Co tak naprawdę wydarzyło się na Bliskim Wschodzie Powoli zapominamy o kolejnym – majowym – przesileniu, do którego doszło na Bliskim Wschodzie. Zgodnie z logiką izraelsko-palestyńskiego czy, szerzej, żydowsko-arabskiego konfliktu strony weszły teraz w fazę wyciszenia, co powoduje mniejsze zainteresowanie opinii publicznej sytuacją w Ziemi Świętej. Jeśli nic się nie zmieni, za kilka lat znów dojdzie do eskalacji, której towarzyszyć będzie wzmożona uwaga świata. To okresowe zainteresowanie sprzyja myśleniu o potyczkach Palestyny i Izraela w kategoriach nihil novi. Tymczasem kilka tygodni temu w Strefie Gazy i nad izraelskimi miastami rozegrało się coś, co zasługuje na miano postwojny. Konfliktu, w którym autonomiczne systemy uzbrojenia i analizy danych odegrały ważniejszą rolę niż ludzie. Parafrazując słynne Churchillowskie stwierdzenie, można powiedzieć: jeszcze nigdy w historii maszyny nie uczyniły tak wiele tak licznym bez decydującego udziału człowieka. Umiejętna kombinacja To nie państwo ma armię, tylko armia własne państwo – mówi się czasem o Izraelu. Trudno oprzeć się wrażeniu wyjątkowej trafności tego spostrzeżenia. Wojskowi z innych krajów z zazdrością spoglądają na Jerozolimę. Nigdzie indziej wojsko nie dysponuje tak wysokim odsetkiem przeszkolonych rezerw, rzadko gdzie cieszy się tak dużym budżetem (zarówno proporcjonalnie do całości PKB, jak i w liczbach rzeczywistych) oraz społecznym szacunkiem. Izrael to kraj, który z bezwzględnej ochrony swoich obywateli uczynił kościec państwowej ideologii, niemal religię – pozycja armii to jedno z oblicz tego zjawiska. Jego źródeł należy szukać we wrogim, a w najlepszym razie nieprzychylnym sąsiedztwie i w doświadczeniu Zagłady, do dziś objawiającym się społecznie dziedziczoną traumą. Taki stan rzeczy ma również wymiar czysto technologiczny – w maju zobaczyliśmy w akcji system antyrakietowy, znany jako Żelazna Kopuła. Chroni on całe miasta, ale w jego wersje mini wyposaża się nawet pojedyncze wozy bojowe. To nie armata czy właściwości jezdne, ale poziom ochrony załóg czyni izraelskie merkawy najlepszymi czołgami na świecie. Skutki widać w liczbach. Podczas majowych zmagań zginęło 254 Palestyńczyków, a prawie 1,9 tys. zostało rannych. Śmierć poniosło również 13 Izraelczyków, rannych było 355. Dysproporcja ogromna, a wcale nie musiała taka być, wziąwszy pod uwagę, że podczas 11 dni konfliktu Hamas wystrzelił w stronę Izraela ponad 4 tys. rakiet. Zakładając – na podstawie izraelskich źródeł – że 80% pocisków nie stanowiło zagrożenia, bo upadły na terenach niezamieszkanych, każdy z pozostałych 800 mógł zabić i ranić od kilku do kilkudziesięciu osób. Historycznie patrząc, nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Wszystkie izraelsko-arabskie konflikty po 1948 r. kończyły się dużo większymi stratami Arabów. O ile w przypadku zmagań żydowsko-palestyńskich przyczyną była dramatyczna różnica potencjałów, o tyle w wojnach między- państwowych (sześciodniowa, Jom Kippur) Egipcjanie, Syryjczycy czy Jordańczycy mieli dość atutów, by odnieść zwycięstwo. Przegrywali i ginęli w starciu z umiejętną kombinacją lepszej motywacji, wyszkolenia i technologii. Z biegiem czasu ta ostatnia zaczęła odgrywać coraz większą rolę – czego ucieleśnieniem stała się Żelazna Kopuła. Ale nie tylko. Testy przeciążeniowe Izrael jest 15 razy mniejszy od Polski. Całe jego terytorium znajduje się w zasięgu rakiet działającego w Strefie Gazy Hamasu. W zależności od dystansu między nią a żydowskimi osiedlami mieszkańcy tych drugich mają od 15 sekund do półtorej minuty na schronienie się w razie ostrzału. To czas, który wyszarpała dla nich Żelazna Kopuła. Pasywna część systemu składa się ze stacji radarowych i centrów dowodzenia, które wykrywają start rakiet, obliczają ich trajektorię i punkty uderzenia. Kopuła współpracuje z systemem ostrzegawczym dla ludności – na podstawie płynących z niej informacji sektorowo uruchamiane są syreny alarmowe. Alarm rozlega się także w telefonach komórkowych osób przebywających w zagrożonych rejonach – za sprawą obowiązkowej aplikacji. Aktywna część systemu to baterie antyrakiet Tamir. Każda bateria składa się z trzech-czterech wyrzutni po 20 antyrakiet. Tamiry wystrzeliwane są do celów zmierzających na tereny zamieszkane – dla pewności posyła się po dwa pociski. Początkowo antyrakieta leci kursem zadanym przez centrum dowodzenia, w trakcie lotu ma możliwość samodzielnego manewrowania. Zniszczenie wrogiej rakiety następuje poprzez eksplozję w jej pobliżu. Cały proces jest w pełni zautomatyzowany. Iron Dome (ang.)










