Pół wieku temu Czesław Miłosz pisał w „Rodzinnej Europie”: „Powstanie warszawskie było przedsięwzięciem karygodnie lekkomyślnym (…), jakkolwiek dwieście tysięcy trupów zawsze waży na szali i nie da się odgadnąć, jak legenda, przekształcając się, działa w ciągu następnych dziesięcioleci i stuleci”. Przeżywamy jedno z tych przekształceń nie do odgadnięcia jeszcze kilka lat temu. Dziś jest niewyobrażalne w Polsce, aby jakieś zgromadzenie mogło oznajmić, że ono nie ma nic do zawdzięczenia powstaniu warszawskiemu i że ta tradycja nie jest jego. Ofiara z dwustu tysięcy ludzi była potrzebna, abyśmy mogli cieszyć się naszym dzisiejszym bytem narodowym – demokracją, sojuszami międzynarodowymi i wolną kulturą. Jurek Owsiak oświadczył: „Tutaj, na Przystanku Woodstock, setki tysięcy młodych ludzi ten moment dostrzegło. Oni doskonale wiedzą, że gdyby nie ta ofiara sprzed 60 lat, nigdy nie moglibyśmy się tutaj spotkać i bawić, nie mogliby krzyczeć: Miłość! Przyjaźń! Muzyka! Przyjechali i stworzyli – w moim przekonaniu – fragment świata, o który kiedyś walczyli ich rówieśnicy. Jestem pełen wiary, że dzisiaj, patrząc jako Dobre Anioły opiekujące się krajem nad Wisłą na to, co dzieje się w Kostrzynie, cieszą się i radują, bo może kolejnych 50 lat, jakie później nastąpiły, nie dały im wiary w sens tego wielkiego wysiłku, ale to, co widać dzisiaj tutaj, jest tym właśnie sednem walki o wolność, niezależność, prawo do szukania własnego szczęścia, o swoje miejsce na tym świecie, o swój kraj. Chylę czoło przed polską młodzieżą. Tą teraz i tą 60 lat temu” (cytuję według „Gazety Wyborczej”). Ciekawe jest to ustalanie tajemniczego związku skrajnego heroizmu ze skrajnym hedonizmem, poświęcenia z zabawą, walki do ostatniego naboju z kąpielą błotną i słuchaniem kapel rockowych. Przy czym heroizm tych sprzed sześćdziesięciu lat jest traktowany jako szczebel w dostąpieniu do dzisiejszego Przystanku Woodstock. Jurek Owsiak nie powiedział nic zdrożnego z punktu widzenia obecnego sensu legendy powstania warszawskiego; przeniósł na swój teren logikę, którą na swoim z równym sensem i prawem stosują politycy. Sparafrazował stosownie do swojej sytuacji wypowiedzi najwyższych reprezentantów narodu – kościelnych i świeckich. Gdy minie rocznicowy nastrój, będzie można rozwinąć rozumowania według logiki innej niż legendowa. Na razie jest to psychologicznie bardzo trudne. Pozwolę sobie tymczasem na parę uwag odnoszących się do tego, co mi najmocniej zadźwięczało w uchu. „Anglia powinna nas przeprosić”. Dlaczego? Czy jej armia, lotnictwo i flota zaprzestały w tym czasie walki? Czy w Warszawie ta walka byłaby skuteczniejsza niż na innych frontach? Jak do głównego celu wojny miało się ratowanie koncepcji politycznej polskiego rządu i AK? Było tak, jak widział to Churchill i generałowie: skuteczna pomoc powstaniu mogła się dokonać tylko ze szkodą dla głównego celu. Nie wchodziło to w rachubę. Dlaczego Anglia, której – nawiasem mówiąc – wkład w wojnę z Niemcami był proporcjonalnie większy niż wkład Stanów Zjednoczonych, miałaby przepraszać za nieudzielenie pomocy w beznadziejnym przedsięwzięciu tyleż swojemu sojusznikowi, co klientowi? Nieprawdopodobne, a jednak prawdziwe: „Anglicy powinni nas przeprosić. Niemcy nas już przeprosili”. Sprawozdawcy radiowi powtarzali to wiele razy. Co za różnica dla nich, kto eksterminował ludność Warszawy, a kto tylko nam nie pomógł. Po 60 latach jedni i drudzy powinni nas przepraszać. Gdzieś cytowano wypowiedź kardynała Wyszyńskiego o powstaniu: „budzenie zasypiającego ducha narodu, by powstał i żył”. To głoszono o każdym powstaniu. Żeby duch narodu żył, musi zginąć tysiąc ludzi, pięćdziesiąt tysięcy, dwieście tysięcy, milion. Duch narodu żarłoczniejszy jest od przedwiecznego Molocha. Ponadto – nieprawdziwe. W wyniku powstania duch narodu bardzo osłabł, powstanie zostałoby przeklęte przez naród, gdyby nie to, że komuniści je potępili. Mają rację antysowietyści, twierdząc, że gdyby powstanie zwyciężyło, Sowieci postąpiliby z warszawską Armią Krajową tak jak z wileńską, a może jeszcze gorzej. Polacy po dziś dzień nie przyswoili sobie wiedzy o tym, jaka atmosfera, jakie poglądy i jakie stereotypy panowały wówczas w Europie i na świecie. Moskwa ogłosiłaby, że Armia Krajowa jest formacją faszystowską i prasa zachodnia, a za nią opinia publiczna by w to uwierzyła – wyłamaliby się jedynie nonkonformiści, tacy jak Orwell. Nie miałoby to wpływu
Tagi:
Bronisław Łagowski