Aj, nadchodzi AI

Aj, nadchodzi AI

Nie wiem wiele o sztucznej inteligencji (artificial intelligence), ale im mniej wiem, tym bardziej mnie wciąga, intryguje, fascynuje, omamia. Był taki niegdyś słynny wiersz aleksandryjskiego Greka Kawafisa o czekaniu na barbarzyńców, nie mylić z powieścią Johna Maxwella Coetzeego, pod tym samym tytułem i z inspiracji wierszem powstałą. Ani z filmem fabularnym. Na początku był wiersz. I wszyscy tam czekają w zawieszeniu, wszystko traci sens, i stanowienie praw, i sprawowanie władzy, i mizdrzenie się w daremnym oczekiwaniu; tylko retorzy nie przyszli – bo barbarzyńców przemowy nużą. Nadeszła noc, a barbarzyńców jak nie było, tak nie ma.

Bez barbarzyńców – cóż poczniemy teraz?

Ci ludzie byli jakimś rozwiązaniem.

Dzisiaj mam wrażenie, że po prostu nie zauważyliśmy ich przyjścia, nadejścia i są tu wszędzie. Sami nimi jesteśmy. Poruszamy się w pustce, nie zaprząta nas jutro, przyszłość, odżegnujemy się od chęci zmiany. Nie wierzymy prorokom ani tym nielicznym, którzy wciąż w wypalającym zaangażowaniu szarpią się z rzeczywistością, otoczeniem, powszechną inercją, bo wciąż, wbrew wszystkiemu, chce im się chcieć. W zajmującej i wychylonej w przyszłość książce Joanny Erbel „Wychylone w przyszłość” (wyd. Wysoki Zamek) znalazł się fragment z przywołanymi badaniami na temat oczekiwań wobec polityki żywionych przez młodych (25-34 lata) Europejczyków i Europejki. Okazuje się, że ponad 60% akceptuje, wyobraża sobie bez żadnego problemu, niemal oczekuje, że obecną klasę polityczną zastąpi w instytucjach (parlamentach) i władzach demokratycznych sztuczna inteligencja. Która lepiej od kogokolwiek będzie znała nasze prawdziwe potrzeby, oczekiwania, wybory, predylekcje i sympatie. I w naszym imieniu będzie podejmować decyzje, wybory, nieskora się poddać wpływowi ignorancji, lobbystów, korupcji (w jakiej formie można sztucznej inteligencji wręczyć łapówkę, przepisać działkę, dom?). Jest to rzecz jasna okrutna recenzja świata współczesnej polityki, dowód rozwiania się wszelkich oczekiwań wobec niej, złudzeń, że może nas reprezentować, walczyć o nasze przekonania i interesy. Przy czym klasa polityczna to grupa całkowicie impregnowana na takie nieufne, krytyczne spojrzenie. Ma nas gdzieś. I to głęboko. I to za dobre pieniądze. I z doskonałym samopoczuciem. A ocean środka sceny politycznej – milczącej, wyczekującej większości każdego społeczeństwa – kołysze się w swoim codziennym, nieśpiesznym, konformistycznym, przetrwaniowym i indywidualistycznym śnie. Po co pędzić, po co zmieniać to, co się nie zmienia, co stawia opór, co jest źle widziane, po co się narażać. Trzeba skutecznie. Skuteczność – wyprana z wartości procedura osobistej kariery – jest boginią naszej epoki. Skuteczność na krótką metę, na chwilę, wokół własnego nosa i tyłka, w obrębie podwórkowych, pogrodzonych płotami, otwieranymi na pilota bramami, małych ojczyzn. O to należy zadbać, reszta jest mrzonką, uzurpacją, fanaberią, awanturnictwem.

Ta opowieść o nadziejach wiązanych z układaniem, kształtowaniem, tworzeniem naszego przyszłego świata przez nieludzką „inteligencję” najwięcej jednak mówi o rozczarowaniu „projektem człowiek”, człowiek jako istota społeczna, istota myśląca, empatyczna, twórcza, obdarzona żywą wyobraźnią. Z niczym takim nie obcujemy.

Świat jest magmą niewytłumaczalnych, odległych powiązań, systemów, które wymykają się naszej ocenie, próbom zrozumienia, zapanowania nad nimi. A ci, którzy potrafią to nazwać, dzielą los Kasandr przedwiecznych, nigdy nierozumianych proroków we własnym kraju, nieodczytywalnych pytyjskich przestróg. Poznanie świata przestało być celem, powinnością, przygodą. Zabawa, urywek, filmik wypełniają życie.

Dorota Masłowska po obejrzeniu m.in. sagi o pięknych gwałtach „365 dni” i kontynuacji, ale także „Gierka”, sformułowała tezę o powstaniu nowego gatunku filmowego: patofilmu. „Wysiłki twórców nie są nakierowane – jak to zazwyczaj bywa w filmie naturalnym – na to, by był on oryginalny, jedyny w swoim rodzaju, ale by był jak najbardziej podobny do wszystkich innych, znajomy, jakby już gdzieś widziany. Jest to bowiem gatunek tak plastyczny, otwarty i egalitarny, że mogą cieszyć się nim nawet ludzie bardzo zmęczeni, śpiący, pijani, nieprzytomni, bez głów. (…) Oszczędzanie czasu to jedna z większych obsesji naszego świata. (…) Ten zaoszczędzony, wyżyłowany z każdej możliwej czynności czas to fuck-you-time, który do niczego się już nie nadaje. Z pomocą przychodzą Netflixy. To pralnie czasu, pralnie życia, gdzie to swoje nadmiarowe istnienie możesz spektakularnie przejebać. Z perspektywy cywilizacyjnej brzmi to jak autokrytyczny, autotematyczny odcinek »Black Mirror« – o platformach z tysiącami, milionami godzin badziewnych produkcji, przy których wieczorami wycieńczeni ludzie leżą w półkomie i tyją. Migające obrazki uwalniają ich na kilka godzin od namolnego, nieznośnego bzyczenia własnego istnienia”.

Niech już przyjdą ci barbarzyńcy. I sobie coś obejrzymy.

r.kurkiewicz@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie: 2022, 23/2022

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy