Lepsza michałowa na plebanii niż duchowny skaczący z kwiatka na kwiatek
Często gospodyniami na plebaniach zostają wdowy. Oddają się po śmierci męża na służbę Kościołowi, jakby jego odejście kończyło czas radości, możliwości zmiany, normalnego życia. (…) Oczywiście dziś wdowy mogą ponownie przyjąć sakrament małżeństwa, ale Kościół woli inne formy celebracji wdowieństwa i pięknie mówi o jego celach. (…)
Duchowni, z którymi rozmawiam, nie mają wątpliwości, że zdane na warunki panujące na plebanii, samotne i wykorzenione z normalnego cywilnego życia, są poniekąd bliskie księżom. Przyjmują pewne ograniczenia, a ich wyrzeczenie obejmuje nie tylko życie seksualne, ale i doświadczenia dotyku, czułości, intymnej rozmowy. (…) Wdowy często nie mają nic. Śmierć męża oznacza dla nich odejście żywiciela. Cieszą się z tego, że mają darmowy wikt i ciepłe miejsce do życia. Odpłacają się lojalnością. No i pewnie widzą tę posługę nie jako pracę, ale służbę – czują się potrzebne. Sformatowane przez Kościół, który afirmuje cierpienie oraz posłuszeństwo, znoszą niedogodności. Nawet jeśli popłakują nieszczęśliwe po kątach, swój ból ofiarowują na wyższą chwałę.
Łukasz Modelski, autor książki „Kuchnia na plebanii”, poznał realia zatrudnienia takich gospodyń: „Wiem, że są trzy rodzaje zatrudnienia. Pierwszy rodzaj to zatrudnienie – przez księdza lub plebanię – na konkretny rodzaj umowy. Drugi rodzaj zatrudnienia jest na czarno, a trzeci to wolontariat. I muszę powiedzieć, że większość sytuacji, o których słyszałem, to woluntarystyczne zajęcie w ramach »co łaska«”. Swego czasu na łamach organu katolewicy, a więc „Kontaktu”, pisał o tym również Tomasz Pliszewski: „Kopalnią dziwnych i patologicznych sytuacji jest zatrudnianie gospodyń na plebaniach. Bardzo często dochodzi tu do wyzysku, wypłacania bardzo niskich wynagrodzeń – przekazywanych oczywiście pod stołem – oraz pracy w nienormowanym czasie. Relacje księży z gospodyniami przybierają też czasem inny, mniej formalny, za to quasi-rodzinny charakter, i nie chodzi tu tylko o pełnienie roli kochanki, ale również np. matki, która z poczucia obowiązku i czystej sympatii dla księdza powinna prać, gotować i zajmować się domem”. Kościół stosuje tu wyrachowane strategie. Pracę w niedzielę, po godzinach, brak zapewnienia elementarnych warunków zgodnych z zasadami BHP uzasadnia się tym, że to w zasadzie jest służba. Grażyna Cholewa, również zajmująca się tym tematem, usłyszała od jednego z księży, że gospodynie muszą mieć referencje – wystawia je organista, członkowie Rady Parafialnej, przewodniczący Akcji Katolickiej. „Gospodyni to osoba, do której trzeba mieć zaufanie”, uzasadnia duchowny. „Trudno wymagać od niej, żeby rozliczała się z każdego grosza wydanego na chleb czy jajka. Dlatego są to zwykle panie z polecenia”.
Kobieta jednak ma siedzieć cicho. Od podejmowania decyzji są mężczyźni. Przecież Jezus też nie podważał nierówności społecznych charakterystycznych dla jego czasów, o czym świadczy chociażby to, że nie powołał do grona apostołów żadnej kobiety. Michałowa na plebanii to skarb: zwróci księdzu uwagę na te sprawy, o których mówić wiernym nie wypada, dba o to, by ksiądz się mył, chodził do dentysty czy systematycznie odwiedzał lekarza. No i plebanię ogarnie – miło jest, gdy w gospodarstwie znać kobiecą rękę. Innymi słowy, gosposie dyskretnie prowadzą realizującego wielką misję kapłana, który musi stąpać po ziemi, choć głowę trzyma przecież gdzieś wysoko w chmurach.
No, ale ten model gospodyń zanika. Obecnie panie nie muszą mieć określonego wykształcenia, wdowi status nie jest wymagany, a i młody wiek nie jest przeszkodą w zatrudnieniu na plebanii. Biskupi wiedzą, że te wszystkie kuzynki, siostry i inne krewne to często partnerki proboszczów. Nie budzą zgorszenia, wręcz przeciwnie. Wszak właśnie one dbają o stateczność księdza. Lepsza michałowa na plebanii niż duchowny skaczący z kwiatka na kwiatek. Przywiązane










