Zły dotyk Republiki

Zły dotyk Republiki

Francja wciąż czeka na zderzenie z całą prawdą o masowym molestowaniu seksualnym

Jesienią zeszłego roku szokowały już same liczby. Ponad 300 tys. nieletnich dotkniętych różnymi formami przemocy na tle seksualnym w ciągu siedmiu ostatnich dekad. Powalająca statystyka, nie tylko dlatego, że dotyczyła molestowania ze strony kapłanów Kościoła katolickiego. Opublikowany w październiku raport wewnętrznej komisji tamtejszego episkopatu jednoznacznie stwierdzał instytucjonalne zaniechania ze strony elit kościelnych. Wiedza o sprawcach była powszechna, do tego stopnia, że molestowanie wręcz znormalizowano. Francuscy księża nie musieli nawet tworzyć we współpracy ze zwierzchnikami złożonych strategii przetrwania, jak miało to miejsce chociażby w Polsce czy Ameryce Łacińskiej. Tuszowanie spraw, przenoszenie z parafii do parafii – rzadko sytuacja w ogóle tego wymagała.

Liczby przetrwały w nagłówkach serwisów informacyjnych zaledwie kilka dni. Potem jeszcze przez chwilę głośno było o odszkodowaniach, które Kościół zdecydował się wypłacić ofiarom, i potrzebie sfinansowania ich poprzez sprzedaż kościelnych dóbr czy nieruchomości. Z czasem temat jednak przepadł. Również dlatego, że, jak pisze poświęcony tematom religijnym magazyn „Tablet”, w wielu krajach Europy Zachodniej, w tym we Francji, Kościół katolicki stał się wręcz synonimem instytucji do cna przeżartej zgnilizną moralną i skandalami seksualnymi. Ich skala mogła zatem dziwić, ale tylko przez chwilę. Sam fakt, że przez dziesięciolecia tysiące dzieci, głównie chłopców, były krzywdzone przez duchownych, nikogo już nad Sekwaną ani nie dziwi, ani nie interesuje.

W domowym zaciszu

Równie dobrze można by w tym tekście postawić końcową kropkę właśnie teraz. Opinia publiczna poznała skalę procederu i wyraziła oburzenie. Hierarchowie posypali głowy popiołem i zaczęli wypisywać czeki. Kościół obiecał odnowę moralną, politycy zapowiedzieli twardą rękę wobec sprawców. Problem w tym, że na mężczyznach w koloratkach i ich nieletnich podopiecznych wcale nie się kończy. Zjawisko sięga głęboko w struktury państwa i życia publicznego, przenika do tkanki społecznej niczym rak. I tak samo jak rak największe szkody wyrządza po cichu. Tam, gdzie nie sięgają żadne komisje śledcze.

Molestowanie seksualne we francuskich rodzinach nie jest tematem nowym. Ma historię równie długą jak współczesna Francja. Stosunki fizyczne pomiędzy spokrewnionymi osobami, najczęściej mniej lub bardziej wymuszone i zachodzące w hierarchicznych relacjach, długo nie były jednak potępiane. Tabu – owszem. Ale nie pogarda. Również dlatego, że kwestii tej towarzyszyła stara burżuazyjna norma poszanowania tradycji rodzinnych. O wielu rzeczach można było we Francji rozmawiać publicznie, spierać się, nawet pojedynkować, ale nie o tym, co kto robi we własnych czterech ścianach.

Dlatego kiedy Camille Kouchner wydała w styczniu 2021 r. książkę „La Familia grande” (Wielka rodzina), tabu złamała w dwóch miejscach jednocześnie. Opisała historię swojego życia jako przyrodniej córki Oliviera Duhamela, byłego deputowanego do Parlamentu Europejskiego, znanego w kraju politologa i wykładowcy akademickiego. Duhamel według relacji Kouchner miał molestować seksualnie jej brata bliźniaka, Juliena, gdy ten był nastolatkiem, pod koniec lat 80. Sprawa odbiła się w kraju głośnym echem nie tylko z tego powodu. Autorka, prywatnie znana prawniczka i biologiczna córka współzałożyciela Lekarzy bez Granic Bernarda Kouchnera, przystawiła lustro wielkomiejskiej klasie średniej i wyższej.

Duhamel, podobnie zresztą jak jego skandal, był w pewnym sensie uosobieniem całego segmentu francuskiego społeczeństwa. Stara, tradycyjna, burżuazyjna rodzina, na czele której stoi powszechnie szanowany patriarcha. Polityk, wykładowca akademicki, polemista najważniejszych mediów. Wokół niego – tłum podobnych mu intelektualistów. Lewicujących, ale wiernych tradycji. Szanowanych za granicą (Duhamel wykładał m.in. na uniwersytetach w Waszyngtonie i Nowym Jorku), ale na stałe związanych z rodzimymi instytucjami akademickimi. To one – Sciences Po, czyli Instytut Nauk Politycznych w Paryżu, biznesowa szkoła HEC Paris, oraz będąca kuźnią kadr w dyplomacji i administracji publicznej ENA, Krajowa Szkoła Administracji – zapewniają etykietki, po których identyfikuje się francuskie mieszczaństwo. W takim środowisku dorastała Camille Kouchner, zna je więc lepiej niż niejeden socjolog czy obserwator życia publicznego.

To właśnie krytyka francuskiej inteligencji była tak naprawdę tematem jej książki. Ojczymowi zarzucała molestowanie brata, a jego znajomym obłudę. Według jej relacji mieli doskonale wiedzieć o zboczeniach Duhamela i milcząco je tolerować. W domyśle również dlatego, że przynajmniej część z nich podzielała stosunek byłego europosła do kontaktów fizycznych z nieletnimi, czy to w rodzinie, czy poza nią. Kouchner w dość niewybredny sposób sugeruje w książce, że wykorzystywanie seksualne dzieci było uznawane za przyjemną dewiację, nieszkodliwą słabość, na którą wybitni obywatele mogą sobie przecież pozwolić. Bronią ich w końcu zasługi dla Republiki, w ich blasku zły dotyk przestaje być dostrzegalny.

Wyciąganie trupów z szafy

Prawniczka Kouchner doskonale wiedziała, co robi. Książkę mogła opublikować dużo wcześniej, ale czekała na zmianę prawa. Przestępstwa seksualne dotyczące członków rodziny przedawniały się po 20 latach, lecz w 2019 r. okres ten wydłużono do 30 lat, liczonych od uzyskania pełnoletniości przez ofiarę. Sprawą Duhamela musiała więc się zająć prokuratura. Oskarżony początkowo zaprzeczał rewelacjom pasierbicy, ale prewencyjnie zrezygnował ze wszystkich zajmowanych stanowisk publicznych, jako powód podając „bycie ofiarą bezprecedensowej fali ataków medialnych”. Trzy miesiące później zmienił front. Francuskie media donosiły w kwietniu zeszłego roku, że były europoseł przyznał się śledczym do krzywd wyrządzonych nastolatkowi.

Szybko okazało się, że tym wyznaniem pociągnął na dno wielu swoich znajomych. W tym minister sprawiedliwości Élisabeth Guigou, która zaprzeczała, że wiedziała o molestowaniu, jednak jej bliska znajomość z Duhamelem kazała w to wątpić. Gorzkiej ironii dodaje tej sytuacji fakt, że Guigou zasiadała też w krajowej komisji ds. kazirodztwa.

Po publikacji książki Kouchner Francuzi zaczęli się zachowywać, jakby do ich dusznych apartamentów ktoś nagle wpuścił świeże powietrze. Skandal wokół Duhamela zbiegł się w czasie z innymi niemal rewolucyjnymi procesami społecznymi. Młodzi obywatele zaczęli powoli godzić się z prawdą o kolonialnej przeszłości swojego kraju, przyjmując na rodzimy grunt postulaty amerykańskiego ruchu Black Lives Matter. Coraz więcej mówiło się o #MeToo, ruchy społeczne zaczęły wywierać na władzach presję w kwestiach marginalizacji dzieci z rodzin imigranckich, przemocy na przedmieściach, agresji na tle rasowym, a nawet zwrotu dawnym koloniom zagrabionych dzieł sztuki. Każdy taki społeczny postulat oddzielnie znaczył niewiele. Zsumowane jednak zapowiadały, że we Francji idzie nowe i czas wyciągać trupy z szafy.

„Wielka rodzina” dała początek ruchowi #MeTooInceste – #JaTeżKazirodztwo. W internecie pod tym hashtagiem zaczęły się pojawiać wyznania ofiar przemocy seksualnej w rodzinach. Podobnie jak w przypadku molestowania w Kościele sam fakt nie był dla nikogo we Francji szokiem, co zresztą potwierdza tezę Kouchner o powszechnej wiedzy na temat molestowania. Bulwersowały za to liczby, sięgające dziesiątek tysięcy. Rok wcześniej francuski oddział pracowni sondażowej Ipsos przeprowadził badanie na temat stosunków seksualnych w gronie rodzinnym (również względem osób niespokrewnionych biologicznie, bo je też obejmuje we Francji definicja kazirodztwa). Co dziesiąty respondent przyznał się, że był ofiarą czynu zabronionego ze strony osoby bliskiej. Dopiero jednak nadanie temu zjawisku konkretnej twarzy wywołało powszechną debatę na temat molestowania wewnątrz rodzin.

