Brawo, jesteście wspaniali

Brawo, jesteście wspaniali

Ale czy to nasza wina, że robi się nam przyjemnie, kiedy ktoś chwali naszą pracę, artykuł, ciasto, kwiaty na balkonie? I czy rzeczywiście pragniemy, żeby mówiono nam wprost, że tym razem poszło gorzej, słabiej, mniej ciekawie? Że inni byli lepsi albo my w przeszłości byliśmy lepsi od siebie? Bo wyobraźmy sobie tę szczerość, którą tak cenimy, o którą tak zabiegamy. Te wszystkie zakończone przyjaźnie, urazy nie do zażegnania. Nie bez powodu przecież lawirujemy, oceniając to i owo: publicznie stawiamy na poręczne półsłówka – to taka umowa społeczna. Pytający nas o zdanie w pewnym momencie na wszelki wypadek odpuszcza. Jednak znając ten mechanizm, nie czujemy się najlepiej, kiedy to nas ktoś zbywa półsłówkami. Z drugiej jednak strony równania znajdują się komplemenciarze (i komplemenciary)! Oczywiście bardziej nam się wydają żałośni, kiedy komplementują kogoś innego, nie nas. Nasza pogarda podszyta zazdrością każde widzieć w nich węże owijające się wokół tych, od których zależą, wokół tych, którzy coś im mogą załatwić. To hołd dla decydentów – w końcu właśnie na ich grzbietach pochlebcy próbują wznieść się wyżej i wyżej, żeby wystawić z kolei własne plecy do masażu, żarliwego głaskania: „Jakże piękny, piękna, piękne. Brawa, brawka, jesteście wspaniali”. Kiedy jednak to nas biorą te liski w obroty, nagle trudno się oprzeć ich manipulacji, nie wydają się już tacy straszni. Tak, mają w sobie ten słodki jad, który sprawia, że zawsze znajdą swoje miejsce na dworze. Nie znam zbyt wielu osób odpornych na pochlebstwa, nawet te wypuszczane z automatu, seriami. Bywa raczej tak, że osoba obdarzona względami wraca z imprezy do domu we wspaniałym nastroju i mówi: „Jakaś taka sympatyczna ta Sabina. Jakiś miała dzisiaj lepszy dzień”. Bo większość z nas lubi, jak się robi milutko, a nasza próżność zasysa każdy komplement jak tlen. „No i co – mówimy do siebie, kiedy pojawia się namysł nad naszą kondycją, kiedy nachodzi nas autorefleksja: – I co w tym takiego strasznego, że ktoś chce się nam przypodobać, że jest zwyczajnie uprzejmy, nawet jeśli jego pochwała jest trochę przesadna. To nie manipulacja, lecz forma, konwencja”. Ostatecznie zresztą mamy w tym wszystkim win-win: komplemenciarz ma stabilne miejsce na dworze, dwór ma komplemenciarza. Na próżno czekamy, aż osoba adorowana otrząśnie się, przejrzy na oczy i doceni szczerość, zawstydzając manipulanta, oszusta, który kadzi, masuje stópki i leje ten mdły miód jak szalony. To nie dzieje się niemal nigdy. Chociaż, pozostając w sferze teorii, cenimy odwagę, szczerość, konfrontację, a podwójność przypisujemy szubrawcom., to w życiu wolimy adorację. Podejrzenie, że to fejk, zdusimy w sobie po raz kolejny, w końcu robiliśmy to wiele razy. Jednak nie dajcie się zwieść: pochlebcy nie chodzi tylko o sympatię. Kieruje nim także chęć skupienia uwagi na sobie, spektakularny popis. Dlatego najczęściej adoruje osoba niedowartościowana, która w chwili rzucania czaru sama sobie wydaje się „błyskotliwa i szarmancka”. Badacze ludzkiej osobowości doskonale rozpoznają ten typ. Chociaż nie wiem, na co komu ta wiedza. Ani ty, ani ja – dziś, jutro – nie oprzemy się komplementom, modląc się do Dziejucha, żeby było w tych słowach chociaż ziarno prawdy, coś, czego się uczepimy, zasypiając. Ale szanować będziemy kogoś innego – tych, którzy potrafią przeżyć bez wkręcania się w cudzy tyłek. Może mają przywileje, może jednym z nich jest duma, może uczciwość, może zarozumiałość, a może odwaga? Czasem nimi jesteśmy. A czasem tamtymi, którzy zalewają innych własnym gorącym uśmiechem. Jesteście wspaniali. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Tagi: język, obyczaje