Burżujów wróg, ludu obrońca

Burżujów wróg, ludu obrońca

Przemilczany życiorys Henryka Sławika

Jego podobizna widnieje na znaczkach pocztowych, stawiano mu pomniki, został patronem szkół, a jego postać często przywołują media i państwowe instytucje. Instytut Pamięci Narodowej regularnie nazywa go bohaterem i nadał jego imię swojemu Centrum Edukacyjnemu w Katowicach. Henryk Sławik, znany śląski działacz polityczny okresu międzywojnia, przez dziesięciolecia był zapomniany. Dziś powrócił do powszechnej świadomości, ale jako postać niemal całkowicie jednowymiarowa. Z uwagi na swoje dokonania podczas II wojny światowej, gdy jako szef komitetu opieki nad uchodźcami na Węgrzech przyczynił się do uratowania ok. 5 tys. Żydów, jest obecnie eksponowany jako jeden z symboli polskiej pomocy dla społeczności żydowskiej w tragicznym okresie Holokaustu.

Taki sposób prezentacji postaci spycha na dalszy plan inne elementy jego życiorysu. Szczególnie przemilcza się poglądy, jakimi w życiu się kierował. Gdy zajrzy się do biografii Sławika, dość łatwo zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Wielu osobom jego przekonania mogą się wydać nazbyt radykalne. Bohater tego artykułu był bowiem socjalistą i antyklerykałem, przeciwnikiem obszarników i obrońcą bezrobotnych, wrogiem kapitalizmu i nacjonalizmu, na dodatek znanym w swoich czasach z bezkompromisowości i ciętego języka. „Sławik nie słowik, więc miękko nie śpiewa, za to wszystkich burżujów wyzywa”, podsumował go w latach 30. XX w. jeden z satyryków.

Henryk Sławik urodził się w 1894 r. w Szerokiej pod Jastrzębiem, w górnośląskiej rodzinie chłopskiej. Bieda nie pozwoliła mu kontynuować nauki, zakończył ją na kilku klasach pruskiej szkoły powszechnej. Osobiste doświadczenia sprawiły, że przywiązywał potem olbrzymią wagę do spraw edukacji. Zwykł mawiać, że droga do potęgi wiedzie przez powszechną oświatę. Już w młodości uznał, że interesy niższych warstw społecznych zbieżne są z hasłami głoszonymi przez ruch socjalistyczny. Urzekły go wizje powszechnej rewolucji i sprawiedliwego ustroju, który miał po niej nastąpić. Najpierw jednak nadeszła trauma I wojny światowej. Sławik, jako poddany kajzera, musiał założyć niemiecki mundur i ruszyć na front. „Nastąpił okres dni krwawych i strasznych, dni bezgranicznej nędzy i upodlenia – wspominał z goryczą po wojnie. – Składaliśmy hołd bożkom militaryzmu i gwałtu. Dziesiątki milionów proletariuszy, tę samą nędzę cierpiących, stało naprzeciw siebie, mordowało się, głuche i ślepe na wierzenia i ślubowania międzynarodowej solidarności”.

Sławik trafił do niewoli rosyjskiej, z której powrócił w rodzinne strony w roku 1918. Wkrótce na Górnym Śląsku wybuchło pierwsze powstanie przeciwko Niemcom, a po nim dwa następne, został także przeprowadzony plebiscyt, w wyniku którego jedna trzecia regionu trafiła w granice Polski. Sławik brał udział zarówno w walkach, jak i w akcji agitacyjnej przed głosowaniem. „Kiedy błyszczące korony walały się u stóp robociarza, zdawało się, że nastąpią te jasne dni szczęścia, wyzwolenia, na które czekaliśmy”, pisał w roku 1921, lecz niepodległa Polska okazała się krajem dalekim od jego marzeń. Kapitalizm, „stary ustrój udręki”, wbrew nadziejom socjalistów nie upadł, a masy społeczne wciąż żyły w nędzy. Całe 20-lecie międzywojenne Sławik poświęcił więc niezmordowanej aktywności społecznej i politycznej. Wstąpił do Polskiej Partii Socjalistycznej, działał wśród robotników rolnych, kierował organizacją młodzieży robotniczej Siła i podjął pracę w partyjnej prasie.