Sama Camille Kouchner podkreślała zresztą wielokrotnie w wywiadach, że chciała napisać książkę klasową i pokoleniową. Klasową, bo ujawniła w niej hipokryckie mechanizmy burżuazji. Pokoleniową, bo pokazała zwyrodniałą spuściznę ruchów studenckich 1968 r. Duhamel i ludzie z jego kręgu byli wtedy zaangażowani w rewolucję seksualną, którą potem zdecydowali się przenieść do własnych domów – kosztem dzieci i nastolatków, które wcale nie chciały być jej częścią.

Niewolnice seksualne

Molestowanie w rodzinach to niejedyny aspekt przestępstw seksualnych, z którym Francja musi się skonfrontować. Nadal w dużej mierze nieodkryta pozostaje skala nadużyć wobec sióstr zakonnych i kobiet związanych z Kościołem katolickim. Wbrew pozorom to inna historia niż ta, którą zajmowała się komisja episkopatu. Mechanizmy molestowania nieletnich, choć przerażające, są mimo wszystko dobrze już znane opinii publicznej. Co innego wykorzystywanie seksualne w zakonach.

O tym właśnie opowiada film dokumentalny „Seksualne niewolnice Kościoła”, po raz pierwszy zaprezentowany w 2017 r., od niedawna dostępny również m.in. w telewizji kulturalnej ARTE. Autorzy dokumentu, Eric Quintin i Marie-Pierre Raimbault, opisują zatrważającą rzeczywistość, w której władza i autorytet wykorzystywane są w najgorszy możliwy sposób. Film nie dotyczy tylko francuskich zakonów, ale zawiera liczne wątki związane z podejściem do seksu w strukturach francuskiego Kościoła. Przemoc seksualna była walutą, sposobem na egzekwowanie swojej pozycji. Przepytywane przez dokumentalistów głównie byłe siostry zakonne opowiadają o krucyfiksach używanych do gwałtu na dziewczynkach, ale też o jednoznacznych rozkazach sióstr przełożonych uprawiania seksu z hierarchami kościelnymi.

Temat molestowania zakonnic długo pozostawał poza sferą publiczną, bo i tu monopol miał patriarchat. Patrzono przede wszystkim na mężczyzn, kobiety natomiast decydowały się zostać wewnątrz struktur kościelnych. Również dlatego, że nie miały za bardzo innego wyjścia. Pozbawione alternatywy, nierzadko skompromitowane w oczach konserwatywnych, wierzących rodzin, trwają w zakonach pomimo lat cierpienia i nadużyć ze strony przełożonych. Zdarzają się też przypadki manipulacji idącej tak daleko, że zahacza to już o kult i sekciarstwo.

Tak było najpewniej w przypadku braci Philippe, dwóch francuskich dominikanów, którzy wykorzystywali seksualnie młode siostry zakonne przychodzące do nich po rady. Mechanizm był prosty. Bracia mieli wpływową pozycję w założonej przez siebie w latach 70. społeczności, zwanej Wspólnotą św. Jana. To ruch skupiony wokół młodych ludzi, związanych z nurtem liberalnego, wielkomiejskiego katolicyzmu. Czyli znowu: inteligencja, burżuazja, duże miasta. Echa kazirodczych opowieści Camille Kouchner. W ciągu kilku dekad od założenia wspólnota stała się jednym z bardziej rozpoznawalnych ruchów religijnych we Francji, a bracia Philippe weszli na szczyt kościelnej hierarchii, ale tej nieformalnej, opartej bardziej na prestiżu niż tytułach. Młode zakonnice wykorzystywali wręcz w sposób instytucjonalny, najpierw mamiąc perspektywą duchowego rozwoju, potem robiąc z nich własne niewolnice seksualne. Tego rozdziału swojej czarnej przeszłości Kościół katolicki nad Sekwaną jeszcze nie wyjaśnił.

Konkluzja tego przekroju przestępczości seksualnej Republiki nie jest niestety optymistyczna. Wiele czynów zostało w ostatnich latach ujawnionych, ale nie wszystkie doczekały się rozliczenia i ukarania sprawców. Pozbawienie publicznych tytułów to dla nich często rzeczywiście cios w samo serce, bo ich pozycja opierała się na prestiżu. Konsekwencje prawne są jednak zupełnie inną kwestią. Książka Camille Kouchner doprowadziła do reformy prawa karnego i zdefiniowania na nowo wieku zgody na seks. Wywołała też do tablicy samego prezydenta Emmanuela Macrona, który publicznie zapewnił o solidarności z ofiarami bez względu na ich wiek i płeć. Z tych wszystkich zmian najważniejsza będzie ta, która jeszcze się nie zmaterializowała – zmiana społeczna. Złamanie raz na zawsze klasowego i generacyjnego tabu, zdjęcie ton pudru hipokryzji z twarzy francuskiego społeczeństwa. Bez tego Republika dalej będzie krzywdzić swoje dzieci złym dotykiem.

Fot. Shutterstock

Wydanie: 14/2022, 2022

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy