Kraj

Powrót na stronę główną
Kraj

Równi, równiejsi i posłanka Radziszewska

Za porysowanie auta posłanki Radziszewskiej piotrkowski sąd skazał Krzysztofa Szymańskiego na pół roku więzienia. Dopiero po apelacji skończyło się na karze grzywny Piętnaście minut wystarczyło, by Sąd Apelacyjny w Piotrkowie Trybunalskim zatwierdził wyrok sądu okręgowego. Krzysztof Szymański już nieodwołalnie został uznany za winnego porysowania kluczykami lub innym podobnym narzędziem samochodu posłanki Elżbiety Radziszewskiej. Prokurator broniący nienaruszalności mienia gwiazdy Platformy Obywatelskiej ma pełne prawo do satysfakcji. Wyrok jest jednak łagodny – Szymański został skazany jedynie na karę 50 stawek dziennych grzywny po 20 zł. Bo też chodziło nie o surowe, ale o przykładne ukaranie. Teraz już nikt w Piotrkowie posłance Radziszewskiej nie podskoczy. Tyle że dla skazanego oznacza to niepomiernie więcej. Szymański, zawodowy kierowca, twierdzi, iż w czasie tych trzech lat z okładem, kiedy prokuratura, a potem sądy ścigały go za owo domniemane przestępstwo, dwa razy znajdował pracę. I zawsze ją tracił jako karany sądownie. Dr Elżbieta Radziszewska, obecnie posłanka PO, wcześniej posłanka UW, a jeszcze wcześniej działaczka Unii Demokratycznej i ROAD, wciąż ma biuro w tym samym miejscu. Przy ul. Słowackiego 13 w Piotrkowie. Lokal w oficynie dzieli – zapewne dla oszczędności – z prezesem honorowych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Udręczeni tęsknotą za dzieckiem

Jesteśmy świadkami społecznej mobilizacji. Coraz więcej osób wspiera żądanie „Przeglądu”, by leczenie niepłodności było refundowane Drążymy skałę. Otrzymaliśmy odpowiedź od dyrektora gabinetu marszałka Sejmu, Jacka Kluczkowskiego. Otóż nasz apel o refundację leczenia niepłodności (podpisany przez wiele znakomitych osób i przedstawicieli organizacji społecznych) został przekazany do sejmowej Komisji Zdrowia. Na razie, jak wynika z terminarza prac komisji, tematy zebrań są już ustalone aż do maja. I nie ma na tej liście dyskusji o in vitro. Oczywiście, nie dajemy za wygraną. Na liście posłów zasiadających w komisji są nazwiska osób, których poglądy bliskie są naszym Czytelnikom. Szczególnie liczymy na przewodniczącą komisji, Barbarę Błońską-Fajfrowską (UP), i wiceprzewodniczących – Marię Gajecką-Brożek oraz Władysława Szkopa (oboje z SLD). Mamy nadzieją, że wesprą nas posłowie PO, którzy w poprzednich dyskusjach publicznych opowiadali się za refundacją leczenia. Dziękujemy za listy. Jest w nich chęć wspólnego działania, ale i samotność ludzi, którzy zdezorientowani szukają pomocy i zbierają pieniądze na prywatne leczenie. Oto fragmenty nadesłanych historii i kolejne słowa wsparcia. „Do porodu musiałam wyjechać do innego miasta, żeby się nie rozniosło, że mam dziecko z probówki. Smutne to i żałosne”. „Popieram wasz apel, nie ma w tej metodzie nic sprzecznego z naturą”. „Pieniądze stają się barierą nie do pokonania. Państwo nie może zostawić nas samych. Życzymy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Znikający burmistrz

