Zlikwidować Boya
Kuchnia polska Często powtarzamy zdanie, że „historia oceni” rozmaite fakty i poczynania, których w tej chwili, ze zbyt bliskiej perspektywy, nie jesteśmy w stanie ocenić sami. Tkwi w tym przekonanie, że „historia”, to znaczy opinie formułowane przez potomnych, będzie obiektywna, bezstronna, mądra i bardziej światła, niż mogą się na to zdobyć ludzie bezpośrednio uczestniczący w rozgrywających się zdarzeniach. Otóż ten rozbrajający optymizm nie bierze jednak pod uwagę, że historia może być także przedmiotem manipulacji. Zatajania jednych faktów, a eksponowania innych, powtarzania w kółko przypadkowych formułek, które urastają do rozmiaru prawdy obiektywnej, wreszcie też, że z biegiem czasu wietrzeje klimat społeczny, który dla współczesnych jest oczywisty, a dla potomnych zgoła niepojęty. W ten sposób zmanipulowana już została niemal doszczętnie historia Polski Ludowej i współczesna młodzież wybałusza oczy, kiedy mówi się jej, że przez 50 lat PRL nie tylko ocet stał na półkach, a UB pod drzwiami. Obecnie zaś owa sprawiedliwa i beznamiętna ocena historii posuwa się głębiej. Przykładem tego jest wniosek radnych z Ligi Polskich Rodzin oraz Młodzieży Wszechpolskiej w mieście Krakowie, aby przez usunięcie pomnika, zmianę nazwy ulicy i nazwy krakowskiego gimnazjum zlikwidować moralną i kulturalną obecność w tym mieście jednego z największych pisarzy polskich minionego stulecia, Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Bowiem co do fizycznej likwidacji Boya, zadbali już o to Niemcy, rozstrzeliwując go we Lwowie, tuż po zajęciu tego miasta w roku 1941, wraz z innymi profesorami pracującego pod okupacją radziecką uniwersytetu. Pan Piotr Doerre, ponoć krakowski przywódca LPR, z perspektywy historii ocenił ten fakt pozytywnie, jako słuszną karę dla bezbożnika i kolaboranta, choć ciekawe, że nie rozwinął tej oceny także na prof. Bartla, kilkakrotnego piłsudczykowskiego premiera II Rzeczypospolitej, który stanął pod ścianą rozstrzelań obok Boya-Żeleńskiego za kolaborację na tym samym uniwersytecie. Oto więc po 62 latach od opisywanych wydarzeń „historia” potoczyła się wstecz, w bagno głupoty i nienawiści, dostając się w ręce obskurantów i bigotów, wydających swoją „obiektywną ocenę”. Przyznam się, że od długiego już czasu, wychowany na lekturze Boya i niezliczonej liczby przetłumaczonych przez niego książek, żyłem w przekonaniu, że jest on nie tylko niezniszczalnym filarem polskiej kultury współczesnej, ale że wręcz „zagłaskany został na śmierć” przez liczne opinie, publikacje, monografie opisujące jego rolę i wielkość. Toteż z sympatią czytałem nowe książki o Boyu mego przyjaciela Józefa Hena czy prof. Winklerowej, myśląc sobie jednak po cichu, że jest to pełne wdzięku wyważanie otwartych już na oścież drzwi. Za niepoważne zaś, maniakalne dewiacje miałem publikacje takie jak np. „Kolaboranci” Jacka Trznadla, pastwiącego się nad inteligencją polską, która po klęsce wrześniowej starała się we Lwowie, mimo wszystko, uczyć i pisać po polsku, co było wówczas niemożliwe w Krakowie, Warszawie, Poznaniu i nigdzie na świecie. A jednak… A jednak okazało się, że te bastiony ciemnoty, które swoją działalnością podmywał i osłabiał Boy, trwają nadal, są niewzruszone i dyszą zemstą. Stają się tym butniejsze, im bardziej podwija ogon pod siebie nie tylko oficjalna, polityczna lewica, ale także po prostu postępowa opinia intelektualna, dywagująca, czy przypadkiem oświecenie nie jest czymś wstecznym wobec postmodernizmu. Dyszą więc zemstą ci, których wściekłością napełniało Boyowskie hasło „świadomego macierzyństwa”, zyskując na kurażu wobec tchórzliwej i pokrętnej postawy lewicy, stojącej za Boyem znacznie lękliwiej, niż czyniła to lewica przedwojenna. Dyszą zemstą ci, których Boy nazwał „naszymi okupantami” w sutannach, chociaż wówczas ich okupacja wydawała się nad podziw łagodna. Wreszcie dławią się Boyem ci, których wizję kultury polskiej Boy nazywał polonistyką od pana Zagłoby czy księdza Pirożyńskiego, zaściankową, prowincjonalną, z Polesia świata. Myślę, że tych ostatnich Boy drażni tym bardziej, im bliżej jesteśmy Europy i integracji politycznej z naszym kontynentem. Zatem powtórzymy sobie kilka banalnych prawd. Bez Boya bylibyśmy od tej Europy o lata świetlne dalej, niż jesteśmy obecnie. Dlatego po prostu, że obce byłyby nam podstawowe pojęcia, symbole, znaki kultury europejskiej. Może ktoś – ale raczej wielu rozmaitych ludzi niż jeden autor – przetłumaczyłby wreszcie na polski Balzaka, Stendhala, Villona czy Montaigne’a, ale nikt nie zrobiłby tego tak jak Boy, to znaczy w formie wielkiej akcji kulturalnej, umieszczając te dzieła w kontekście, który dzisiaj









