Tym razem – optymistycznie. Bo oto udało się przedstawić dobrych kandydatów na ambasadorów. Takich, których nie powstydziłaby się żadna ekipa. Choć sprawa ma drugie dno.
Zacznijmy od kandydatów. Pierwszy to Robert Rostek. Wielki znawca świata arabskiego, arabista z wykształcenia. Rozpoczynał pracę jeszcze w latach 90., w sekcji interesów USA przy ambasadzie RP w Bagdadzie. Zaliczył też pracę na placówkach w Egipcie i Kuwejcie. A potem został skierowany do Bagdadu i m.in. był asystentem Marka Belki, który kierował administracją koalicyjną w Iraku.
W roku 2006 przeniesiono go do Ad-Dauhy, do Kataru, gdzie zakładał polską ambasadę. To niełatwa praca, ale została uwieńczona powodzeniem – Rostek w 2008 r. został pierwszym ambasadorem RP w Katarze. Misję tę pełnił do końca 2013 r. W roku 2016 został z kolei ambasadorem w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, skąd powrócił do Warszawy dwa lata temu.
I teraz kolejny wyjazd – tym razem do Arabii Saudyjskiej. Będzie piątym ambasadorem RP w królestwie. Pierwszym był Krzysztof Płomiński, który placówkę zakładał. Jego następcami byli Adam Kułach, Witold Śmidowski i Jan Stanisław Bury. Wszyscy z grupy orientalistów. Gospodarze takich ambasadorów cenią, to, że wysyła się do nich fachowców, jest oznaką szacunku.
Z tej grupy Adam Kułach już nie żyje, przez pisowskie MSZ był szczypany, i to mocno, powodem były studia na MGIMO. Ale to, co przeszkadzało naszemu ministerstwu, nie martwiło urzędników Unii Europejskiej. Po odejściu z MSZ Kułach był ambasadorem Unii w Arabii Saudyjskiej i w państwach Zatoki, a potem w Republice Dżibuti. W Dżibuti – dlatego że nasze MSZ nie udzieliło mu poparcia w staraniach o przedłużenie kadencji w Rijadzie. Bruksela więc skierowała go na mniej prestiżową placówkę.
Historia Roberta Rostka i innych orientalistów, którzy kierowali ambasadą w Arabii Saudyjskiej, daje sporo do myślenia. Otóż w tym szale przejmowania ambasad przez krewnych i znajomych królika jest obszar broniący się przed niekompetentnymi nominatami. To państwa arabskie. Tak się dzieje od lat. I to jest drugie dno nominacji Roberta Rostka.
Cóż, widocznie politycy uznali, że świat arabski jest miejscem dla tych, co się znają. To zresztą chyba tłumaczy nieoczekiwaną sytuację, że w państwach arabskich Polska ma wpływy znacznie powyżej tego, co w świecie znaczy. Nie mówimy, że są to wielkie wpływy, ale na tle naszych możliwości w innych rejonach globu – wyraźnie większe.
Drugim kandydatem, który budzi optymizm, jest Bartłomiej Zdaniuk. On z kolei wywodzi się nie z MSZ, ale z Uniwersytetu Warszawskiego. Specjalizował się w Mołdawii, więc od września 2017 r. do lutego 2022 r. był ambasadorem w Kiszyniowie. Teraz ma przejąć ambasadę w Senegalu.
I tu uwaga. Szkoda, że specjalista od Europy Południowo-Wschodniej zostaje rzucony na placówkę w Afryce Zachodniej. Ale to także efekt pracy MSZ – przez lata kontynent afrykański był dla Polski coraz mniej ważny. Dlatego kadr znających ten region nie mamy. Trzeba ściągać ludzi z innych działek.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy