Zero-jeden-śmierć

Zero-jeden-śmierć

anonymous hacker with no face in the darkness, breaks the access to steal information and infect computers and systems. the concept of hacking and cyber war

Ataki w przestrzeni cyfrowej stają się coraz bardziej realne i precyzyjne Jako głowa państwa Donald Trump niespecjalnie przepadał za codziennymi spotkaniami z przedstawicielami amerykańskich służb specjalnych. Tak zwane briefingi wywiadowcze, odbywające się na początek każdego dnia w Gabinecie Owalnym, od czasów Baracka Obamy przeniesione z papierowych wydruków na cyfrowo zabezpieczone tablety, tradycyjnie odgrywały rolę porannych wiadomości ze świata zagrożeń i ataków. Analitycy, eksperci, doradcy mówili prezydentowi, czego może się spodziewać, co majaczy na horyzoncie, na co jego administracja powinna zwrócić uwagę. Trump, co w książkach o jego prezydenturze („Strach” i „Wściekłość”) precyzyjnie opisał legendarny reporter Bob Woodward, nie był fanem tych posiedzeń, podobnie jak innych spotkań merytorycznych. Informacji nie czytał, rady ignorował, przestróg nie słuchał. A niebezpieczeństwa, zwłaszcza jednego konkretnego typu, stały już na progu amerykańskiej demokracji. Robert O’Brien, główny doradca Trumpa ds. bezpieczeństwa w latach 2019-2021, wielokrotnie informował go, że amerykańska infrastruktura wyborcza jest podatna na ataki cyfrowe. W Stanach nie głosuje się wyłącznie papierem i długopisem. Kluczowe w odczytaniu i zapisaniu decyzji każdego wyborcy są maszyny, które często od razu digitalizują głosy. O’Brien nie obawiał się jednak ataku rodem z hollywoodzkich, nieco zdezaktualizowanych wizji, czyli całościowego przejęcia kontroli nad siecią wyborczą i paraliżu maszyn. Raporty amerykańskiego wywiadu już od 2018 r. wskazywały, że jeśli do ataku dojdzie, będzie on dużo mniej imponujący. Nie znaczy to jednak, że mniej szkodliwy. CIA, NSA i Departament Bezpieczeństwa Krajowego niezależnie od siebie donosiły, że rosyjscy hakerzy są już w stanie przejmować kontrolę nad pojedynczymi maszynami. Mogą manipulować wynikami w konkretnych komisjach wyborczych, obwodach, hrabstwach. Nie muszą wchodzić na poziom całego stanu. Amerykańska ordynacja jest przecież tak skonstruowana, że liczba głosów nie zawsze przekłada się na ostateczne zwycięstwo. Zamiast tego trzeba wygrywać w konkretnych punktach na mapie, budować przyczółki. O’Brien jeszcze w 2019 r. alarmował, że Rosjanie mogą zmienić wyniki chociażby w okręgach na Florydzie, w których mieszka relatywnie dużo afroamerykańskich głosujących. Floryda to stan niepewny, zwycięstwo żadnej ze stron nie wzbudzi tam wielkiego szoku. Afroamerykanie z kolei są podzieleni, wielu w 2016 r. zagłosowało na Trumpa, więc tu też nikt nie będzie grzebać. A wynik w tym stanie może przesądzić o prezydenturze. Jak opisali to Iwan Krastew i Stephen Holmes w książce „Światło, które zgasło” analizującej globalne triumfy populistów i upadek liberalizmu, ataki w przestrzeni cyfrowej stanowią teraz bez wątpienia jedno z największych, o ile nie największe zagrożenie dla stabilności amerykańskiej demokracji. Jednocześnie nie zdziwi pewnie nikogo fakt, że ostrzeżenia O’Briena Trump kompletnie zignorował. Nie mamy na razie dowodów, że Rosjanie swoje hakerskie kompetencje wykorzystali w ostatnich wyborach. Wiemy jednak doskonale, że potrafią siać popłoch na serwerach amerykańskiej administracji federalnej. W grudniu 2020 r., tuż przed oddaniem władzy przez ekipę Trumpa, włamali się do wewnętrznych sieci przynajmniej trzech pionów rządowych i kilkunastu prywatnych podwykonawców Białego Domu. Wirusa wszyli w oryginalne oprogramowanie firmy SolarWinds, spółki produkującej jedne z najpopularniejszych na amerykańskim rynku narzędzi do monitorowania pracy zamkniętych sieci i wewnętrznej ochrony danych. Mówiąc prościej, rosyjscy cyberzłodzieje weszli do amerykańskich cyberministerstw jako część ekipy nadzorującej i ochronnej. Poszkodowane były Departament Handlu, Departament Rolnictwa, a nawet Departament Bezpieczeństwa Krajowego. Wstępna ocena mówiła o kradzieży danych co najmniej 18 tys. spośród 300 tys. klientów firmy. Cytowana przez CNN Theresa Payton, była doradczyni prezydenta George’a W. Busha, oceniła powagę ataku na dziewięć w dziesięciostopniowej skali. „Nie z powodu tego, co o szkodach wiemy, ale ze względu na to, czego wciąż nie wiemy”, mówiła, podkreślając, że skutki włamania mogą być jeszcze długo trudne, a nawet niemożliwe do oszacowania. I choć odchodzący sekretarz stanu Mike Pompeo jednoznacznie stwierdził, że styl przeprowadzenia ataku i minimalne ślady cyfrowe, jakie pozostawili sprawcy, wskazuje na działanie rosyjskich służb, Trump jego diagnozie publicznie zaprzeczył, a zagrożenie zbagatelizował. Na pierwszy rzut oka zaatakowanie SolarWinds czy przejęcie kontroli nad którymiś maszynami do głosowania na florydzkiej prowincji może się wydać kwestią abstrakcyjną. To pierwsze w ustach polityków brzmi jak kolejna przepychanka między Moskwą a Waszyngtonem, drugie zaś jak wyolbrzymiony problem.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc 30,00 zł lub Dostęp na 12 miesięcy 250,00 zł
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2021, 2021

Kategorie: Technologie