Wpisy od Wojciech Kuczok
Urok szamana
Umarli śnią się jako żywi. Niby to oczywiste, a jednak wciąż mnie zaskakuje, że ojciec, od kiedy nas odumarł, nawiedza moje sny w tak znakomitej formie. We śnie podziwiamy z matką jego werwę i szepczemy sobie porozumiewawczo: „Nie wolno mu powiedzieć, że umarł, bo się człowiek załamie”. Którymś razem jakoś to wyciekło między słowami i ojciec bardzo się na nas pogniewał („Nie zrobicie ze mnie umarlaka!”), kiedy indziej zaś kwestionował nawet i taką sugestię, że skoro żyje, choć wcześniej
Zespół niespokojnych bioder
Znajomy dziennikarz sportowy opowiedział mi, jak kiedyś leciał na mecz razem z delegacją kiboli. Stosownie podchmieleni postanowili w pewnym momencie sprawdzić, czy potrafią rozhuśtać samolot. Rytmicznie skacząc, skandowali dla otuchy „Nigdy nie spadnie! Samolot nigdy nie spadnie!”. Przypomina mi się ta anegdota, ilekroć słyszę rytualne już bez mała zdumienie z mojej strony barykady – znowu afera, znowu świństwo, a słupki ani drgną. „Nigdy nie spadnie, PiS-owi nigdy nie spadnie!”. Przyjmijmy asekurancko, że za milion lat, kiedy
Brecht przez łzy
„Nieznośnie jest żyć w kraju, w którym nie ma poczucia humoru, ale jeszcze nieznośniej jest tam, gdzie poczucie humoru jest do życia niezbędne”, powiadał Bertolt Brecht. Ha, nie słyszał dowcipu Andrzeja Dudy. Najnieznośniej jest tam, gdzie poczucie humoru odbiera chęć do życia. Kaczyści nigdy nie są bardziej zabawni niż wtedy, gdy robią srogie minki i z psychopatriotyczną powagą plotą tromtadrackie banialuki. Ale kiedy usiłują żartować, robi się przeraźliwie smutno. Ja mam wtedy ataki śmiechu jokerowskiego –
Kroplówka z wody święconej
Najbardziej żywotną z legend miejskich mojego dzieciństwa była ta o czarnej wołdze. Straszyła nie tylko sprzecznymi informacjami na temat tego, kto do niej porywa dzieci (najczęściej mówiono, że spocony katabas). Wołga jako samochód była już passé, po ulicach błąkała się rzadko, by nie rzec od święta (Pracy), próżno było szukać modelu wołgi wśród zabawek, nie sposób było ją wypatrzeć przez okno. Był to więc pojazd w dwójnasób mityczny, wszyscy mówili „wołga, wołga”, a ja nigdy wołgi nie widziałem. Aż do czasu pogrzebu starej polonistki,









