Cynizm czy obłęd?

Cynizm czy obłęd?

Już się zdawało, że prezes zażegnał swoim geniuszem pożar aborcyjny, który sam wywołał, a on zapala go na nowo słynnymi już słowami: „Będziemy dążyli do tego, by nawet przypadki ciąż bardzo trudnych, kiedy dziecko jest skazane na śmierć, mocno zdeformowane, kończyły się jednak porodem, by to dziecko mogło być ochrzczone, pochowane, miało imię”. Cynizm czy obłęd? Czasami nie da się jednego oddzielić od drugiego. U prezesa to się miesza jak w mikserze. A więc nawet niewierzące kobiety będą musiały rodzić „potworki”, by ksiądz mógł je ochrzcić i pochować. Ilekroć prezes mówi o kobietach, o ciąży, o dzieciach, mam dojmujące poczucie, że opowiada o lądach zupełnie sobie nieznanych. To, na czym zna się najlepiej, to władza oraz to, co jest w niej przebiegłą chytrością, dlatego tak lubi działać z ukrycia. Ma już tylko władzę i partię, poza tym nic do stracenia w życiu, bo brata już stracił. I ma wizję, jakie ma być społeczeństwo, jak Polak ma być Polakiem. Nie z tej epoki, nie z tego świata.
Groźni są tacy ludzie. Przegra, ale zapłacimy za to wszyscy. PiS uczy nas niechcący postaw obywatelskich. Jest bunt kobiet, bunt nauczycieli, szykuje się bunt rodziców, którzy mają dzieci w wieku gimnazjalnym. Ale nie dzieje się to na ślepo, wymieniamy się poglądami. Co będzie dalej? W finale na pewno będą majstrować przy ordynacji wyborczej, wyborów nie mogą przegrać. Nie oddadzą tak spreparowanej ćwierćdemokracji wrogom. Tego w ogóle nie biorą pod uwagę. Byliby wtedy sądzeni nie tylko przez historię. Użyją więc wszelkich środków. Czeka nas niezwykły spektakl za trzy lata.

Znajoma z Siedlec przesyła mi zaproszenie z tamtejszego domu kultury na Przedszkolny Festiwal Piosenki Patriotycznej i Żołnierskiej. Na zaproszeniu kilkuletni chłopczyk w mundurze, hełmie, z opaską powstańczą. Mówiąc inaczej, „i ty, jak będziesz grzeczny, możesz zginąć w powstaniu”. To propozycja nie do odrzucenia, jaką mają Siedlce dla dzieci w wieku od trzech do pięciu lat. Można by to uznać tylko za brak wyczucia i głupotę, gdyby nie było częścią szerszej polityki – to jeden ze znaków. Zaczyna to wszystko pachnieć faszyzmem, no, powiedzmy faszyźmikiem (w Polsce przecież można zmiękczyć każde słowo i pojęcie, chyba na szczęście). A więc takim poczciwym, włoskim, nie niemieckim rzecz jasna.

Nasza strona też choruje na nienawiść. A ten podział na strony jest wyraźny i oczywisty, jak w czasie wojny. I mnożą się, jak to na wojnie, absurdalne teorie spiskowe. Choćby, że Antoni Macierewicz jest rosyjskim agentem. Nawet mecenas Roman Giertych mówi publicznie, że Macierewicz będzie brał emeryturę w rublach. A dobrze pamiętam, jak Macierewicz publicznie pękał z dumy, że polska prawica zyskuje osobę tak wybitną i o tak dobrych warunkach fizycznych, jak Roman Giertych.

W kinie Stacja Falenica na filmie „Ostatnia rodzina”. To debiut fabularny młodego reżysera Jana P. Matuszyńskiego i główna nagroda w Gdyni. Kino mieści się w dawnej stacji kolejowej, przy czynnym peronie. Jest taki nastrój, że każdy film tam oglądany zyskuje jedną gwiazdkę.
U Zdzisława Beksińskiego byłem kiedyś w jego mieszkaniu na Służewie nad Dolinką, gdzie potem został zamordowany. Zabrał mnie tam mój przyjaciel, poeta i malarz Jarek Markiewicz. Kiedy to było? Nie mogę sobie przypomnieć, chyba pod koniec lat 80. Zapytałbym Jarka, ale on też już nie żyje. Jak dziwne, czasami okrutne scenariusze pisze życie. Obraz, który Beksiński dał Jarkowi, oczywiście makabryczny, pozwolił mojemu przyjacielowi godnie umierać (jeśli coś takiego istnieje). Jarek nie był zamożny, nie było go stać na śmiertelną chorobę. Obraz został sprzedany, gdy zaczęła się gehenna Jarka. A ja prawie nic nie pamiętam z tamtej wizyty u Beksińskiego. Jakieś głupstwa, choćby to, że staję w oknie i patrzę na koszmarne bunkry bloków. Mieszkanie zrobiło na mnie wrażenie byle jakie, a gospodarz majaczy mi w pamięci, gdzieś daleko we mgle. Pisałem do końca lat 90. dziennik. Szukam opisu tej wizyty, ale nie mogę znaleźć. Z dzienników sypie mi w oczy proch minionego życia. Nie pamiętam 90% zdarzeń, które tam opisuję ze sobą w roli głównej. To moje życie, a jakby nie moje, aż krzyczy to nieprzyleganie szczątków zapisanej przeszłości do szczątków mojej pamięci.

Chyba zmieniam się w konserwatywnego starca, skoro mam takie wątpliwości co do Nagrody Nobla dla Boba Dylana. Werdykt wydał przecież Komitet Noblowski uważany za bardzo konserwatywny. Jeśli czyta się teksty piosenek Dylana, brzmią banalnie. Wzbogacone o głos i muzykę zyskują skrzydła. Dlatego nie należy mieszać piosenki i poezji, chociaż poezja może być melodyjna, a piosenka poetycka. Już we wszystkich dziedzinach zacierają nam się granice, a jak żyć bez granic? A z Dylanem nie mają kontaktu ani Komitet Noblowski, ani media. Zniknął. Na jakim dnie trzeba być, by sobie na to pozwolić, lub na jak wysokiej górze?

Wydanie: 2016, 43/2016

Kategorie: Felietony, Tomasz Jastrun

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy