Żebyś sy popamiętał

Żebyś sy popamiętał

Polacy przyjeżdzający do Lwowa nie patrzą na biedę. Każdym spojrzeniem zdają się mówić: czyż nie jesteśmy stąd? Upowcy siedzą na ławkach wzdłuż całego prospektu. Nie ogolone twa­rze, wypłowiałe mundury, na powykrę­canych reumatyzmem nogach pocero­wane sandały. Ręce pokryte wątrobianymi plamami trzymają na kaburach. Pustych. W milczeniu wypatrują kolej­nej wycieczki, która po obejrzeniu ope­ry idzie w kierunku pomnika Mickie­wicza. Gdy jest już na tyle blisko, że słychać polską mowę, starcy skandują jak na komendę: “Haj żywe da cwite wilika Ukraina! Sława Ukraini!”. Dla lepszego efektu machają Polakom pod nosami niebiesko-żółtymi proporczy­kami. A wszystko pod bacznym okiem odlanego w brązie Tarasa Szewczenki. Pani Zosia, przewodniczka polskiej grupy (kuracjusze z nadgranicznego Horyńca Zdroju), radzi półgłosem, aby na zaczepki nie zwracać uwagi. Musi jednak w końcu zagłuszyć rozochoco­nych staruszków. Ustawia więc wy­cieczkę tyłem do banderowców tak, aby miała na widoku tylko grynszpanową kopułę monumentalnego gmachu teatru. Opowiada, że to cudo wybudował w rekordowym czasie 3 lat i 4 mie­sięcy Polak, Zygmunt Gorgolewski. A monumentalny Szewczenko zo­stanie skwitowany uwagą, że w latach 70. gdzieś “zapodziały się” nasze posą­gi: hetmana Jabłonowskiego, który stał na Wałach i Franciszka Smolki. Zwalono m.in. z postumentu – lista pani Zosi jest długa – patrona Lwowa, Jana z Dukli. Przeszkadzał, bo według legendy, wypłoszył spod miasta Koza­ków… Weteranów UPA zmorzył starczy sen, można spokojnie iść dalej. Pani Zosia oprowadza po Lwowie już 20 lat – wie, ile można zaaplikować jedno­dniowym wycieczkowiczom. A zatem, komenderuje, kierunek – politechnika. W sali muzealnej uczelni wycieczka w nabożnym skupieniu wpatruje się w portrety wybitnych polskich rekto­rów i profesorów: Banacha, Fryzego, Bartela, Kuryły, Łomnickiego, Pilata, Wiegla. Kuracjusze dziwią się, że ni­gdzie nie jest napisane, że to uczeni polscy. Warto też zadrzeć głowę: pod kasetonowym sufitem wiszą duże ma­lowidła, wykonane według szkiców Ja­na Matejki. Pani Zofia nie na darmo kończyła psychologię. Wie, czego Polacy szuka­ją we Lwowie. Podbija więc rodakom patriotycznego bębenka, używając przedwojennych nazw ulic. Pójdą więc pod uniwersytet ulicą Słowackiego i Kościuszki, a na Wały Hetmańskie wrócą Jagiellońską. Przed­wojenna Halicka poprowadzi ich na ry­nek, w zaułki łączące Dominikańską z Ormiańską, Ruską, Serbską. Te na­zwy to dowód, że 700-letni Lwów leży na odwiecznym skrzyżowaniu szlaków kupieckich, cywilizacyjnych i wojen­nych. Ale nie czas na szukanie śladów innych narodowości, choćby znanych przed wojną z bogactwa Ormian. Go­ście z Horyńca mają się przekonać, że polskości Lwowa nie można zatrzeć nawet przez kilkadziesiąt lat. Dlatego wszyscy fotografują dostrzeżony na murach, wyblakły napis: “Drożdże, artykuły kolonialne”. Z tych samych powodów warto zajrzeć na klatki schodowe kamieni­czek. W niektórych, pod wiekową warstwą brudu zachowały się kafel­kowe posadzki, ułożone jeszcze w 20-leciu przez znaną spółkę Braci Mund… Bo ani wojna, ani późniejsze rzą­dy nasłanej z Moskwy władzy nie zdołały do końca zniszczyć bogatej lwowskiej architektury. Wprawdzie wszędzie widać dziurawe dachy (co zdradzają liszaje wilgoci na ścia­nach), oberwane rynny, spróchniałą więźbę sklepień, wybite szyby, ale miasto ma ciągle jeszcze wiele pereł budownictwa sprzed wieków. Fry­zy, portale, pilastry, kunsztownie kute, żelazne balkony, to na Starów­ce żadna osobliwość. Tyle że wszystko się sypie, urywa. Gwoli spra­wiedliwości trzeba zauważyć, że tu i ówdzie pojawiły się na ulicach ruszto­wania. To efekt wpisania Lwowa przez UNESCO na listę dziedzictwa kulturo­wego ludzkości. Pieniądze z Zachodu napłynęły, ale czasem efekt tych reno­wacji jest skandaliczny, jak w przypad­ku XVI-wiecznej tzw. czarnej kamieni­cy w rynku, którą pomalowano od fron­tu czarną farbą emulsyjną. NIECH SCZEZNĄ Jeśli oprowadzana grupa ma więcej czasu i bardziej specjalistyczne zainte­resowania (bo są to na przykład studen­ci historii sztuki), pani Zofia pokazuje im nie tylko zabytki, ale i opowiada o dramatycznym losie polskiej spuści­zny kulturowej. Oto kaplica Boimów – zabytek klasy zerowej z XIV wieku z mozaikami Jó­zefa Mehoffera i freskami Rosena. Od kilkudziesięciu lat zabita gwoździami i tylko przez brudne szyby można zoba­czyć, ile zwalono tam dzieł sztuki, któ­re na londyńskiej aukcji wywołałyby palpitacje serc miliarderów. To samo w świątyni ormiańskiej. Miejscowi Po­lacy uważają, że barbarzyński pęd ra­dzieckiej władzy do niszczenia pol­skich kościołów spotkała

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 35/2000

Kategorie: Reportaż