Zapiski z bezsennych nocy

Zapiski z bezsennych nocy

Warszawa 10.09.2015 Jozef Hen - pisarz. fot.Krzysztof Zuczkowski

Trzeba dojść do dziewięćdziesiątki, żeby nauczyć się mówić „nie!” DZIENNIKI JÓZEFA HENA TAK, POWRÓT do bezsennych nocy. Nie da się ukryć. I stąd te zapiski. Nie będzie powieści, nie będzie opowiadań, ale są bezsenne noce, są kartki wydarte z notesu i jest długopis. Bez strachów… TRZEBA DOJŚĆ do dziewięćdziesiątki, żeby nauczyć się wreszcie mówić „nie!”, odmawiać, czasem tak, by nikogo nie dotknąć, wykręcać się, kłamać. Nadesłano mi program uroczystości wręczania laurów Regionalnej Izby Gospodarczej w Zabrzu. Nazajutrz zaproszenie na mszę (koncelebruje arcybiskup) i kolędowanie. (…) PRZED CHWILĄ dzwoniła Madzia, która akurat przebywa we Wrocławiu: cieszy się, że zdecydowałem się w końcu, namówiony przez pana Tadeusza Donocika, prezesa Regionalnej Izby Gospodarczej, jechać do Zabrza na uroczystość przyznania mi „Lauru z Diamentem”. Miała do mnie żal, że się wymiguję, ale chyba rozumie, że każde takie spotkanie wymaga ode mnie dobrej formy. Madzia zapytuje, czy pamiętam nazwisko tego ministra, który po transformacji powiedział, że najlepszą polityką przemysłową jest nie mieć żadnej polityki. Tak wygłupiali się fundamentaliści „niewidzialnej ręki rynku”. Owszem, pamiętam go – i od razu go wtedy skreśliłem. I widać nie tylko ja, skoro minęło 20 z górą lat i nic o nim nie słychać. Przyszło mi na myśl, że tę wypowiedź, credo niejako, mógłby mój Zastępca przytoczyć uroczej Wróżbiarce w zamierzonej przeze mnie powieści. A Dziewczyna na to: „To bardzo dobre dla mnie! Nic nie będzie zaplanowane, nie wiadomo, co ta niewidzialna ręka wyczyni, trzeba będzie przybiec do wróżbiarki, żeby wyczytała w kartach, co nas czeka”. I myślałem też, że w Zabrzu może komuś przyjść do głowy, żeby zaśpiewać laureatowi „Sto lat”. A potem, że chociaż to, jak mówią, „piękny wiek”, ale przecież te „sto lat” już niezadługo. I pomyślałem też (co rzadko mi się na ten temat zdarza), że nieuchronność śmierci, matematyczne ograniczenie życia, ten wyrok – z zawieszeniem tylko – to bardzo niesympatyczna perspektywa. Łatwiej się godzimy na śmierć w bitwie, w wypadku czy od kuli bandyckiej, nawet od nieuleczalnej choroby, niż na to zgaśnięcie nieuchronne, bo dopełniła się liczba. (…) „SOBIESKI”, POCIĄG DO KATOWIC, jedzie dalej do Wiednia. Przyszło mi na myśl, że mógłbym pojechać dalej, do samego „Widnia”, wypiję kawę u Sachera, który wciąż jeszcze funkcjonuje – paszportu ani wiz nie trzeba, wystarczy kupić bilet. I skoro tak można, to świat jest lepszy (mimo wszystkich paskudztw), lepszy, ale już nie kusi, podróż jest mniej atrakcyjna, zbyt łatwa. Jesteśmy w przedziale we dwóch z 54-letnim Japończykiem (zdradził mi, ile ma dokładnie lat, kiedy wyraziłem przypuszczenie, że jestem chyba dwa razy starszy od niego; przesadziłem, aż tyle to nie), w Katowicach będzie się przesiadał, pracuje w Gliwicach, „in a factory”. Dostaję wizytówkę, on jest Supporting Group Manager w polskiej fabryce ceramiki. Polskiego wciąż jeszcze nie zna. Dowiaduje się ode mnie, co różni Sosnowiec od Katowic, o granicy imperiów, jaka przebiegała między nimi. Zamówiłem do przedziału pierogi ruskie. Japończyk polskiego nie zna, ale pierogi „oh, yes!”. Rozmowa schodzi na Lwów. Japończyk dowiaduje się ode mnie, kto to miasto dawniej zamieszkiwał. Pyta o Litwę – wie, że było to państwo zjednoczone z Polską. Jakie teraz są stosunki? Po co jadę do Katowic? Ma tam być pewna uroczystość, I am participating in. Aha, dlaczego? Wychodzi na to, że muszę coś odsłonić: jestem „writerem”. Co pan pisze? („Writer” niekoniecznie kojarzy mu się z literaturą). Mógłby, mówię, znaleźć coś mojego i po japońsku, a na Amazonie po angielsku. Przedstawia się: na imię ma Akira – „jak Kurosawa”, wtrącam – o tak, Kurosawa, wie. Muzyką specjalnie się nie interesuje, ale kiedy wymieniam nazwisko Matsushita, japońskiej pianistki, którą czasem pokazują na kanale Mezzo, twarz mu się rozjaśnia – o tak, słynna. Ta Matsushita jest na pewno świetna, ale nadmiernie, moim zdaniem, eksponuje muzykę mimiką – ach, jak ona ją przeżywa – no i koncertuje ta pani w sukni odsłaniającej nagie plecy i ramiona – to pytam was, panie feministki, dlaczego pianistki i skrzypaczki tak eksponują ciało, dlaczego nigdy nie pokazywali swoich nagich pleców Menuhin czy Artur Rubinstein, ani teraz dyrygenci Barenboim, Castle czy niedawno zmarły Abbadio? Coś nas jednak od pań różni (na szczęście).! Mój Japończyk pomaga mi wysiąść. Od razu pokazuje się Jurek

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2016, 32/2016

Kategorie: Książki