Większość urzędników waszyngtońskiej administracji ma powiązania z koncernami naftowymi. Czy dlatego nadciąga wojna z Irakiem? „Ropa płynie przez każdą tkankę administracji Busha. W przeszłości bardzo rzadko, jeśli w ogóle, rząd zachodniego kraju miał tak ścisłe związki z jednym tylko przemysłem”, pisze brytyjski dziennik „The Guardian”. „To naftowe zwierzę kierowane jest przez naftowy mózg i jest żarłoczne”, mówi o Stanach Zjednoczonych laureat alternatywnej pokojowej Nagrody Nobla, norweski publicysta Johan Galtung. Zarówno prezydent USA, jak i jego najbliżsi współpracownicy byli w przeszłości dyrektorami, menedżerami lub biznesmenami w firmach zajmujących się eksploatacją złóż ropy. Niektórzy, zwłaszcza antyglobaliści i działacze różnych nurtów lewicy, twierdzą nawet, że George W. Bush jest figurantem dbającym przede wszystkim o interesy naftowych koncernów, natomiast „wojna z terroryzmem” ma tak naprawdę na celu zdobycie kontroli nad roponośnymi polami Bliskiego Wschodu. Jest to stanowczo zbyt uproszczona analiza, jednak związki dygnitarzy z Białego Domu z koncernami wydobywającymi czarne złoto są uderzające. George W. Bush kierował dwiema firmami naftowymi, aczkolwiek niezbyt szczęśliwie. Kiedy w 1984 r. pierwsza, Arbusto, znalazła się na krawędzi bankructwa, uratował ją tylko przez fuzję z innym przedsiębiorstwem naftowym – Spectrum 7. Gdy i Spectrum zagroziła plajta, Busha ocalił dwa lata później koncern Harken Energy, który przejął jego przedsiębiorstwo. Przyszły prezydent USA dostał miejsce w radzie nadzorczej, pakiet akcji i kontrakt konsultanta z pensją 120 tys. dol. rocznie. Dyrektorzy Harken Energy spodziewali się, że w zamian Bush, którego ojciec był wtedy wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych, wykorzysta swe polityczne koneksje, aby załatwić korzystne kontrakty w Zatoce Perskiej. Rzeczywiście, dzięki pomocy Busha Harken uzyskał zgodę na podjęcie poszukiwań ropy u wybrzeży Bahrajnu. Kurs walorów firmy wzrósł i przyszły prezydent szybko sprzedał swe akcje za 850 tys. dol. Wkrótce potem okazało się, że pod Bahrajnem ropy nie ma. Kurs spadł do jednej czwartej poprzedniej wartości. Niektórzy oskarżali obecnego gospodarza Białego Domu, że spieniężając akcje, wiedział już o fiasku całego przedsięwzięcia, ale zarzuty te nie zostały udowodnione. Kiedy niefortunny nafciarz postanowił zająć się polityką, do jego wyborczej kasy popłynęły pieniądze od energetycznych koncernów, jak Texaco czy ExxonMobil. Jako gubernator Teksasu Bush musiał się odwdzięczyć – postanowił, że to same firmy naftowe i węglowe powinny przygotować projekt ustawy o ochronie czystości powietrza. Oczywiście, koncerny przedstawiły projekt, który nie zobowiązywał ich do niczego. Kiedy gubernator podpisywał w 1988 r. tę osobliwą ustawę, miasto Odessa w Teksasie zasnute było tak gęstymi kłębami dymu z kominów i rur wydechowych, że kierowcy musieli włączać światła w samo południe. Także podczas kampanii prezydenckiej Bush mógł liczyć na hojne subwencje od Big Oil, jak nazywany jest w USA przemysł naftowy. Szacuje się, że z 14 mln dol. przekazanych wówczas kandydatom przez koncerny energetyczne aż 10 mln otrzymali Republikanie. Po swym kontrowersyjnym zwycięstwie prezydent spłacił dług wdzięczności – oświadczył, że USA nie przystąpią do szkodliwego dla amerykańskiej gospodarki układu o redukcji emisji gazów cieplarnianych z Kioto. Przypomnieć wypada, że Stany Zjednoczone, w których mieszka tylko 4% ludności świata, odpowiedzialne są aż za 25% globalnych emisji, powodujących wzrost temperatur i zmiany klimatyczne. Nic dziwnego, że prezydent USA zyskał sobie nie tylko wśród wojowniczych ekologów mało pochlebne przydomki „toksycznego Teksańczyka” i „truciciela świata”. Bush zerwał z prowadzoną przez Billa Clintona polityką ochrony środowiska naturalnego na terenach federalnych i zapowiedział, że eksploatacja roponośnych pól zostanie podjęta w razie potrzeby nawet w arktycznych rezerwatach na Alasce. Wywodzący się ze świata wież wiertniczych Bush ma pełne poparcie swoich dygnitarzy. Wiceprezydent Dick Cheney, sekretarz obrony w administracji Busha seniora, w latach 1995-2000 stał na czele firmy Halliburton – największego na świecie koncernu produkującego platformy i sprzęt dla przemysłu naftowego. Halliburton osiągał obroty w wysokości ponad 17 mld dol. rocznie. Cheney wykorzystywał swe polityczne przyjaźnie do zdobywania w świecie arabskim lukratywnych kontraktów. Halliburton poprzez europejskich pośredników sprzedawał części zamienne nawet śmiertelnemu wrogowi USA – Irakowi, chociaż obecny wiceprezydent zapewnia, że nic o tym
Tagi:
Krzysztof Kęciek









