O mieszkańcach blokowisk mówią z pogardą „szarzy Kowalscy”. Squatersi czują się wolni w ruinach 19.30. Jeszcze minuta. Może dwie. Z końcem kolejnego wiosennego dnia latarnie zapalają się o sekundy później. Ludzie z „klocków”, jak mówią squatersi o mieszkańcach blokowisk, cieszą się widnym popołudniem, siedzeniem na działce, podlewaniem szczypiorku w doniczce. Na squacie długi dzień niecierpliwi przeciągającym się czekaniem na prąd. Błysk. Jest faza. Wreszcie. Lampka zawieszona nad brunatnym barłogiem rozświetla norkę Dzbanków. Radio zaczyna monotonnie skrzypieć wyrwanym z kontekstu komunikatem. Smuga światła ściąganego nielegalnie z miejskiej latarni kablem prowadzonym pod asfaltem oświetla brunatne twarze. Zniszczone od żrącego dymu plastiku, którym pali się zimą, i oparów starego tłuszczu, jaki w plastikowych worach przynoszą z przydrożnych barów, od życia-prowizorki. Kawałek podłogi Siwego Miejsce w fabryce przy ulicy Rydygiera, które Siwy znalazł do życia, jest idealne. Można kopsnąć się po wosk na Powązki, a jak człowiek zrobi układ z kamieniarzem, pożyczyć wózek na dwóch kółkach. Mocny. Powiezie nawet 700 kilo złomu. Kwietniowy ranek na squacie rozbudza się marudnie. Siwego też nikt nie zmusza do podniesienia się z barłogu. Dopóki nie zrobi tego żołądek. Żołądek jest dla Siwego jak mózg. Stawia na nogi. – Musisz jeść – Siwy, duży mężczyzna bez przednich zębów, zrzuca w kąt pół kilo aluminiowych puszek. – Jest pieniądz, możesz robić ruchy. Już wrócił z trasy. Powolutku, spacerkiem obchodził teren, obmyślając, co tu by rozmontować na dziś. – Zrobimy tę futrynę. I tamtą – wskazuje na miejsce po oknie w czymś, co kiedyś było biurowcem. – Będzie jakieś 140 kg, czyli 36 zł. Na obiad. Może uda się jeszcze ruszyć tamten transformator. Wymacał w kieszeni puste miejsce po papierosach, co sprawiło, że zrobił się żwawszy. Musi zdążyć przed 15, zanim zamkną skup. Na squacie razem z Siwym budzi się setka innych mieszkańców. W każdym kącie fabryki ludzie walczą z materią. Ktoś starym żukiem ciągnie futrynę, ktoś na kupkę odkłada skrawki drewna, które odkleiło się od żelastwa. Będzie do pieca zamiast plastiku. A pan Mundek, Mazowiecki albo Witosławski, sam do końca nie wie jaki, właśnie walczy z kablem, w którym jest jeszcze kawałek miedzi. O ruderze mówi „matka-żywicielka”. Jest tu najstarszym mieszkańcem. Rocznik 1952. Ze strzępków dowodu, który wyciągnął z foliowego woreczka, uśmiecha się młody mężczyzna przypominający pana Mundka. Wzrost wysoki, oczy niebieskie… Dwie zimy mieszkał w ziemiance pod torami, ale teraz budują tam bloki, więc wziął swój talerz, koc i znalazł tu swój kąt, uprzątnąwszy trochę gruzu. Siwy domyśla się, że na placu, gdzie się osiedlił, działała duża fabryka. Ale ciężko zgadnąć, czego, mimo że rozbiera tu budynek po budynku. Każde miejsce na ziemi ma właściciela. Do kogo należy ta ziemia? – Jak się znajdzie, skoczymy na niego razem z fiskusem – stęka, łamiąc nogą na pół długie żelastwo. – Gdy człowiek chce sprzedać teren, musi przecież pozbyć się rumowiska. A my rozbieramy to trzeci rok. Daniel, z którym Siwy dzieli zrobiony z beczki piec, uczesał palcami długą czuprynę i wytarł ręce o spodnie, zanim zasiadł do smażenia chleba przed robotą. Wczoraj czytał gazety wygrzebane w „paśniku”. – Może nie są najświeższe, ale czy coś nowego dzieje się w tym kraju? – pyta leniwie. – Polska jest chora. Produkuje jakieś szkoły, mimo że już dawno nie ma tu co wytwarzać. Danielowi marzy się ruch nacjonalistyczny i zatrzymanie postępu w świecie. Kiedyś w rodzinnych Bieszczadach kąpał się w czystej rzece. Teraz wybudowali masarnię, która odprowadza do niej ścieki. Nie mógł znieść widoku brudnych obłoków nad Soliną. Ruszył w Polskę. Z budynku wypadła z hukiem druga futryna. Jest co załadować na wózek. Daniel z Siwym wciskają się w sznur ulicznego porządku. Machają ręką na skrzyżowaniu, przepuszczają auta na światłach, ustawiają wózek cierpliwie za wstążką samochodów. Chwila odpoczynku. Ważenie. Niepewność. Jest 40 zł. Dziś nie zrobią więcej kursów. Akwarium bez Boga Czuć od nich wapno i dym, gdy z wilgotnej nory wynurzają się na miasto po coś do jedzenia. 25-letni Daniel
Tagi:
Edyta Gietka









