Biskupi razem z politykami prawicy ośmieszyli instytucję, której jeszcze wczoraj tak żarliwie bronili – małżeństwo i rodzinę Każdy chyba zna tę słynną formułę z przysięgi, którą przed Bogiem, w kościele, publicznie składają sobie nowożeńcy: „I że cię nie opuszczę aż do śmierci”. Dzięki Jackowi Kurskiemu, byłemu prezesowi Telewizji Polskiej i politykowi Zjednoczonej Prawicy, osobie, która – jak sama twierdzi – z mlekiem matki wyssała katolickie wartości, kościelna przysięga nabiera nowego znaczenia i powinna brzmieć: „I że cię nie opuszczę, aż sąd kościelny nas nie rozłączy”. Wyznanie na pokaz Oto bowiem mimo ponad 20 lat stażu małżeńskiego w poprzednim związku i trójki dzieci z pierwszą żoną Jacek Kurski uświadomił sobie – być może był to nawet jakiś rodzaj duchowego objawienia – że jego „stary” związek nie tylko nie spełnił jego oczekiwań, choć posiadanie trójki dzieci mogłoby wskazywać na zupełnie coś innego, lecz także w ogóle nie istniał. I że dopiero teraz członek zarządu TVP i jej były prezes znalazł swoją drugą połówkę, panią Joannę, z którą jest szczęśliwy i z którą chce znów, już w pełni świadomie i bez żadnych wątpliwości, spędzić resztę swoich dni, wypowiadając stanowcze sakramentalne: tak! Nowa wybranka zresztą także uzyskała decyzję o nieważności swojego małżeństwa. Dlaczego Jackowi Kurskiemu tak bardzo zależało na ślubie kościelnym? Kurski jest politykiem prawicy. Ba, jest politykiem, który w swojej strategii życia publicznego eksponuje przywiązanie do katolickich wartości i Kościoła. Dlatego „nowy” ślub brał nie w jakimś parafialnym kościółku, tylko w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach, tak drogim sercu św. Jana Pawła II. Na uroczystości pojawili się wszyscy najważniejsi politycy Prawa i Sprawiedliwości – z prezesem Jarosławem Kaczyńskim na czele. Nie zabrakło byłej premier Beaty Szydło, której syn – gdyby kilka miesięcy temu nie porzucił sutanny – mógłby być głównym celebransem. Kurskiemu zależało na ślubie kościelnym, bo jako polityk prawicy, dla którego pozory są rzeczą najważniejszą, nie może przecież żyć na tzw. kocią łapę. Tylko jak w ogóle jest możliwy nowy ślub kościelny, skoro księża wszem wobec głoszą, że związek małżeński jest nierozerwalny? I tu dochodzimy do furtki, którą Kościół sobie zostawił, by móc takie sprawy jak przypadek Kurskiego pomyślnie załatwiać. W świetle prawa cywilnego były prezes pisowskiej telewizji bierze rozwód, bo znalazł sobie inną partnerkę. To oczywiste. Ale Kościół ma swoje prawo – prawo kanoniczne. Czy zatem w świetle prawa kościelnego też można brać rozwody, skoro sakrament małżeństwa jest nierozerwalny? Otóż nie po to Kościół ma swoich teologów i prawników, by nie potrafili rozwiązać tej swoistej kwadratury koła. W Kościele katolickim nie istnieje pojęcie rozwodu, wymyślono coś ciekawszego: stwierdzenie nieważności małżeństwa. Może to zrobić sąd kościelny. Mówiąc wprost, sąd stwierdza, że małżeństwo nigdy nie zostało zawarte. Nawet jeśli odbyła się ceremonia, byli goście i rodzina, wszyscy bawili się na weselu, a w związku pojawiły się dzieci, małżeństwo – jeśli tak uzna sąd kościelny – nie miało miejsca. Sądy kościelne interesuje tylko moment zawierania małżeństwa, a nie to, co działo się 10 czy 20 lat później, ani to, czy z tego związku urodziły się dzieci. Sąd odpowiada na pytanie, czy w momencie mówienia sakramentalnego tak, została ważnie wyrażona zgoda małżeńska. Nieświęta trójca Katolicy karmieni są przekazem, że małżeństwo jest nierozerwalne, zawiera się je tylko raz i ma trwać do końca życia. Nie wiedzą zatem, że można uzyskać decyzję o tym, iż małżeństwa po prostu nie było. Rozgłos, jakim cieszy się nowy ślub Kurskiego, może się przyczynić do zmiany tego stanu rzeczy. Z danych Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego wynika, że – jak podliczył portal OKO.press – w 2017 r. do sądów kościelnych pierwszej instancji wniesiono 4,3 tys. takich spraw, a rozstrzygnięto 3,9 tys. W 2,8 tys. przypadków stwierdzono nieważność małżeństwa, co stanowi 71% wszystkich rozstrzygnięć. W 907 sprawach wydano wyrok przeciw nieważności. W 94 przypadkach zrzeczono się procesu. Jeden z moich znajomych księży przekonuje, że teraz, dzięki nieświętej trójcy, czyli Kurskiemu, abp. Leszkowi Sławojowi Głódziowi, który w Gdańsku pomógł Kurskiemu zdobyć decyzję o nieważności jego małżeństwa,










