Oferuje się nam produkt dokładnie taki, jaki chcieliśmy – tylko z logo jednej z pięciu największych korporacji Jan J. Zygmuntowski – ekonomista, prezes Fundacji Instrat W jakim kapitalizmie żyjemy? – Nasz kapitalizm radykalnie różni się od tego, z którym mieliśmy do czynienia w czasach wielkich fabryk i kapitalistów w cylindrach. Dzisiaj świat wygląda inaczej i to jest zmiana dogłębna, jakościowa. Przyjęło się go nazywać kapitalizmem kognitywnym, ponieważ największą maszyną, która wytwarza dzisiaj wartość, jest ludzki umysł. Całe społeczeństwo jest wyedukowane, rośnie liczba studiujących, ludzie specjalizują się w swoich branżach. Większość osób w najbogatszych, najbardziej rozwiniętych technologicznie państwach – w Europie, USA, Japonii – pracuje „umysłowo”. Powstały platformy cyfrowe, nastąpiła automatyzacja fabryk, w których pojedynczy inżynierowie doglądają maszyn. Dzisiejsi najpotężniejsi gracze, tacy jak Facebook czy Google, są niemal wirtualni i nie muszą w ogóle być w Polsce, czy gdziekolwiek, żeby działać, zarabiać, a także śledzić każdy nasz krok w internecie. Jesteśmy wszyscy robolami w wielkiej, globalnej, cyfrowej fabryce i pracujemy w niej ochotniczo, nie zarabiamy na tym, nie znamy właścicieli… – Tak i bardzo trudno nam sobie zdać z tego sprawę właśnie dlatego, że ta fałszywa umowa społeczna, którą nam zaproponowano, jest taka: „Wy macie internet za darmo…”. Zaproponowano nam? – Dano. Podpisaliśmy ochoczo regulaminy, które nam podsunięto, licząc, że ci informatycy, technokraci mówią prawdę, kiedy twierdzą, że chcą połączyć świat. To słynne connect the world Marka Zuckerberga. Mówili językiem korzyści i myśmy się na to nabrali. Nie zrozumieliśmy, że za fasadą tych platform ukryto mechanizm, który z jednej strony jest czystym nadzorem, pilnuje każdego naszego kroku, pobiera ciągle dane o tym, co lubimy i dlaczego to lubimy, co kliknęliśmy, cały czas algorytmami modyfikuje to, co widzimy, tak żeby manipulować naszymi zachowaniami, a z drugiej zasysa ogromną ilość danych i na ich podstawie projektuje, buduje i sprzedaje nam nowe produkty, algorytmy, urządzenia. W końcu od nas samych wie, co będziemy najbardziej lubili w kolejnym iPhonie, i dlatego może produkować coraz lepsze modele. Dzięki dostępowi do tej wiedzy o nas wycina potencjalną, tradycyjną konkurencję. I zarabia krocie. Kiedyś Frederick Winslow Taylor, twórca tayloryzmu, zarządzania technokratycznego, mówił: „Mierzcie każdy ich krok, kąt nachylenia łopaty”, a Henry Ford: „Produkujemy auta w dowolnym kolorze, pod warunkiem że będzie to czarny, ale każdego będzie na nie stać”. Dokładnie to samo wydarzyło się dzisiaj. Każdy nasz krok jest kontrolowany przez cyfrowe aparaty, z tego powstaje wiedza o tym, czego oczekujemy. I wtedy oferuje się nam produkt dokładnie taki, jakiego chcieliśmy – i możemy być pewni, że będzie miał logo jednej z pięciu największych korporacji. Ale wpadliśmy też w pułapkę „otwartego dostępu”. Nie zdajemy sobie sprawy, że to kolejny mechanizm, który pracuje na rzecz gigantów. – Oczywiście powinniśmy wspierać kierunek otwartego dostępu, ale musimy być bardzo świadomi, jakie sieci zastawili na nas tym samym kognitywni kapitaliści. Jeśli otwarte zasoby przepływają przez ich sieci, to oni i tak na tym zarabiają, a my nie mamy alternatywy. Na uniwersytetach głoszą konieczność komercjalizacji nauki. Jesteśmy świadkami prywatyzacji wiedzy kumulowanej przez tysiące lat. Pod pozorem policzenia, parametryzacji osiągnięć naukowców wprowadza się mechanizmy komercyjnych wymagań. Wszystko musi bezpośrednio i natychmiast przekładać się na możliwe zyski biznesu czy gospodarki. – Nie zrozumieliśmy tylko, że proces prywatyzacji uniwersytetów będzie postępował i nie każdy uniwersytet będzie obfitował w patenty i start-upy jak Dolina Krzemowa. Przewiduje się dla uniwersytetu rolę podwykonawcy. Tam powstaje wiedza, za publiczne pieniądze. I wtedy jej wybrane elementy się komercjalizuje. Z kolei ci, którzy produkują na uniwersytecie wiedzę krytyczną, chociażby marksiści, humaniści, ci, którzy badają historię, kulturę, język, wydają się raczej nieprzydatni. Ich praca jest atakowana, spychana na margines. Z tego też powodu w Polsce reforma idzie w kierunku międzynarodowej konkurencyjności. Problem w tym, że badania nad polską kulturą niewielu na świecie interesują. Żywimy złudzenie, zdemaskowane choćby przez Marianę Mazzucato w „Przedsiębiorczym państwie”, że ten nowoczesny kapitalizm startupowy, cyfrowy, kognitywny jest taki innowacyjny. Ona zaś udowadnia, że właściwie wszystkie te innowacyjne rzeczy, które










