do krakowskiego teatru, ale wybrał pan drogę na prowincję. Najpierw Szczecin, potem Kalisz.
– Bo ja jestem aktorem z prowincji! Nie prowincjonalnym, tylko z prowincji i zawsze tam powracam. Izabella Cywińska, prowadząc teatr w Kaliszu, dała mnie i kolegom szansę, o której nie śmieliśmy nawet marzyć. Na małej scenie mogliśmy grać, co tylko chcieliśmy. Potem jako dyrektor próbowałem to powtórzyć z grupą młodych aktorów – umożliwić im granie wymarzonych ról, ale oni woleli czekać „na zawiadowcę”.
Marzeniem wielu aktorów jest stały angaż w Warszawie. Pan od lat gra w stołecznych teatrach Ateneum, Studio, Narodowym, także na małej scenie Teatru Soho. Powstała tu seria przedstawień – w tym „Burza”, gdzie gra pan Prospera, rolę wyróżnioną przez wielu krytyków teatralnych.
– Często spotykamy w teatrze zjawisko WEDŁUG i tu nazwisko wybitnego twórcy. Interpretować można i trzeba, ale dopisywanie słów i myśli, pod którymi ci autorzy by się nie podpisali, to zwykłe szkodnictwo, przyczepianie się do wielkiego nazwiska lub tytułu.
Ale na afiszu stoi jak byk: „Burza” według Szekspira.
– Igor Gorzkowski, reżyser tego spektaklu, umie obchodzić się z zapałkami. Nie spali, nigdy nie zniszczy tego, co w tradycji teatru, literatury jest najcenniejsze i ważne, a umie rozpalić entuzjazm w aktorach. „Burza” jest skrótem, pewnego rodzaju adaptacją Szekspirowskiego dramatu, ale nikt nie zarzuci, że w tym przedstawieniu nie ma „Burzy” i Szekspira.
To dlatego wybrał pan Igora Gorzkowskiego na reżysera jubileuszowego przedstawienia według Różewicza?
– Scenariusz „W starych dekoracjach” jest adaptacją prozy Tadeusza Różewicza. Powstał, bo nie ma Różewiczowskiego dramatu, który by opowiedział o postaciach kobiet ważnych w życiu bohatera. A zdawało mi się, że właśnie taki temat, ujęty w formę nawiązującą do „Kartoteki”, będzie właściwym rozwiązaniem – zarówno wobec autora, jak i dla aktorów i widzów.
I efekt tej adaptacji jest zdecydowanie sceniczny. I aktorski. Halina Łabonarska, pana koleżanka z „prowincjonalnego” Kalisza, tego okresu wspólnego artystycznego szaleństwa na małej scenie, powiedziała po premierze: „Dużo Różewicza w tym Różewiczu. A to nie takie proste”.
– Staraliśmy się nie zepsuć tego, co jest w oryginale. W tej chwili chyba wiem, kiedy już lepiej nie poprawiać.
Cały spektakl polega na tym, że kobiece postacie błyszczą, a pana główna rola jest jakby łącznikiem. Mało jest takich spektakli jubileuszowych.
– Taki jest Różewicz. Staram się, aby w mojej pracy nie było żadnego cudzysłowu.
Jak to się robi?
– Trzeba być lepszym, ale pozostawać sobą. Uczyć się od każdego, ale nigdy nie być niczyją ofiarą. I zawsze próbować szukać powyżej poziomu swoich możliwości. Tę lekcję powinien odrobić również każdy aktor. Szczególnie w tym zawodzie słuchanie jest ważniejsze od mówienia.
Chyba dlatego pana technika jest jakby przezroczysta, nie ma w niej nic z popisu. W większym stopniu polega na zaniechaniu ekspresji niż na szukaniu efektu, ale publiczność to docenia. Widać to w odbiorze przedstawienia „W starych dekoracjach”. Finałowa scena z Matką (którą gra Cecylia Putro) głęboko wzrusza widzów.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy