Byłem „żołnierzem wyklętym”

Byłem „żołnierzem wyklętym”

01.07.2011 Warszawa n/z prof Andrzej Jaczewski - pediatra , nestor polskiej seksuologii fot. Wlodzimierz Wasyluk/EAST NEWS

Jako ostatni żyjący z naszej grupy oceniam: to było bezsensowne, tragiczne „Jestem jednym z »żołnierzy wyklętych«. Po przejściu frontu i pojawieniu się jakoś tam jednak polskiej administracji podjąłem zbrojny opór i walkę z władzą. Teraz, już jako starzec – chyba ostatni żyjący z tej grupy – oceniam tę inicjatywę i działalność zdecydowanie negatywnie. Oceniam ją jako tragiczną i bezsensowną”, pisze na FB prof. Andrzej Jaczewski (rocznik 1929), emerytowany lekarz pediatra, seksuolog i pedagog, humanista. Przestępowali z nogi na nogę, by użyć broni Było to w Grodzisku Mazowieckim i okolicznych wsiach oraz w Milanówku. Miałem 16 lat. Inicjatorem organizacji zbrojnej grupy był Janusz Zabłocki „Pionier”, w czasie okupacji szef Grup Szturmowych Szarych Szeregów w tym rejonie (potem działacz katolicki w Stowarzyszeniu PAX, współtwórca Znaku i Więzi, w 1989 r. zakładał chadeckie Stronnictwo Pracy – przyp. red.). W grupie oporu przyjął pseudonim „Krzysztof” i tak już zostało. Naszą grupę komuniści nazwali grupą terrorystyczną AK „Krzysztof” – no i my używaliśmy potem latami takiej nazwy (bez przymiotnika terrorystyczna). Organizacja powstała na przełomie marca i kwietnia 1945 r. i właściwie była kontynuacją Szarych Szeregów. Panował w niej kult „Pioniera”, z którym kojarzyła się nam jego grupa szturmowa. Toteż my, harcerze, głównie Zawiszacy, na propozycję włączenia się do grupy zareagowaliśmy pozytywnie. Sprzyjały i autorytet dowódcy, i znaczne zapasy uzbrojenia, jakie zgromadziliśmy po przejściu frontu, i wreszcie absmak z powodu wyznaczonej komunistycznej władzy. I choć nie był to jeszcze czas komunistycznego terroru, o zbrodniach stalinowskich jeszcze nie wiedzieliśmy, o Katyniu dowiedzieliśmy się znacznie później, to jednak decyzja większości była jednoznaczna. Tylko jeden z moich harcerzy z Szarych Szeregów, Mirosław Józefowicz, na propozycję pozostania w konspiracji odpowiedział, że naradzi się z ojcem. Po tym odmówił, twierdząc, że obaj z ojcem uważają, że teraz jest czas na odbudowę kraju z ruiny, a szansy w walce zbrojnej nie ma zupełnie. Ja zostałem szefem grupy milanowskiej. Składała się ona w większości z 15-, 17-letnich chłopaków – dawniej Zawiszaków. Chłopcy przestępowali z nogi na nogę, by walczyć i użyć broni. Ja np. miałem oryginalnego Smith & Wessona – rewolwer bębenkowy kal. 12. „Pionier” był pełen zapału. Chciał działać. Najpierw zorganizował napad zbrojny na posterunek milicji w pobliskiej wsi (nie pamiętam nazwy). Tam obyło się bez ofiar, ale posterunku nie zdobyto. Miałem zabić ubowca Pewnego razu zapytano mnie, czy podjąłbym się zamachu i wykonania wyroku w Grodzisku. Dlaczego akurat ja? Bo mnie tam nie znali. Zgładzony miał zostać funkcjonariusz UB gdzieś z zachodu. Celem napadu i zabójstwa miało być zdobycie broni, choć mieliśmy jej bardzo dużo, a ubek przyjechał do Grodziska odwiedzić rodzinę. Akcja wydawała się co najmniej wątpliwa. Ale gdyby trafiło na innego chłopaka, pewnie by go sprzątnął. Ja odmówiłem, a „Krzysztof” nie miał mi tego za złe. Piszę o tym, bo jest to przykład, jak łatwo podejmowano decyzje. Z całą pewnością wystrzelano wielu ludzi przypadkowych. Z pewnością też osobistych wrogów, niezasługujących na śmierć. Ćwiczenia na polanie Mieliśmy kilka karabinów maszynowych. Nikt z nas nigdy z tego nie strzelał, więc „Krzysztof” zarządził ćwiczenia terenowe w celu opanowania obsługi broni maszynowej. Na teren wyznaczył Lasy Młochowskie – sporą enklawę leśną, ale niezbyt wielką, przylegającą do zabudowań mieszkalnych. Bazą miała być leśniczówka w Młochowie. Dokonano zajęcia obiektu i blokady na wzór „kotłów”, jakie w mieszkaniach aresztowanych robiło NKWD. Ja i moi koledzy akurat mieliśmy egzaminy do liceum, więc spędziliśmy w lesie krótki czas i na noc wróciliśmy do Milanówka. „Krzysztof” wysłał do sklepu we wsi jednego chłopaka, który kupił tam 20 kg chleba. To zwróciło uwagę ludności we wsi. Zastanawiali się, po co obcy chłopak kupuje tyle chleba. No i co dzieje się w lesie, bo słychać było serie z karabinu. Powiadomieni milicjanci zamknęli chłopaka w piwnicy, bo nie umiał się sensownie wytłumaczyć. Fakt, że chłopak nie powrócił, jakoś nie zaniepokoił grupy. Konna podwoda z kilkoma milicjantami wyruszyła do leśniczówki z rana. Została ostrzelana przez naszych na drodze. Nie jestem pewien, ale zdaje się, że co najmniej jeden milicjant został zabity. Wtedy „Krzysztof” zdał sobie sprawę, że sytuacja jest groźna. Nakazał zamelinowanie broni w lesie i rozwiązał grupę, każdy ewakuował się na własną

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2018, 2018

Kategorie: Historia