W październiku 1922 r. Sławik zostaje redaktorem kierowanej przez Józefa Biniszkiewicza katowickiej „Gazety Robotniczej”. Zajęcie to ściąga na niego wręcz nieprawdopodobną liczbę pozwów i procesów. Staje przed sądem pod zarzutami nawoływania do nienawiści klasowej i nieposłuszeństwa wobec rządu, oskarża się go o znieważanie prokuratorów i policji. Za zniesławienie pozywają go fabrykanci i przeciwnicy polityczni, z Wojciechem Korfantym na czele. Pierwszy wyrok skazujący zapada w sprawie o znieważenie religii. Wszystko przez to, że Sławik przerobił modlitwę „Ojcze nasz” na satyryczny wierszyk o „ojcu dolarze, synu jego franku i marce polskiej”. Przed sąd trafiał też za krytyczne artykuły o Kościele. Bronił się, zapewniając, że „traktuje każdą religię za rzecz prywatną i szanuje przekonania każdego. Krytyki wybryków niektórych księży nie można uważać za obrazę religii, gdyż ksiądz nie przedstawia religii, lecz jako obywatel podlega krytyce jak każdy inny”. Łącznie, w ciągu ledwie kilku lat, Sławik stawał przed sądem około stu razy.

Bywał karany grzywnami i krótkimi wyrokami więzienia, a kolejne numery „Gazety Robotniczej” władza konfiskowała.
Media pełne były informacji nie tylko o procesach, ale i o innych awanturach, w które wdawał się Sławik. Zdarzyło mu się pobić w kawiarni redaktora innego pisma albo wdać się w szarpaninę z policją kolejową. W marcu 1927 r. do redakcji „Gazety Robotniczej” wtargnęło dwóch oficerów wojska, oburzonych artykułem na temat ich kolegi. Po krótkiej kłótni doszło do rękoczynów, Sławik w pewnym momencie chwycił krzesło i uderzył jednego z napastników w głowę.

Gdy w wyniku przewrotu majowego nastały w Polsce rządy sanacyjne, w PPS doszło do rozłamu. Część działaczy, w tym Józef Biniszkiewicz, opowiedziała się po stronie Piłsudskiego. Sławik, tak jak większość PPS-owców, zajął stanowisko opozycyjne. Ostatecznie w roku 1928 grupa Biniszkiewicza opuściła partię. Dla Sławika oznaczało to przejęcie kierownictwa „Gazety Robotniczej”, a także kolejne prześladowania ze strony władz. „Praktyki konfiskacyjne, stosowane obecnie, są w dziejach Śląska bezprzykładne – pisał jesienią 1928 r. – Bismarck, ten bezwzględny tępiciel socjalistów, ten wróg katolików i Polaków, mógłby się wiele nauczyć od ludzi rządzących Polską”.

Niezrażony represjami utwierdził się tylko w sprzeciwie wobec sanacji. „Ludzie przestali się obrażać słowami pana Piłsudskiego, który »wychowuje« naród wyzwiskami i obelgami. Żadnych zamachów kliki militarystycznej kraj się nie ulęknie”, ostrzegał w listopadzie 1929 r.

Sławik krytykował rządy pomajowe nie tylko za represje polityczne i ograniczanie wolności obywatelskich, ale również za politykę gospodarczą. „Sanacyjny system obliczony jest na ratowanie ustroju kapitalistycznego bankrutującego z powodu swojej bezplanowości”, mówił na zjeździe śląskiej PPS w roku 1932. Wzywał do upaństwowienia kopalń i hut, i to bez odszkodowania dla właścicieli, a dalszym etapem reform miało być uspołecznienie warsztatów i narzędzi pracy. „Wszyscy jesteśmy zdania, że ustrój kapitalistyczny zbankrutował moralnie – wskazywał na XXII Kongresie PPS w maju 1931 r. – Zdania tego są także burżuazyjni ekonomiści, ba, nawet Kościół, dotychczas najwierniejszy sojusznik kapitału, odżegnuje się stanowczo od ustroju kapitalistycznego. Pytanie tylko, kiedy nastąpi ostateczna likwidacja tego ustroju. Kapitalizm będzie czynił wszelkie wysiłki, aby ostateczną katastrofę oddalić jak najdalej. A ponieważ wobec rozbitej klasy robotniczej siła jest po jego stronie, więc chwilę bankructwa może oddalić o całe lata jeszcze. Ustrój socjalistyczny nie wisi jak dojrzały owoc na najbliższej gałęzi, lecz trzeba będzie jeszcze długich i ciężkich wysiłków, by zatriumfować nad powalonym przeciwnikiem”.

Wiele uwagi poświęcał problemowi bezrobocia. Często interweniował w sprawie przyznania zasiłku osobom pozostającym bez pracy. Zdarzało się, że na czele delegacji bezrobotnych stawał pod urzędami, domagając się doraźnej pomocy w postaci żywności czy odzieży. „Z problemem tym będzie się musiał uporać przyszły rząd socjalistyczny – będzie musiał znaleźć dla tych ludzi nowy warsztat pracy”, uczulał towarzyszy na XXIII Kongresie PPS w lutym 1934 r. Nie zważając na głosy oburzenia, Sławik wzywał do wywłaszczenia obszarników i odebrania im gruntów rolnych, które następnie winny być rozparcelowane pomiędzy bezrobotnych i biedotę: „Przeciwnicy nasi mówią nam, że projekt domagający się oddania bezrobotnym ziemi obszarniczej, i to bez wykupu, jest demagogią i bolszewizmem. Pójdziemy więc Wam na rękę i zaproponujemy Wam, co następuje: Obszarnicy zalegają z podatkami olbrzymie milionowe kwoty. Zamiast zaległości te prowadzić fikcyjnie w księgach Urzędu Skarbowego, względnie skreślić je jako nieściągalne, należy zasekwestrować na poczet tych podatków obszary dworskie. Jesteśmy przekonani, że wystarczyłoby, aby za te kwoty wykupić wielką własność ziemską”.

Przeciwnicy zarzucali Sławikowi bolszewizm, on zaś ostro krytykował komunistów, oskarżając ich o rozbijanie jedności robotników. Uważał, że interesuje ich głównie walka z socjalistami i podporządkowanie całego ruchu dyrektywom z Moskwy. W tej sytuacji o żadnej współpracy nie mogło być mowy. „Hasło jednolitego frontu klasy robotniczej jest tak stare jak proletariat przemysłowy – pisał w roku 1932. – Każdy robotnik uznaje słuszność tego hasła. My chcemy jednolitego frontu, ale na zasadach proporcjonalnych. Każda partia ma zachować swą samodzielność, ale na zewnątrz mają obie partie występować wspólnie. A tego nie chce Komintern”. Sławik piętnował także sam system radziecki, wskazując, że opiera się na sile policji i wojska oraz najbardziej zbiurokratyzowanym w Europie aparacie administracyjnym. Potrafił jednak wyrazić się z uznaniem o Włodzimierzu Leninie jako o tym, który w przeciwieństwie do Józefa Stalina miał rozumieć, że nowego ustroju nie da się zbudować samymi tylko drakońskimi represjami.

Sprzymierzeńca widział Sławik w działającej na Śląsku socjalistycznej partii mniejszości niemieckiej. Przekonywał o konieczności wystawiania wspólnych list wyborczych i o potrzebie współpracy robotników ponad podziałami narodowymi. Szczególnie że po drugiej stronie barykady stał wspólny wróg w postaci „sojuszu polskich i niemieckich kapitalistów i klerykałów”. Robotników łączyć też miało hasło walki z faszyzmem. „Pomimo fali nacjonalistycznej polski i niemiecki robotnik pozostanie wierny socjalizmowi i wypowie wojnę faszyzmowi – mówił Sławik na antyfaszystowskiej manifestacji w Katowicach w grudniu 1933 r. – Polscy i niemieccy robotnicy znajdą zawsze odwagę, aby udokumentować swoją solidarność. Klasa robotnicza nic nie chce mieć wspólnego z antysemitami, którzy prowokują awantury, chcąc odwrócić uwagę od walki klasowej”.

