Żegnaj, siostro

Żegnaj, siostro

W zachodnim domu opieki społecznej pielęgniarka zarobi sześć razy więcej niż w polskiej klinice kardiologicznej „Poświęć nam kilka minut, to może zmienić twoje życie”, to typowa zachęta firm, które reprezentują zachodnie szpitale i szukają u nas pielęgniarek. A one czytają i oczom nie wierzą. W Polsce popychle, a na Zachodzie ceniony pracownik. Jacek Molicki z firmy Job Net (zajmuje się rekrutacją do USA) porównuje polską pielęgniarkę do wiejskiego jajka. – Jest świeża, zdrowa, towar w najlepszym gatunku, a do tego trafia na wygłodzony rynek – tłumaczy. Polskie pielęgniarki zjednują sobie zachodnich pracodawców nie tylko wiedzą, lecz także stosunkiem do pracy. Poza dyżurami posprzątają, pozamiatają i uszyją firanki. Jak w Polsce. – Tymczasem zachodni pracownik służby zdrowia jest wypalony i jak ognia boi się odpowiedzialności – mówi Jacek Molicki. Głodna pracy Polka budzi sensację. Dlatego Amerykanie poza płacą proponują Polkom dodatkowe ubezpieczenie, zwrot wydatków za usługi stomatologiczne, kursy, książki i dokształcanie. Nic jej tu nie trzyma Ewa Rygiel z przemyskiego szpitala wojewódzkiego jeszcze się waha. Dzieci są w trudnym wieku (17 i 10 lat), więc ciężko je będzie zostawić. Ale z drugiej strony, kiedy po 18 latach pracy bierze w kasie 1080 zł i wraca do domu, gdzie czeka bezrobotny mąż, przestaje mieć jakiekolwiek wątpliwości. Potem w decyzji wyjazdu umacniają ją także listy od koleżanek, które są we Włoszech, na rękę w przeliczeniu dostają ponad 4 tys. zł, a popołudniami dorabiają w domach opieki społecznej. Ewa Rygiel pracuje na oddziale gastrologii. – Ludzie myślą, że to taka sobie diagnostyka – mówi Ewa – a to naprawdę bardzo ciężki oddział, na którym wiele osób w ogóle nie chodzi. Przez te lata pracy straciłam nadzieję. Przychodzą do mnie koleżanki, radzą się, bo jestem przewodniczącą związków zawodowych. Wreszcie pytają: – A ty? Kiedy wyjedziesz? W rozmowach z pielęgniarkami pojawiają się nuty jadowitej satysfakcji. Niektóre kilka lat temu przyjeżdżały do Warszawy. Szły w marszach, niosły transparenty, paliły kukły premiera, głodowały pod ministerstwami. Wszystko pamiętają, nawet to, że chciały mieć jednakowe czarne podkoszulki, ale na farbiarnię nie było ich stać. Chałupnicze farbowanie brudziło białe fartuchy. Anna z krakowskiej kliniki popłakała się wtedy, że „wygląda jak jakaś dziadówa”. Kilka lat później, we wrześniu 2004 r., w Małopolskiej Izbie Pielęgniarek też się popłakała. Okazało się, że zbyt długo siedziała na urlopie wychowawczym. Nie ma pięciu lat nieprzerwanej pracy, a tego wymagają zachodni pracodawcy. – Ale jakoś dociągnę, jeszcze pół roku mi brakuje, to w tym czasie poduczę się języka – pociesza się. – Na pewno wyjadę. W jej życiu nic na lepsze się nie zmieniło. Symbolem jest ten źle ufarbowany przed laty podkoszulek. Nosi go nadal. Radością jest dziecko, smutkiem – bezrobocie męża. Ona, podobnie jak Ewa Rygiel, będzie chciała ściągnąć rodzinę za granicę. Nic jej tu nie trzyma. Wyjeżdżają za chlebem, ale przy okazji mówią o innych powodach. Pomimo szumnych zapowiedzi i ustawy o zawodzie pielęgniarki nie stały się partnerkami lekarzy. Nadal są popychadłami. – O prawie pracy, przestrzeganiu norm możemy zapomnieć, po prostu wciska się nam nocny dyżur za dyżurem, jakbyśmy były nietoperzami – mówi Teresa Kuziara, pielęgniarka z Rzeszowa. – Na nas najłatwiej się oszczędza. Podnośnik to dla szpitala zbędny wydatek. Przecież pielęgniarka udźwignie każdego chorego – dodaje. O rozmiarach frustracji świadczy fakt, że w jednym z samorządów pouczają mnie, bym nie mówiła „siostry”, bo one nawet w ustawie zagwarantowały sobie godną nazwę pielęgniarka. Na nic się nie zdaje tłumaczenie, że „siostra” w ustach pacjenta wyraża nadzieję na pomoc. Przeważa przekonanie, że „siostro, basen” brzmi poniżająco. Ewa Rygiel miała szczęście. Dyrektor jej szpitala respektuje tzw. ustawę 203, czyli akt prawny nakazujący podwyżki dla pielęgniarek w wysokości 203 zł. Dobre i to, choć ma dość słuchania, że szpital wali się przez te podwyżki. W Przemyślu i w Rzeszowie pielęgniarki z satysfakcją obserwują też, że drogę na Zachód mają łatwiejszą niż lekarze. Wielu nie ma wymaganych specjalizacji, a i pracować bez kopert nie są przyzwyczajeni – jadowicie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 37/2004

Kategorie: Kraj