Kalinowski i Lepper: dwóch chłopskich przywódców i dwa odmienne wizerunki rolnika Jarosław Kalinowski, lider PSL, i Andrzej Lepper, szef Samoobrony – dwaj przywódcy chłopscy i dwa różne spojrzenia na polskie rolnictwo, zdecydowanie odmienne metody pracy na roli. O tym, jak bardzo różnią się jako rolnicy, można było się przekonać podczas tegorocznych żniw. Kiedy jedziemy na żniwa do Jarosława Kalinowskiego do znajdującej się na Mazowszu, 50 km od Warszawy, wsi Jackowo Górne, mija półmetek żniw, ale na polach nie widać gorączkowo uwijających się żniwiarzy. Tylko gdzieniegdzie można dostrzec powoli przesuwający się samotny czerwony kombajn. Nad złocącymi się łanami zbóż leniwie krążą bociany. Na końcu wsi, nieco oddalony od pozostałych, stoi dom należący do Kalinowskiego. Wybudowany na wzniesieniu jest widoczny z daleka. Nie wygląda na wiejski dom, raczej na podmiejską willę – zaprojektowaną z prostotą, w dobrym stylu, szykowną. Żółta elewacja, brązowe ramy okienne, brązowe balustrady przy schodach, w oknach doniczki z kwitnącymi na czerwono pelargoniami. Przed budynkiem – co najwyraźniej jest modne wśród wiejskiej elity – oczko wodne i unoszący się nad taflą wody drewniany mostek. Obok budynku stoi nowy volkswagen w kolorze – jak przystało na prezesa PSL – ciemnozielonym. Z okien domu roztacza się piękny widok na skąpane w słońcu wzgórza i ginące w cieniu doliny. Krajobraz malowniczo poprzecinany kwadratami: złote pola zbóż i zielone lasy. – Jak jest ładna pogoda, widać wysokościowce w Warszawie. Kiedyś nawet Pałac Kultury można było dostrzec. Nocą też jest pięknie, bo taka łuna bije od miasta. Jest na co popatrzeć – opowiada Władysław Kalinowski, ojciec Jarosława. Kilkanaście metrów od domu stoi zbudowana z szarych pustaków obora. Na dole są pomieszczenia dla świń, na piętrze składuje się ziarno i słomę. Kiedy podjeżdżamy pod dom, wita nas Jarosław Kalinowski. W niczym nie przypomina eleganckiego, ubranego na co dzień w garnitur i białą koszulę polityka z gmachu parlamentu. Jest gotowy do wyjścia w pole – w wytartych dżinsach, spranej bawełnianej koszulce ozdobionej emblematami polskich firm i granatowej czapeczce z daszkiem, obowiązkowej przy pracy w pełnym słońcu. Tylko buty przypominają, że mamy do czynienia z inteligentem – wytarte od starości, ale jednak lakierki. Pan na włościach Zupełnie inaczej prezentuje się nam lider Samoobrony, kiedy dwa tygodnie później odwiedzamy go w domu. W jasnej koszuli i nowych dżinsach nie wygląda jak osoba, która za chwilę ma ruszyć w pole. – Ja zawsze tak idę do pracy – zapewnia, ale nie da się ukryć, że bardziej przypomina menedżera z odległości czuwającego nad przebiegiem prac niż zapracowanego chłopa. I rzeczywiście, zajęty polityką Lepper w tym roku nie bierze udziału w żniwach. Do domu przyjechał tylko na dwa dni i raczej w charakterze gościa. Koszą syn i dwóch wynajętych pracowników. Żniwa u Lepperów trwają niemal trzy tygodnie. Całości dogląda pod nieobecność męża Irena Lepper. – Robotnikom częściowo płacimy w naturze. Dostają mleko, zboże, obiad. Do tego dodajemy około tysiąca zł – wymienia Andrzej Lepper. – Wciąż jednak potrafię kosić na kombajnie, nie zapomniałem, jak się pracuje w polu – zastrzega z ożywieniem i zaprasza na przejażdżkę po należących do jego rodziny gruntach. Wprawdzie do dyspozycji gospodarza jest – idealny na jazdę po polnych drogach – gazik, ale jego awaria sprawia, że wybieramy się polonezem. Ziemie Leppera leżą w województwie zachodniopomorskim, zaledwie kilka kilometrów od morza. Okolica piękna, ale widać, że ludziom się nie przelewa. Inaczej niż na Mazowszu, tu rozpadające się stare domy czy stodoły nie należą do rzadkości. Miejscowi przyzwyczaili się do wystawianych coraz częściej tablic z napisem: „Na sprzedaż”. Kiedy w Darłowie, a później w Sławnie pytamy, jak dojechać do Zielnowa, nasi rozmówcy reagują podobnie: – Pewnie do naszego przewodniczącego? – odgadują. Z perspektywy Warszawy Lepper to najczęściej nieokrzesany demagog, lecz z dala od stolicy opinia o szefie Samoobrony zmienia się znacznie. Dla większości tutejszych to człowiek, który miał odwagę powiedzieć „nie” miejskim politykom, walczący o prawa zwykłych chłopów. Ale cokolwiek myśleć o Lepperze, nie jest on przeciętnym rolnikiem – takim, o których interesy (i głosy) zabiega. Jego gospodarstwo wykracza znacznie
Tagi:
Joanna Tańska









