Ateny toną w długach

Ateny toną w długach

Grecki kryzys finansowy zagraża stabilności eurolandu Sytuacja finansowa Grecji jest krytyczna. Hellada ma największy dług publiczny w Unii Europejskiej, jest najsłabszym ogniwem strefy euro. Budżet państwowy tego kraju znalazł się pod ścisłym nadzorem Brukseli. Socjalistyczny premier Georgios Papandreu zapowiedział drastyczny program oszczędności. Ostre protesty społeczne są nieuniknione. Krążą pogłoski, że rząd Grecji zabiega o pieniądze nawet w Chinach. Spekulanci giełdowi bezlitośnie wykorzystują tę sytuację. Istnieją obawy, że kłopoty Aten ponownie pogłębią kryzys gospodarczy w Europie. Deficyt budżetowy Grecji wynosi aż 12,7% produktu krajowego brutto, czyli jest ponad cztery razy wyższy, niż dopuszczają przyjęte dla eurolandu normy. Dług publiczny sięga 300 mld euro, czyli około 113% PKB. Komentatorzy dyskutują nawet o tym, czy Grecja zostanie usunięta ze strefy euro lub opuści ją „dobrowolnie”. Do tego z pewnością nie dojdzie, zgodnie z traktatami europejskimi kraj członkowski UE może zrezygnować z euro tylko wtedy, gdy wyjdzie z Unii. Bruksela nie dopuści do takiej kompromitacji Wspólnoty. Ale te informacje pokazują, jak trudne są problemy Hellady. Komentatorzy i politycy podkreślają, że Grecy przez lata żyli ponad stan. Więcej konsumowali, niż udało im się wyprodukować. Było to możliwe dzięki zaciąganiu kredytów. W 1985 r., kiedy szefem rządu w Atenach był Andreas Papandreu, ojciec obecnego premiera, kraj znalazł się w poważnych tarapatach finansowych. Bruksela uratowała wtedy Ateny nadzwyczajną pożyczką. Komisja Europejska zaleciła Grecji prowadzenie przejrzystej i oszczędnej polityki finansowej. Grecy pogodnie odłożyli te rady ad acta. W 2001 r. Grecja przystąpiła do strefy euro. Wielu ekspertów twierdzi obecnie, że było to możliwe tylko dlatego, że rząd w Atenach odpowiednio upiększył i poprawił sprawozdania statystyczne wysyłane do Brukseli. Wielu urzędników Unii Europejskiej uważa raporty budżetowe z Aten za notorycznie niewiarygodne. Podkreślić jednak wypada, że politycy i eurokraci, dążący do rozbudowania eurolandu, nie sprawdzali wtedy greckich statystyk zbyt wnikliwie. Nowa „twarda” europejska waluta umożliwiła Atenom zaciąganie pożyczek znacznie korzystniejszych od tych, które mogłyby otrzymać w drachmach. Grecja dostawała też hojne subwencje unijne, których bardzo potrzebowała jako najuboższy kraj starej Europy. Niestety, jak uważa wielu komentatorów, pieniądze te kolejne rządy w Atenach przeznaczyły nie na rozwój infrastruktury gospodarczej, reformy i modernizację kraju, lecz na konsumpcję i stworzenie zdumiewająco rozdętego aparatu administracyjnego i sfery budżetowej. Wynika to z istoty tamtejszego osobliwego systemu politycznego, którego fundamentami są klientyzm, nepotyzm, a także, jak skarżą się często sami Grecy, wszechobecne łapówkarstwo. „Korupcja i nasze trudności ekonomiczne są ze sobą ściśle powiązane”, przyznaje Constantinos Bacouris, przewodniczący greckiego oddziału organizacji Transparency International, piętnującej nadużycia ze strony wielkiego biznesu i rządów. W Grecji władzę sprawują na przemian wielkie klany konserwatystów (rodzina Karamanlisów) oraz socjalistów (Papandreu). Każdy klan ma obowiązek zapewnić intratne posady lub kontrakty publiczne „krewnym i znajomym królika”, ciotkom, teściowym i szwagrom, a także rodzinom funkcjonariuszy związków zawodowych. Tego związkowcy oczekują jako zapłaty za „pokój społeczny”. W rezultacie 1,25 mln obywateli (22% aktywnej zawodowo ludności) pracuje w szeroko pojętej sferze budżetowej. Obciążenia kasy państwowej są ogromne, a środków na wsparcie gospodarki, zwłaszcza sektora agrarnego, brakuje. „Nawadniamy nasze pola tak jak w czasach faraonów”, żalił się pewien rolnik reporterowi brytyjskiej BBC. Mieszkańcy wsi oskarżają rząd, że przeznacza fundusze tylko na wspieranie wielkich miast, zwłaszcza Salonik i Aten, natomiast regiony wiejskie zaniedbuje w sposób skandaliczny. Na domiar złego rzesze urzędników wymyślają sobie wciąż nowe przepisy, które utrudniają prowadzenie działalności gospodarczej. Bez łapówki nie można załatwić sprawy w urzędzie ani chociażby wizyty u lekarza. Jeśli wierzyć relacjom prasowym, Grecy są mistrzami w unikaniu płacenia podatków. „Szacujemy, że 30% produktu krajowego brutto nie jest zgłaszane władzom. Gdyby nasi obywatele deklarowali wszystkie swoje dochody, nie mielibyśmy tych ogromnych trudności ekonomicznych”, uważa Constantinos Bacouris. Jak często bywa, to najzamożniejsi, członkowie elity gospodarczej i politycznej, przedsiębiorcy, prawnicy, lekarze przodują w tych machinacjach. Pieniądze umieszczają w zagranicznych rajach podatkowych, deklarują krajowemu fiskusowi tylko minimalne

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 07/2010, 2010

Kategorie: Świat