W Rzeszowie policja uwolniła z agencji towarzyskich sto kobiet, które bite i pozbawione paszportów nie miały szans na ucieczkę Nadzwyczajne środki ostrożności: rozprawa odbywa się w sali, do której publiczność wpuszczana jest dopiero po przejściu przez bramkę wykrywającą metale. Oskarżonych chronią kuloodporne szyby, a ci uznani za najgroźniejszych są dowożeni z aresztów ze skutymi rękami i nogami. Dawno nie było takiego procesu w rzeszowskim sądzie. Prowadzący go sędzia Janusz Cenda zapowiedział, że ze względu na dobre obyczaje rozprawy będą utajnione. Brakuje bogatej klienteli. – Night club? – zastanawia się młody mężczyzna, zagadnięty na ulicy w Mielcu. – Ale tam już nieczynne, właściciel w więzieniu, dziewczyny zniknęły. Przedtem było ich tu po kilka, często się zmieniały. A te Ukrainki! Cycuś – rozrzewnia się. Trafiłam na właściwego rozmówcę. Przechodzień chwali się, że osobiście znał właściciela nocnego klubu, nawet chciał przejąć od niego interes. Ale rozmyślił się, w Mielcu brakuje bogatej klienteli. Stawka agencyjna od wielu lat się nie zmienia, za godzinę wynosi 120-150 zł. W Dębicy też koniec działalności agencji towarzyskiej. Sąsiedzi widzieli, jak jednego z szefów wyprowadzano w kajdankach. Mieszkanki budynku stojącego naprzeciwko są zaszokowane. Myślały, że chodzi o jakieś biuro. Ta starsza kobieta i chłopak z samochodem na ukraińskich rejestracjach, którzy pojawili się jakieś dwa i pół roku temu, zachowywali się elegancko, w ogóle robili dobre wrażenie. Im bliżej granicy z Ukrainą, tym więcej takich przybytków. Według ustaleń policji, na Podkarpaciu działa 20 agencji towarzyskich. Faktycznie tego rodzaju usług prowadzi się znacznie, znacznie więcej. Ale policji nic do tego. Agencje to przecież firmy, a tymi zajmują się urzędy. Funkcjonariusze wkraczają wtedy, gdy okaże się, że czerpane są korzyści z cudzego nierządu lub zgłasza się kobieta z informacją, że była zmuszana do seksu. W Przemyślu i okolicach nie ma dzielnicy ani gminy, w której nie byłoby domu publicznego. Większość mieści się w wynajmowanych mieszkaniach, czasami w wolno stojących domkach na peryferiach. Okna na parterze jednego z nich spowijają ciężkie zasłony, z prześwitu sączy się czerwone światło. Na szybie logo agencji i napis: „Non stop”. Jest środek dnia, na podwórku bawią się dzieci, na ławkach wyrostki palą papierosy. Gdy staję przed właściwymi drzwiami, czuję na sobie ich ciekawe spojrzenia. Nerwowo naciskam guzik domofonu. Na ulotce, którą wyjęłam spod wycieraczki mego samochodu, było napisane: „Dyskrecja!”. – Zapraszam! – mówi kobieta koło czterdziestki i wskazuje wejście do rozjaśnionego światłem jarzeniówki pokoju. Meble ze Swarzędza, stoliczek, na nim wazon z przywiędłą ślubną wiązanką. Na ścianach zdjęcia rozebranych pań i olejny obraz – kobiecy akt anonimowego pacykarza. Wszystko ledwo widoczne w niebieskiej poświacie. Burdelmama patrzy na mnie pytającym wzrokiem – czy mam jakieś specjalne życzenia? A, proces tej Ukrainki? No, za bardzo poszła na całego. Trzeba było się zapoznać z polskim prawem. Zapłać, zanim odejdziesz Proces, który właśnie się rozpoczął przed Sądem Okręgowym w Rzeszowie, obejmuje 15 osób oskarżonych o handel kobietami, czerpanie korzyści z cudzego nierządu, zmuszanie do prostytucji i gwałty. Najcięższe zarzuty postawiono dziewięciu osobom siedmiu Polakom i dwojgu Ukraińcom, w tym szefowej grupy, Tatianie V. 50-letnia kobieta oskarżona jest także o założenie i kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą. Prokurator zarzuca jej działalność w Przemyślu i podrzeszowskim Załężu, ale kobiety, którymi handlowała, trafiały też do nocnych lokali w Dębicy, Mielcu, Tarnobrzegu i Kielc. W grupie kierowanej przez przedsiębiorczą Ukrainkę oprócz niej są sami mężczyźni: Polacy i ich wschodni sąsiedzi. Ci pierwsi prowadzili agencje, ściśle współpracowali z Tatianą V., zatrudniali sprowadzane przez nią dziewczyny i czerpali zyski z ich nierządu. Są wśród nich m.in. mieszkańcy Dębicy, którzy oprócz tego zmuszali do prostytucji Polki. Bili je po twarzy, zadawali ciosy w brzuch i grozili śmiercią. Gwałcili. Szczególnie brutalni byli Artur K. i Wojciech P. Rozpracowanie grupy zajęło policjantom z CBŚ półtora roku. Tatiana wraz z zięciem, Olehem T., najbliższym pracownikiem, została zatrzymana, gdy przyjechała do Polski po odbiór pieniędzy za sprzedane dziewczyny. Policjanci z CBŚ wspierani przez antyterrorystów z KWP w Rzeszowie w tym samym czasie wkroczyli do dziewięciu agencji. Uwolnili
Tagi:
Teresa Ginalska