Ziobro wypycha Polskę z Unii

Ziobro wypycha Polskę z Unii

Antyunijność jest wehikułem, który pozwoli Ziobrze zająć w Zjednoczonej Prawicy miejsce numer 2, a z czasem – zostać następcą Kaczyńskiego

Zbigniew Ziobro ma nową partię. Nazwał ją Suwerenna Polska. Ten ruch to nie przypadek, nie zwykły rebranding. To gra o władzę i pieniądze. O miejsce na scenie politycznej i w wyścigu wyborczym. Wszystko w jednym.

Zacznijmy od pieniędzy. W sierpniu 2022 r. Państwowa Komisja Wyborcza odrzuciła sprawozdanie finansowe Solidarnej Polski. Dopatrzyła się nieprawidłowości w finansach ziobrystów – „niedozwolonego swoistego kredytowania” przez osobę fizyczną. Oznacza to, że gdyby Solidarna Polska w roku 2019 była bytem samodzielnym i przekroczyła trzyprocentowy próg wyborczy, cofnięto by jej subwencję z budżetu państwa. Ziobryści problem rozwiązali inaczej. Powołali do życia nową partię, Suwerenną Polskę. I w związku z tym mają wobec PKW czystą kartę. Czy oznacza to, że szykują się do samodzielnego startu? Że chcą zaryzykować? Można tak zakładać. Ale przecież sytuacja wygląda inaczej – w interesie zarówno SP (skrót się nie zmienił), jak i PiS leży wspólny start, jedna lista. W PiS nawet mówią, że lepiej rządzić z Ziobrą, niż nie rządzić w ogóle. Ale nad tą teorią ciąży praktyka – przekonanie obu stron, że na wspólnym starcie w roku 2019 źle wyszły. Lub inaczej – powinny wyjść lepiej.

Smakosze polityki pamiętają ponurą minę Jarosława Kaczyńskiego w wieczór wyborczy 2019 r. On już wiedział, że co prawda Zjednoczona Prawica wygrała wybory, ale za moment będzie niewolnikiem ziobrystów i gowinistów. Zwłaszcza tych pierwszych – przeprowadzili udaną kampanię i zdobyli 20 poselskich mandatów. To dało im kluczową pozycję w Sejmie, bo bez nich PiS nie ma większości.

W ten sposób Ziobro może licytować wysoko, mieć więcej, niż na to zasługuje. Sukces? Prawie. Bo solą w oku jest mu fakt, że Zjednoczona Prawica to koalicja tylko z nazwy. W rzeczywistości jest komitetem wyborczym, z list którego wystartowali politycy prawicy. Drobiazg? Nie za bardzo – ponieważ oznacza to, że subwencja wyborcza, czyli pieniądze przeznaczone na finansowanie partii, trafia do Jarosława Kaczyńskiego. A on rozdziela środki według uznania.

To jedna z kwestii, które utrudniają rozmowy na temat wspólnego startu PiS i SP. Pisowcy obawiają się poza tym, że gdy wpuszczą ziobrystów na listy, to oni, nawet z dalszych miejsc, przeskoczą na pozycje mandatowe. I znów na plecach PiS dostaną się do Sejmu. Ziobryści boją się czegoś innego. Otóż wiadomo, że listy wyborcze Kaczyński będzie układał latem, w ostatnim możliwym terminie. Pełnomocnicy Zjednoczonej Prawicy (a są to zaufani Kaczyńskiego) mogą po prostu ich oszukać i w ostatniej chwili wykreślić. Inne listy zostaną ustalone, a inne trafią do PKW.

Jest na to sposób. Ziobro chce zacząć rozmowy z Kaczyńskim, żądając powołania wspólnego komitetu wyborczego. Czyli oficjalnej koalicji PiS-SP. To zasadniczo zmieniłoby jego pozycję.

Po pierwsze, jako koalicjant kontrolowałby proces układania list wyborczych. Mógłby też żądać, by w każdym okręgu wyborczym na liście Zjednoczonej Prawicy był kandydat SP. Okręgów jest 41, więc tylu posłów przy dobrej kampanii mogłaby wprowadzić do Sejmu Suwerenna Polska. Ziobryści są przekonani, że to by się udało. Po takich wyborach, jeśli Zjednoczona Prawica by je wygrała, Kaczyński nie mógłby rządzić bez Ziobry. A jeśliby przegrała – Ziobro byłby jego naturalnym następcą.

Po drugie, koalicyjny komitet gwarantowałby podział subwencji wyborczej. Prawo mówi bowiem, że partie zawiązujące koalicję muszą jej umowę przedłożyć PKW. A w niej muszą określić proporcje, w jakich środki z subwencji będą wypłacane poszczególnym ugrupowaniom. Suwerenna Polska, jeśli do takiej koalicji by doszło, byłaby samodzielna finansowo, niezależnie od wyniku wyborów.

Ale żeby tak się stało, żeby takie warunki uzyskać, Ziobro musi mieć lepsze argumenty niż tylko czysta hipoteka Suwerennej Polski i jego własne zasługi dla prawicy w roli ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego.

Tym argumentem jest pozycja SP na scenie politycznej. Między PiS a rosnącą w siłę Konfederacją. Tę pozycję Ziobro buduje na twardej krytyce Unii Europejskiej i na udawaniu szeryfa.

To rzecz znana – Jarosław Kaczyński od zawsze uważał, że racją stanu PiS jest nie dać się odepchnąć od prawej ściany. Tymczasem Konfederacja wcisnęła się między tę ścianę a PiS i jej znaczenie rośnie. W takiej sytuacji politycy, którzy mówią językiem konfederatów, są dla Kaczyńskiego niezwykle ważni.

Politycy SP chełpią się zresztą, że gdyby nie oni, to Konfederacja miałaby 20% poparcia. Na co pisowcy, zgryźliwy Ryszard Terlecki jest tu najlepszym przykładem, przypominają, że w sondażach, w których partia Ziobry jest prezentowana jako samodzielne ugrupowanie, dostaje 1-3%. Cóż to więc za siła?

Rzecz jednak w czymś innym. Poparcie wyborców można zdobywać, wszystko zależy od tego, czy partia potrafi do nich dotrzeć, przekonać ich, uwieść. Tu Ziobro, jak pokazała konwencja Suwerennej Polski, postawił na jeden temat – na atakowanie Unii Europejskiej, Niemiec i Tuska. To jest melodia, którą chce grać. Czyli chce grać melodię PiS, tylko głośniej i bardziej zdecydowanie.

„Powołujemy Suwerenną Polskę, by w ten sposób jasno powiedzieć twarde »nie« tym, którzy zmierzają do odebrania nam suwerenności, a co za tym idzie, naszej niepodległości – wołał Ziobro podczas konwencji. – Mamy jednocześnie do czynienia z dwoma niebezpiecznymi procesami – z jednej strony Rosja prowadzi krwawą napastniczą wojnę z naszym sąsiadem, ta wojna może też bezpośrednio zagrażać nam. (…) Z drugiej strony lewicowi fanatycy w Europie Zachodniej forsują projekt zmian UE w państwo federalne pod niemieckim przywództwem”.

Co zatem robić? „Tak jak reformatorzy I Rzeczypospolitej bronili ojczyzny, bronili Polski przed targowiczanami, tak my dziś musimy bronić polskiej suwerenności przed niemieckimi kolaborantami w polskiej polityce – przekonywał. – Jeśli się poddamy, nie będziemy mieli demokracji, lecz posłuszną Berlinowi tuskową sitwę”.

Pomińmy oczywisty dowód nieuctwa – gdy spiskowcy uchwalali 3 maja 1791 r. konstytucję, targowicy jeszcze nie było. Ale dla Ziobry i jego otoczenia to detal. Ważne jest pozycjonowanie polityczne.

Czy będzie ono skuteczne? A co to w ogóle znaczy? Większość Polaków jest za naszą obecnością w Unii Europejskiej, więc przekaz Ziobry jest dla nich złowrogi. Ale przecież nie do nich Ziobro się zwraca, tylko do elektoratu konserwatywnego. Obojętnego na uroki obecności w Unii, za to bardzo przywiązanego do Kościoła i jego symboli (Ziobro woła wobec tego, że trzeba bronić Jana Pawła II przed Europą), przekonanego, że zmiany obyczajowe, które zachodzą nad Wisłą, to dzieło Brukseli.

Zresztą głos Ziobry jest dla tych wyborców o tyle autentyczny, że współbrzmi z głosem Jarosława Kaczyńskiego, konfederatów i polskiego Kościoła. Mamy oto wielką koalicję zohydzania Unii Europejskiej i Ziobro zamierza grać w niej główną rolę. W programie Suwerennej Polski, w tzw. szóstce, zostało to zapisane – renegocjacja naszej umowy z Unią. A ponieważ ta umowa renegocjacji nie podlega, wszystko jest jasne – mamy partię polexitu! Partię wyjścia z Unii.

Czy Ziobro gra tym tematem cynicznie, czy z głębokiego przekonania? Nie ma to znaczenia. Tak jak w Wielkiej Brytanii nie miało znaczenia, czy David Cameron chciał wyjścia z Unii, czy nie. Wystarczyło, że rozpoczął pewien proces, który zmienił historię.

Ruch Ziobry także zmienia historię Polski – bo narzuca polskiej prawicy, od PiS po Konfederację, antyunijną agendę. Teraz musi ona rywalizować z nim w atakach na Brukselę. A to musi mieć konsekwencje…

Dla Ziobry agenda eurosceptyka, bądź eurofoba, jest też o tyle wygodna, że daje mu paliwo do ataków na Mateusza Morawieckiego. Premier potrzebuje miliardów z Krajowego Planu Odbudowy. Musi zatem grać z Unią, proponować różne kompromisy. A ponieważ sam Kaczyński jest wobec Unii sceptyczny, Morawiecki w unijnych sprawach stoi na przegranej pozycji. Po pierwsze, na pozycji „miękiszona”, który korzy się wobec unijnych urzędników, po drugie, osoby nieskutecznej – bo i tak nic nie może tam załatwić.

Antyunijność jest więc dla Ziobry wehikułem, który – jak wierzy – pozwoli mu zająć w Zjednoczonej Prawicy miejsce polityka numer 2, a z czasem zostać następcą Kaczyńskiego. Wiadomo, to niełatwe, większość liderów PiS serdecznie nienawidzi ziobrystów, traktuje ich jako bezczelnie rozpychających się konkurentów. Ale dla części działaczy sojusz z nimi jest okazją do wzmocnienia swojej pozycji. Mają ochotę na sojusz z Ziobrą, z tym szczupakiem wpuszczonym do stawu z tłustymi karpiami. To zresztą kolejny lejtmotyw jego politycznej kariery – wodny. Że raz jest szczupakiem, innym razem delfinem, a jeszcze innym – leszczem.

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Fot. Andrzej Iwańczuk/REPORTER

Wydanie: 19/2023, 2023

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy