Ziemia do wzięcia

Od dwóch lat obserwujemy bum na nieduże działki, które z ugorów stają się terenami rekreacyjnymi Rozmowa z dr. Zygmuntem Sosnowskim, dyrektorem Oddziału Terenowego AWRSP w Rzeszowie – Rzeszowski oddział agencji włada państwową ziemią na terenach typowo rolniczych – w województwach podkarpackim i świętokrzyskim. Czy to ułatwia statutowe działania? – Rzeczywiście jesteśmy oddziałem specyficznym, bo tutaj grunty popegeerowskie stanowiły zaledwie kilka procent, czyli była tu koncentracja prywatnych gospodarstw indywidualnych. W porównaniu z innymi jesteśmy małym oddziałem, mamy zaledwie około 200 tys. ha gruntów rolnych. Specyfika naszych zasobów jest jeszcze taka, że prócz gruntów po PGR przejęliśmy z Państwowego Funduszu Ziemi prawie połowę tego, czym dysponowaliśmy. To 120 tys. działek rozrzuconych w każdej miejscowości. Średnia działka to 30-40 arów. Dlatego mamy mniejszy problem przy likwidowaniu bezrobocia po byłych PGR, także większy popyt na ziemię, bo i podaż mniejsza. Zbyliśmy już ponad 50% naszych nieruchomości, także dzięki rekreacyjnej atrakcyjności terenów. Największy popyt był na terenach bieszczadzkich, choć tu akurat mieliśmy niewiele ziemi. Kilkanaście tysięcy hektarów oddaliśmy Bieszczadzkiemu Parkowi Narodowemu i Lasom Państwowym. Tu także najlepiej sprzedawały się grunty rolne. W sumie w byłym województwie krośnieńskim sprzedaliśmy około 90% naszych zasobów. – Z jakim przeznaczeniem? Trudno uwierzyć, by na ziemi IV i V klasy można było prowadzić dochodową produkcję rolną. – Ci, którzy kupili, i ci, którzy zamierzają kupić, myślą zapewne o działalności agroturystycznej. Na wielu naszych nieruchomościach powstają małe stadniny koni, bazy noclegowe. To chyba słuszny kierunek w tamtym rejonie. – Przed laty agencja przejęła tereny upadających PGR, a wraz z nimi potężne zadłużenie. Nikt nie kupi ziemi obciążonej długami, więc jak wybrnąć z problemu? – Jak na tak niewielki stosunkowo teren i liczbę gospodarstw, zadłużenie było ogromne, bo wynoszące około 172 mln zł. Każdy hektar gruntów popegeerowskich był obciążony kwotą 2 tys. zł. Wachlarz wierzycieli był szeroki – od urzędu skarbowego z tytułu zaległych podatków przez samorządy z tego samego powodu, ZUS, banki, dostawców energii, nawozów, węgla i wielu innych. Trzeba było zmierzyć się z tym i trwało to kilka lat. Zawarliśmy ponad 20 bankowych porozumień ugodowych. Potężne było zadłużenie w ZUS i tu nie mogliśmy liczyć na redukcję, wywalczyliśmy natomiast częściowe umorzenie odsetek i spłatę w ratach. Z dostawcami często rozliczaliśmy się majątkiem. Dług wynikający z zaległości w opłatach z tytułu korzystania ze środowiska spłaciliśmy budynkami i terenami przekazanymi parkom narodowym. Większość środków uzyskiwanych z dzierżaw i sprzedaży przekazywaliśmy na spłatę długów. A długi skończyliśmy spłacać dopiero w tym roku. – Co decyduje o popycie na ziemię w tej części Polski? – Pierwsze cztery lata z dziesięcioletniej działalności naszego oddziału wypełniło przejmowanie terenów i w niewielkim zakresie sprzedaż. W 1994 r. sprzedaliśmy niewiele ponad 2,8 tys. ha. Intensywna sprzedaż zaczęła się od następnego roku – 6 tys. ha, aż do 10 tys. w tym roku. Niełatwo jest sprzedać ziemię, popyt jest dużo mniejszy niż nasza podaż. Trzeba niekiedy trzykrotnie wystawić daną nieruchomość do przetargu, by w ogóle ktoś zainteresował się nią, w dodatku często obniżamy jej cenę. Na przykład obecnie nastąpił największy dołek, jeśli chodzi o opłacalność produkcji rolnej. To automatycznie zmniejszyło popyt na ziemię, a przy okazji cenę. Przed rokiem osiągnęliśmy najwyższą cenę, bo 3,4 tys. zł za hektar, ale wówczas popyt stymulowała ustawa o zalesianiu, a także zapowiedzi rządu o ograniczaniu możliwości zakupu gruntów rolnych dla nierolników. Ci, którzy nie byli rolnikami, a chcieli kupić, spieszyli się i wywołali wyższy popyt. Specyfiką naszego terenu jest i to, że średnia cena gruntów przez nas sprzedawanych jest niższa niż średnia w obrocie między rolnikami. – Kupują zwykle małorolni czy latyfundyści? – Najwięcej mamy umów zawartych na tereny do 10 ha. Na ponad 21 tys. umów aż 19 tys. opiewa na areał do 10 ha, a z tych zdecydowana większość kupiła nie więcej niż hektar. – Lokata kapitału, ucieczka przed fiskusem czy chęć przejścia przedsiębiorców z kosztownego ZUS do dotowanego przez państwo KRUS? –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 47/2002

Kategorie: Rolnictwo