Od wyborów samorządowych mija półtora roku, a w Łęcznej dalej nie wiadomo, kto ma rządzić Biurko pakowałem już trzy razy i wygląda na to, że będę musiał to zrobić po raz czwarty – mówi Teodor Kosiarski, burmistrz Łęcznej. Rywal Kosiarskiego w wyborach, Jerzy Blicharski, i jego komitet wyborczy Stowarzyszenia Rozwoju Łęcznej, którego jest prezesem, wciąż składają do sądu protesty wyborcze. Sąd je rozpatruje, a następnie unieważnia wybory i nakazuje ponowne liczenie głosów przez kolejną komisję wyborczą powoływaną każdorazowo w nowym składzie. W wyborach samorządowych jesienią 2002 r. o fotel burmistrza Łęcznej ubiegało się pięciu kandydatów. W pierwszej turze najwięcej głosów otrzymał Blicharski – 3319, drugi był Kosiarski – 1675. Ale drugą turę przewagą 20 głosów wygrał Kosiarski: 3322 do 3302. – Elektorat Blicharskiego zarówno w pierwszej, jak i w drugiej turze był identyczny. Myślę, że wyborcy głosujący poprzednio na pozostałych kandydatów tym razem oddali głosy na mnie – ucina krótko Kosiarski. – Widocznie mieszkańcy Łęcznej chcieli już zmian. – Różnica zaledwie 20 głosów, z jaką przegrałem drugą turę, wywołała mój niepokój – mówi Blicharski. – Zacząłem rozmawiać z ludźmi, którzy uczestniczyli w komisjach wyborczych z ramienia

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Notes dyplomatyczny

Uwaga, uwaga, jest posada do wzięcia. Od jakiegoś czasu szukany jest w MSZ kandydat na stanowisko dyrektora Biura Kadr i Szkolenia. Bo dotychczasowy, Janusz Rydzkowski, wkrótce ma wyjechać na placówkę. Jako ambasador. Więc te poszukiwania trwają – i nic. Jest już w MSZ przynajmniej dwóch ludzi, którzy przysięgają, że dyrektor Matuszewski składał im odnośną propozycję, a oni, bohaterowie, ją odrzucili. Dlaczego? W sumie niełatwo na to pytanie odpowiedzieć, ludzie w MSZ mają różne kalkulacje. Chociaż trudno nie zauważyć, że rola i znaczenie personalnego są dziś w MSZ mniejsze niż kiedyś – w czasach PRL czy w niedawnych czasach Skubiszewskiego, kiedy kadrami trzęsła pani nazywana „Gucią” i na której wezwanie na czwarte piętro większość urzędników dostawała stanu przedzawałowego. Ale wróćmy do czasów dzisiejszych. Wakat na stanowisku dyrektora biura bierze się stąd, że Rydzkowski ma zostać ambasadorem w Portugalii. I zastąpić na tym stanowisku Adama Halamskiego. I z tym zostawaniem jest cała pociecha. Bo już dawno temu wysłano do Halamskiego depeszę, by złożył do portugalskiego MSZ pismo w sprawie agrément dla Rydzkowskiego. Wysłano i nic. Mijały tygodnie, a z Lizbony wciąż przychodziły informacje, że agrément dla nowego ambasadora jeszcze nie ma. To czekanie przekroczyło wszelkie wyobrażalne granice, doszło do tego, że Rydzkowski miał już wyznaczony termin

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

100 najbardziej wpływowych Polaków

Kto jest najbardziej wpływowym człowiekiem w Polsce? Prezydent? Premier? Ktoś z wielkiego biznesu dysponujący miliardami? A może jakiś władca dusz? Już po raz czwarty „Przegląd” przygotował listę stu najbardziej wpływowych Polaków. Po raz czwarty próbowaliśmy odpowiedzieć na to pytanie. Mając świadomość, że „wpływ” to pojęcie znacznie szersze niż „władza”. Przypomnijmy nasze słowa sprzed roku: w państwach demokratycznych władza jest rozproszona. Jakąś jej cząstkę mają i prezydent, i premier, i ministrowie. Ale w podejmowaniu decyzji muszą się liczyć z dziesiątkami instytucji i ludzi. Z dziesiątkami uwarunkowań. Z opozycją, mediami, sferami biznesu – i tego zagranicznego, i tego polskiego – Kościołem, związkami zawodowymi, ludźmi kultury, ważnymi urzędnikami oraz z własnym zapleczem politycznym. Każdy z tych ośrodków, każda z tych osób coś może, a jednocześnie sama jest zależna od innych. Charakter władzy publicznej jest więc zupełnie inny, niż wyobraża to sobie większość ludzi. Władza nie polega na prostym wydawaniu rozkazów. To w największym stopniu umiejętność wykorzystania przepisów prawa, instytucji, układów i panującej atmosfery, by zrealizować swoje cele. Żeglowania w określonym otoczeniu – mediów, które recenzują, finansistów, którzy mogą pomóc bądź utrudnić. No i w otoczeniu rozmaitych grup nacisku, biznesu, związków zawodowych, mniej lub