Uważał, że w tej walce na przemoc należy odpowiadać przemocą. Wzywał do stworzenia bojówki, która ochraniałaby wiece i inne wystąpienia publiczne. Wkrótce PPS rzeczywiście powołała partyjną milicję – tzw. Akcję Socjalistyczną. Sukcesy ruchów faszystowskich, a także poczucie bezsilności wobec pogłębiania się autorytaryzmu w Polsce, wpływały w tym okresie na radykalizację postaw w środowisku socjalistycznym. Na kongresie PPS w 1934 r. Sławik był pośród tych, którzy domagali się, by partia sięgnęła do odłożonego do lamusa hasła dyktatury proletariatu. Spodziewając się rewolucji i szansy przejęcia władzy, oczekiwano, że powołany wówczas rząd robotniczo-chłopski gotów będzie tymczasowo na stosowanie metod dyktatorskich. Wedle słów Sławika było to konieczne do „zwalczenia zamachów kontrrewolucyjnych” i „ukarania wszystkich gnębicieli klasy robotniczej”. Kongres PPS przyjął postulat dyktatury proletariatu zdecydowaną większością głosów.

Henryk Sławik bezustannie jeździł po Górnym Śląsku, podejmując interwencje w sprawach społecznych i zagrzewając towarzyszy partyjnych do większej aktywności. „Socjalizm przechodzi ciężkie doświadczenia, które wyjdą mu tylko na dobre. Nie należy głowy spuszczać w dół, tylko dalej walczyć o zwycięstwo idei socjalistycznej i wspaniałego programu Karola Marksa”, przekonywał na zebraniu PPS w Bielszowicach w marcu 1933 r. „W akcji o sprawiedliwą Polskę Ludową nie ustaniemy ani na chwilę – mówił na wiecu w Siemianowicach w grudniu 1937 r. – Tylko na podstawie gospodarki planowej można Polskę zorganizować dla dobra wszystkich pracujących. Cały świat pracy idzie z nami”. Nie ustawał też w krytyce tych środowisk, które chciały powstrzymać nadchodzące zmiany, a nawet próbowały przywrócić dawne, jeszcze bardziej niesprawiedliwe stosunki społeczne. „Ideologia szlachetczyzny w dalszym ciągu pokutuje w pustych głowach zblazowanej elity potomków pańszczyźnianych panów i ich płatnych sług, wysługujących się swoim chlebodawcom przez poniżenie swoich braci chłopów i robotników”, pisał w roku 1938.

Pod koniec lat 30. zaczął się skłaniać ku zawarciu przez PPS porozumienia z władzą sanacyjną. Podstawą tego sojuszu zwaśnionych dotąd obozów miało być zwalczanie wpływów narodowców, zapatrzonych, jak mówił Sławik, w hitleryzm i faszyzm. Na zbliżenie wpływała również perspektywa wojny. W czerwcu 1939 r., na konferencji PPS w Katowicach, Sławik publicznie deklarował gotowość współpracy z rządem w sprawach obronności państwa.

Trzy miesiące później wojna rzeczywiście wybuchła. Henryk Sławik opuścił Śląsk, nie chcąc wpaść w ręce niemieckiego okupanta. Wkrótce znalazł się na Węgrzech. Tu zaczyna się ten lepiej znany, ostatni fragment jego życiorysu. Już jesienią 1939 r., dzięki wsparciu rządu węgierskiego, Sławik tworzy komitet mający opiekować się wielotysięczną masą uchodźców z Polski. Pośród nich są osoby pochodzenia żydowskiego, które wyposaża się w fałszywe dokumenty, potwierdzające ich polską narodowość i rzymskokatolickie wyznanie. Rok 1944 i wkroczenie wojsk niemieckich na Węgry przynoszą kres działalności komitetu. Henryk Sławik trafia w ręce gestapo, zostaje poddany brutalnemu śledztwu, podczas którego odmawia wydania współpracowników, a następnie zamordowany w obozie Mauthausen. W uznaniu zasług z okresu II wojny światowej Yad Vashem uhonorował go tytułem Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. Warto jednak znać jego wcześniejsze losy, by zrozumieć, skąd się wzięły ofiarność, determinacja i heroiczne czyny człowieka nazwanego pośmiertnie polskim Wallenbergiem.

Fot. Hungarypress

Wydanie: 2020, 42/2020

Kategorie: Historia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy