Zderzenie z Polską

Zderzenie z Polską

We Francji zarabiała dwie pensje minimalne i mogła za to żyć komfortowo. U nas nie wystarczało jej do pierwszego We Francji Ania zarabiała dwie pensje minimalne i mogła za to żyć komfortowo. W Polsce zaproponowano jej więcej, to znaczy więcej niż dwie pensje minimalne. Polskie, nie francuskie. Sądziła, że skoro minimum pozwala przeżyć, to podwojone minimum pozwoli żyć wygodnie. Ania to atrakcyjna i bardzo zadbana dwudziestokilkulatka. Córka Francuza i Polki. W ojczystym języku matki mówi doskonale. To, że nie jest stąd, zdradza jedynie nieco staroświecki język z elementami wielkopolskiego regionalizmu. Polskiego uczyła się od mamy, która z kraju wyjechała 30 lat temu. Dlatego Ania się nie popisuje – Ania się „staluje”. Gdy ma czas, to mówi, że ma „marżę”. Do tego dokłada trochę francuszczyzny, którą łączy z polskim. W bankomacie płaci komisję. Chodzi do „restoracji” i ma „ideje”. „Obrzedza się”, a nie obrzydza. Nie wymawia też „h” na początku słów, bo Francuzi w ogóle go nie wymawiają. Mówią więc: „ot dog”, „amburger” i „elikopter”. Wszystko to dodaje jej uroku, którego i bez tego jej nie brakuje – jest kobietą niezwykle ciepłą i radosną. Choć optymizm zaczął ją opuszczać, gdy przeniosła się do Polski i życie zaczęło być trudne. A zaczęło być trudne, bo zaczęło być… polskie. Ania jest bowiem wyjątkiem wśród polskich obcokrajowców. Większość z nich przyjeżdża do Krakowa, by szukać przygody, gdy są już po szkole, ale nie chcą jeszcze zaczynać poważnej pracy. Uczą wtedy w szkołach językowych lub znajdują pracę w korporacjach outsourcingowych. Wiedzą jednak, że to na chwilę. Inni zjawiają się tutaj, by objąć świetnie opłacane stanowiska w ekspozyturach zachodnich korporacji – żyją tak, jak żyli tam, skąd przybyli. Polskę oglądają, kursując pomiędzy biurowcem, galerią handlową a wynajętym mieszkaniem. Ania różni się od nich tym, że przyjechała do Polski, by żyć jak Polka. Pracować tam, gdzie mogłaby trafić, gdyby urodziła się w Polsce i skończyła studia w Krakowie, Katowicach lub w Poznaniu. Żyć za pensję taką samą jak jej koleżanki i koledzy z pracy. Do tego z założeniem, że to raczej na dłużej niż na krócej. Godne życie za dwa tysiące Przyjazd do Krakowa miał być spełnieniem marzeń. Miasto znała, ponieważ przyjeżdżała tu w czasie wakacji. Do Polski chciała się przenieść już na studia, jednak nie zgodziła się na to matka. Nie chciała słyszeć o tym, że Ania pojedzie tam, skąd ona przyjechała. – Po co ci dyplom, którego tutaj nikt nie szanuje? – pytała. Wówczas rozsądek zwyciężył, jednak nie na długo. Gdy Ania znalazła pracę w korporacji, która działa na rynkach polskim i francuskim, obudziła się w niej myśl o emigracji na Wschód. Mówi: – Chciałam to zrobić i poczułam, że albo teraz, albo nigdy! Matka na jej decyzję zareagowała mieszanką oporu i błagania. – Jakie ty będziesz tam mieć życie? Po co jechać do tej biedy? – pytała. – Wiedziałam, że na pewno nie będzie tak jak we Francji, ale byłam też nauczona, że jak człowiek chce, to potrafi! Postanowiłam wyjechać – mówi Ania. Poszła się zwolnić i powiedziała, że chce jechać do Polski. Wtedy zaproponowano jej, by przeniosła się w ramach firmy. Z jednym „ale”. W polskim oddziale będzie robić mniej więcej to, co we francuskim, nawet „na ten sam rynek”, ale za polską pensję. – Pieniądze podzieliłam przez trzy, bo nie one są najważniejsze – mówi. Policzyła, że to powinno jej wystarczyć. Skoro we Francji zarabia trochę ponad dwie minimalne krajowe, a tu ma zarabiać trochę powyżej dwóch minimalnych, to pewnie będzie dobrze. W końcu zadaniem „minimum” jest zaspokojenie potrzeb minimalnych, a wszystko ponad nie to już wygoda. No i kwota tego minimum jest niemal identyczna – bo i tam, i tu to mniej więcej tysiąc. Tyle że w zupełnie innej walucie. Spełnione marzenie o Krakowie Od propozycji do przeprowadzki minęły zaledwie dwa tygodnie. – Wszystko było tak, jak miało być – opowiada Ania. – Dziewczyny w pracy doskonale mnie przyjęły. Znajomi z Francji przylatywali w odwiedziny. Można było pokazywać, jaki Kraków jest piękny, wyjść do restauracji. Żyć nie umierać! Jednocześnie poznawała kraj, który kochała coraz bardziej. Za co? Ania mówi o wartościach i religii. O tym, że związki są trwałe i głębokie, a nie przygodne i chwilowe. O tym, że mniej jest rozwodów, a więcej zasad. O dzieciach, których jest

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 23/2013

Kategorie: Obserwacje