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Emeryci specjalnego nadzoru

Po odejściu ze służby armia nie interesuje się losem byłych komandosów. To dlatego część z nich schodzi na złą drogę Niedawno Roman Polko, dowódca elitarnego GROM-u, rozstał się z armią. Pułkownik odszedł z wojska na własne życzenie, nie precyzując jednak, jakie są tego powody. Nieoficjalnie mówi się, że chodziło o zatargi ze Sztabem Generalnym WP, niezbyt przychylnie nastawionym do jednostki. Lecz szef MON, Jerzy Szmajdziński, zaprzeczył, by na linii Sztab Generalny-GROM istniał jakikolwiek konflikt. Bez względu na to, jakie są rzeczywiste powody odejścia Polki, jedna rzecz pozostaje faktem – niespełna 41-letni mężczyzna przechodzi na emeryturę. Dla specjalistów to oczywiste marnotrawstwo – komandos w tym wieku osiąga bowiem szczyt swoich możliwości. W jaki sposób wykorzysta je, będąc na emeryturze? W zeszłym tygodniu do mediów przedostała się informacja, że Polkę jako cywilnego doradcę chciałby zatrudnić dowódca amerykańskich sił w Iraku, gen. Ricardo Sanchez. Pułkownik nie chciał skomentować tego doniesienia – przyznał jednak, że ma już sprecyzowane plany dotyczące własnej emerytury. Doświadczenie kolegów po fachu pułkownika, którzy przed nim pożegnali się z mundurem, wskazuje, że różne są losy komandosów w cywilu. W maju 2002 r. podczas napadu na kawiarenkę internetową w Czechowicach-Dziedzicach 25-letni Jarosław Ż. oddał

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Porachunki z prezydentem

Szczecin zapłaci prawie 40 mln zł za błędy swoich prezydentów. Rachunek wystawiono Marianowi Jurczykowi Kręcą o nim filmy dokumentalne i piszą książki. Prezydent Marian Jurczyk unika jednak rozgłosu, nie bywa na konferencjach prasowych, już trzy razy zmieniał rzecznika. Jednak gdy coś powie, jego słowa mają zadziwiającą moc sprawczą. Kiedyś nazwał Szczecin „wiochą z tramwajami”, dziś twierdzą tak mieszkańcy miasta. O profesorach powiedział, że „przez nich kraj jest na granicy upadłości”. I zjednoczył skłócone szczecińskie środowisko akademickie we wspólnym proteście. Obiecał, że Niemców będzie trzymał z dala od Szczecina i do dziś zachodni inwestorzy nie czują się tam mile widziani. Niewiele ma jednak do powiedzenia w sprawie finansowych zobowiązań miasta. Szczecin przegrał ostatnio sądowe rozprawy o odszkodowania za zerwane umowy na kwotę 1,9 mln zł z firmą budującą miejską oczyszczalnię i 9,5 mln z niemieckim inwestorem za unieważnienie przetargu na atrakcyjną działkę, 28 mln sąd polubowny przyznał byłym właścicielom klubu piłkarskiego Pogoń. To efekt polityki trzech kolejnych prezydentów miasta. Zaoszczędził milion Na oczyszczalnię ścieków Szczecin czekał prawie osiem lat. Pierwszą umowę na inwestycję, na początku 1998 r., podpisał z gliwicką firmą Prosynchem zarząd prezydenta Bartłomieja Sochańskiego. Kontrakt obowiązywał

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Zdrowie pod stałą ochroną

Opieka Medyczna Premium to nowe ubezpieczenie PZU Życie SA Na naszym rynku pojawiło się ubezpieczenie zdrowotne, jedno z tańszych, a więc i bardziej dostępnych spośród wszystkich oferowanych przez liczne towarzystwa ubezpieczeniowe konkurujące o względy polskich klientów. Sprzedaje je PZU Życie SA. Na uwagę zasługuje prosta i zrozumiała dla potencjalnych klientów konstrukcja tego produktu ubezpieczeniowego noszącego nazwę Opieka Medyczna Premium. Osoba ubezpieczona mająca nie więcej niż 55 lat płaci 59 zł miesięcznie, zaś w przedziale wiekowym 55-65 lat, składka rośnie do 84 zł miesięcznie. Co za to się dostaje? Zaopiekuj się mną Stanisław Borkowski, dyrektor Biura Ubezpieczeń Zdrowotnych PZU Życie SA, podkreśla, że nowy produkt jego firmy znacząco ułatwia dostęp do opieki medycznej: – Jest to indywidualne ubezpieczenie zdrowotne, połączone także z ubezpieczeniem na życie. Daje ono pewność, że zdrowie i życie są pod stałą ochroną. Za tę bardzo niewygórowaną, jak sądzę, składkę oferujemy usługi medyczne na wysokim poziomie – nieograniczony dostęp do lekarzy najrozmaitszych specjalności, pomoc ambulatoryjną, podstawowe i specjalistyczne badania diagnostyczne. Wszystkie usługi są świadczone w sieci renomowanych placówek medycznych należących do firmy LUX MED Sp. z o.o. Oczywiście, jak mówi konstytucja, w naszym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Domagamy się bezpłatnego in vitro

Coraz więcej osób popiera apel „Przeglądu” o refundację leczenia niepłodności W ubiegłym tygodniu wystosowaliśmy list otwarty do marszałka Sejmu, Senatu i przewodniczących klubów parlamentarnych (pełny tekst w nr 5), w którym przypominamy, że z powodu niepłodności cierpi w Polsce ok.1,5 mln kobiet, i domagamy się, by leczenie niepłodności, w tym metoda in vitro, było refundowane. Do znakomitych przedstawicieli życia publicznego, którzy poparli nasz apel w ostatnich dniach, dołączyli: dr Agnieszka Graff, historyk literatury Maria Łopatkowa, Centrum Pedagogiki Serca prof. Mirosława Marody, socjolog, UW Urszula Nowakowska, kierująca Centrum Praw Kobiet prof. Zygmunt Zdrojewicz, seksuolog Obszerny list nadszedł też od Izabeli Jarugi-Nowackiej, pełnomocnika rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn, która już podpisała nasz apel. Przypomniała, że przed rokiem zorganizowano w jej urzędzie konferencję „In vitro w XXI wieku – nadzieje i zagrożenia”. Jej uczestnicy uznali za priorytetowe zwiększenie dostępu do leczenia niepłodności.   Otrzymaliśmy też dziesiątki listów od czytelników, którzy dziękują, że zajęliśmy się problemem, że walczymy o ich prawo do posiadania dzieci. I podpisują się pod apelem. Są z nami. Bardzo często, przekazując słowa poparcia, opisują swoje wieloletnie, raz wygrane, raz przegrane leczenie. A oto fragmenty listów: Jesteśmy jedną z par,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Muzyka cerkwi

Terespol stał się sercem słowiańskich kolęd. Rzewnych jak Wschód „Spy Isuse Spy”, „Luli serdeńko luli”, w korytarzach Miejskiego Domu Kultury wibruje przenikliwie zaciąganie. To ostatnie próby. Z kątów, przez szczeliny drzwi dochodzą ojczyste rymy. Za każdym razem inne. Różniące się lokalnym przyciskiem, świętym językiem kantyczek, gwarą domowych zagród, ale swojskie, tutejsze, z Gródka, Kodnia, Łosinki, Supraśla, Horostyty. Zjechało się Podlasie, żeby pokazać, jak u nich, po wiejskich parafiach, gminnych domach kultury, szkolnych zespołach ojcowie i dziady chwalili Boga w kolędach. Jeszcze dojeżdżają autokary. – Jak dojść do tego śpiewania? – pyta zawstydzona „żeńszczyna” w strojnym czepcu, która pogubiła się w miastowych labiryntach. Odarta z mistycznej otoczki hala, jakby wyrwana z kontekstu, coraz gęściej wypełnia się melodią i kolorami z rubieży. Już się przebierają prawosławne Kostomłoty, przyśpiewują po katolicku Przegaliny Duże. Głosy szykują się do misterium pogranicza. Już cieniutkie świece zrobiły na scenie pomarańczowy nastrój. Pierwsze nuty rozsadzają wysokie ściany ściszonym mormorando… Międzynarodowy Festiwal Kolęd Wschodniosłowiańskich ruszył w Terespolu po raz dziewiąty. W nowoczesnej współczesności nazwa brzmi jak efemeryda, choć mówi się ostatnio, że cerkiewna muzyka jest w modzie.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.