Zmiana i wymiana

Zmiana i wymiana

Prawicowe media rozgrywają polityków lewicy jak dzieci, grając na ich próżności i zachęcając do wzajemnego obrzucania się błotem Prof. Mirosław Karwat – kierownik Zakładu Filozofii i Teorii Polityki na Uniwersytecie Warszawskim Panie profesorze, jak pan zareagował na wynik wyborów prezydenckich? – Pomyślałem, że wyborcy wystawili rachunek Platformie Obywatelskiej. Nie dlatego, że rządzi za długo, lecz z powodu coraz większego rozmijania się z oczekiwaniami społecznymi. Mimo wszystko to fenomen, że samodzielny polityk z bogatym życiorysem i ogromnym bagażem doświadczeń w kierowaniu państwem przegrał z osobą z głębokiego zaplecza Prawa i Sprawiedliwości, której dorobku i dokonań prawie nikt nie zna. Jak to możliwe? – Zwycięstwo Andrzeja Dudy obrazuje stopień determinacji, wkurzenia czy wręcz desperacji części wyborców. Mieliśmy do czynienia z niezwykle silną zbiorową reakcją emocjonalną: każdy, byle nie Bronisław Komorowski, jakakolwiek zmiana, byle nie to, co jest. Platforma wpadła w pułapkę triumfalizmu. Politykom po zdobyciu władzy i dłuższym jej sprawowaniu wydaje się, że ich pięć minut będzie trwało wiecznie. Szybko przyzwyczajają się do stanowisk, gabinetów, prestiżowych tytułów. Zajmują się swoim statusem, a nie problemami społecznymi. To samo zjawisko obserwowaliśmy, gdy rządził Sojusz Lewicy Demokratycznej – prawie wszyscy główni politycy tej formacji zostali ludźmi establishmentu, bywalcami salonów, a nawet pełnymi samozadowolenia celebrytami. Elity władzy prą do stabilizacji, ale ich działanie ma skutek zupełnie odwrotny – w społeczeństwie co pewien czas odżywa pragnienie wywrócenia stołów i krzeseł, przepędzenia zasiedziałych dygnitarzy. Budapeszt w Warszawie Mam wrażenie, że zwycięstwo Andrzeja Dudy zaostrzyło apetyt Jarosława Kaczyńskiego na spełnienie obietnicy „Budapesztu w Warszawie”. Pałac Prezydencki może się okazać ważnym przyczółkiem w walce nie tylko o zdobycie takiej liczby miejsc w Sejmie, która wystarczy do stworzenia przez PiS rządu, ale także o uzyskanie – wspólnie z prawicowymi koalicjantami – większości konstytucyjnej pozwalającej dokonać tak jak na Węgrzech zmian o charakterze autorytarnym. – Z całą pewnością o tym marzą Jarosław Kaczyński i jego środowisko. PiS i jego prawicowi sojusznicy to przecież nie gołąbki, choć na użytek wyborów potrafią być uosobieniem poczciwości. W roli dywersanta rozmontowującego dotychczasowy układ wystawiono osobę mało znaną i niekojarzoną z IV RP. Do opinii publicznej nie przebiły się informacje o tym, że Andrzej Duda należał do zagorzałych orędowników tego projektu, był wiceministrem w resorcie sprawiedliwości kierowanym przez Zbigniewa Ziobrę, firmował autorytarne w istocie ustawy lub projekty ustaw. Wyborcom ukazano człowieka sympatycznego, energicznego, otwartego, szanującego rywali, gotowego do dialogu, unikającego epitetów charakterystycznych dla narracji pisowskiej. Aby wzmocnić ten przekaz, schowano Jarosława Kaczyńskiego i wycofano religię smoleńską z arcykapłanem Antonim Macierewiczem. Ściszyło głos wojownicze skrzydło Kościoła, który zwykle agituje, piętnuje, straszy. Zrobiono wszystko, by nie obudzić wyborców laickich, lewicowych i liberalnych, by nie przestraszyć powrotem IV RP. Jarosław Kaczyński pięć lat temu też próbował uśpić wyborców. – Już wtedy było widać, że ta taktyka przynosi pożytki. I z pewnością zostanie powtórzona w wyborach parlamentarnych – chyba że kogoś poniesie oszołomny temperament. Czy PiS wraz ze zwolennikami Pawła Kukiza, który jest jeszcze radykalniejszy niż partia Jarosława Kaczyńskiego, może uzyskać zdecydowaną większość w parlamencie? Czy Polacy wybiorą Budapeszt? – Nie da się tego wykluczyć. PiS ma szansę nawet na podwojenie stanu posiadania, idąc do wyborów pod hasłami nie IV RP, rozliczeń i rewanżu, lecz umiaru i dialogu społecznego. Jeśli Kukiz zdoła uformować własny ruch, co nie jest jeszcze oczywiste, pojawi się w Sejmie „języczek u wagi” i będzie to wartość dodana prawicy. Kukiz wejdzie w koalicję z Kaczyńskim? – Niekoniecznie. Nie zdziwiłbym się, gdyby PiS – mając dość sił do stworzenia rządu – zrezygnowało z tej koalicji. Jarosław Kaczyński mógłby wypróbować inny manewr taktyczny. On lub desygnowany przez niego premier przybrałby oblicze człowieka łagodnego, otwartego na kompromisy, zmuszonego jednak do wysłuchania głosu ludu i Kościoła, ustępowania pod ich naciskiem. Wtedy rząd wprowadzałby rozwiązania o charakterze antydemokratycznym, rozliczeniowym – ale „na żądanie społeczne”, z powołaniem się na wezwania kukizowców, Kościoła, Rodziny Radia Maryja, siłę prawicowych manifestacji. Nie takie numery politycy potrafią robić. Są rządy – być może w Polsce też do tego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 23/2015

Kategorie: Wywiady