Zwierzęta na ołtarzu polityki

Zwierzęta na ołtarzu polityki

PHOTO : ANDRZEJ ZBRANIECKI / EAST NEWS LECZYCA DZIEN SW.HUBERTA TO TRADYCJA SIEGAJACA XVIII WIEKU.OBCHODY TEGO SWIETA SA W LECZYCY JEDNYMI Z NAJBARDZJEJ ROZPOZNAWALNYCH W SKALI OGOLNOPOLSKIEJ IMPREZ O TEMATYCE LOWIECKIEJ. N/Z MSZA HUBERTOWSKA W KOSCIELE OJCOW BERNARDYNOW

To, jak traktujemy zwierzęta, o nich nic nie mówi, ale o człowieku mówi wszystko Powiedz mi, jak traktujesz zwierzęta, a powiem ci, kim jesteś. To swoisty test na człowieczeństwo. Do niego odwołał się prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński, kiedy przedstawiał projekt ustawy zakazującej hodowli zwierząt na futra. Mówił: „Każdy dobry człowiek powinien poprzeć tę ustawę. Ja ją popieram z całego serca”. Był to efekt wstrząsającego reportażu zamieszczonego na portalu Onet – nie pierwszego zresztą w mediach – pokazującego okrucieństwo, jakiego dopuszczają się ci, którzy hodują zwierzęta do celów biznesowych. Czy zatem fakt, że sam prezes położył na szali swój autorytet w obronie zwierząt, zapowiada, że dojdzie w Polsce do jakościowej zmiany? Zwierzęta a jedność prawicy Szybko się okazało, że troska o zwierzaki, zdane na naszą łaskę i niełaskę, musi zejść na drugi plan. Bo choć tzw. piątka dla zwierząt została ostatecznie przegłosowana (a procedowanie tej ustawy woła o pomstę do nieba), to zarazem stała się czymś ważniejszym z politycznego punktu widzenia – testem na lojalność i jedność rodzimej prawicy. Jasne: ustawa przeszła, gdyż zagłosowała za jej przyjęciem opozycja. Kaczyński jednak zrozumiał, że ceną jego miłości do zwierzaków, która miała poprawić wizerunek PiS, jest jedność obozu władzy. Aż 75 posłów Zjednoczonej Prawicy wypowiedziało posłuszeństwo prezesowi – cała Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry, Porozumienie Jarosława Gowina, a nawet 20 posłów PiS z ministrem rolnictwa Janem Krzysztofem Ardanowskim na czele głosowało przeciw lub wstrzymywało się od głosu. Dodatkowo prezes musiał się zmierzyć z krytyką swojego kościelnego sojusznika, o. Tadeusza Rydzyka, który nie był rad, widząc, że traci futerkowych sojuszników i hojnych darczyńców. Nie jest tajemnicą, że przez długie lata imperium medialne redemptorysty lobbowało na rzecz hodowców. O ile jednak Kaczyński był w stanie udobruchać Rydzyka, zapewniając mu rekompensatę w postaci państwowych dotacji, o tyle nie udało mu się zdyscyplinować wszystkich posłów Zjednoczonej Prawicy z ich liderami, ministrem Ziobrą i Gowinem, na czele. Troska o dobro zwierząt znów ustąpiła miejsca walce politycznej i cynicznej grze. Nawet komentatorzy, którzy przecież lubią jawić się jako przyjaciele zwierząt, przestali się nimi zajmować, a zaczęli pytać: „Czy norki obalą rząd Kaczyńskiego?”. Rząd PiS zapewne przetrwa owe turbulencje, które zostały wywołane przez samego prezesa, wszak utrzymanie władzy leży w interesie całej prawicy. A to mocny klej. Ale w tej politycznej zawierusze wokół zwierząt zastanawia inna sprawa – milczenie biskupów. Biskupi milczą Zacznę od osobistej historii. Urodziłem się i wychowałem na wsi. Z jednej strony, dorastałem w poczuciu, że zwierzęta są przyjaciółmi człowieka w tym sensie, że pomagają mu mierzyć się z naturą. Koń dziadka był „święty” – on przecież zapewniał to, że zboże zostało wiosną zasiane, a jesienią ziemniaki zebrane podczas wykopków. Z drugiej jednak, zwierzę jest użyteczne, gdyż pomaga przetrwać, zapewnia pokarm. To sprawiało, że zwierzęta były środkiem do celu, jakim jest utrzymanie ludzkiego życia – o zwierzęta należy dbać, ale też, gdy przyjdzie taka potrzeba, zabić. Rodziło to przekonanie, że zwierzęta nie cierpią albo cierpią mniej niż ludzie. Czy jednak rzeczywiście sądzimy, że jeśli zwierzęta nie potrafią nam o swoim cierpieniu opowiedzieć, to znaczy, że nie cierpią? Odwróćmy sytuację: czy zwierzęta rozumieją nasze, ludzkie cierpienie, skoro nie rozumieją naszej mowy? A przecież my doskonale wiemy, że cierpimy, kiedy – przykładowo – złamiemy nogę, kiedy poddawani jesteśmy torturom! Dlatego dziś, kiedy myślę o losie zwierząt, przypomina mi się obraz, który oglądałem jako dziecko w gospodarstwie dziadka – „obrzęd” zarzynania cielaka. Tego samego, którego dzień wcześniej karmiłem mlekiem. I którego wesołe oczy zdradzały chęć istnienia. Można było w nich dostrzec radość z pełni życia. Jakby to zwierzę dziękowało Bogu za to, że mogło się narodzić. A potem, kiedy nóż wbił się w jego szyję gwałtownie, tak by – jak mówił dziadek – śmierć nastąpiła szybko, zwierzę mniej cierpiało – cielak wydał przerażający, otchłanny jęk. Kiedy już był martwy, zobaczyłem, że z jego oczu płynęły łzy. Czy płakać może stworzenie, które nie odczuwa cierpienia, które nie chciało żyć? Już słyszę te kąśliwe

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 39/2020

Kategorie: Kraj