Czas nowych wyborców

Czas nowych wyborców

Wybory samorządowe: mniej emocji, więcej kalkulacji


Marcin Duma – prezes zarządu Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych IBRiS


Czy wybory samorządowe będą odbiciem wyborów parlamentarnych? Czego możemy się spodziewać?
– Nie ma na takie pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Z prostej przyczyny: z badań, które prowadzimy, wynika, że nasi respondenci niespecjalnie są w stanie powiedzieć, o co chodzi w tych wyborach. Owszem, ludzie doskonale wiedzą, po co są wybory prezydenta, wójta czy burmistrza. Gorzej jest z odpowiedzią na pytanie, po co są wybory do sejmików. Oni mniej więcej wiedzą, że to trochę tak jak z Sejmem.

Patrzą na sprawę konkretnie.
– Jeżeli mówią o swoich preferencjach, nie w sondażu, tylko w badaniach, w których mamy szansę trochę głębiej z nimi porozmawiać, to jasno deklarują, że ich decyzje dotyczące miasta lub gminy będą bardzo merkantylne!

Co to znaczy?
– Podam panu przykład, który obrazuje ten sposób myślenia. Otóż mieliśmy wyborcę z miasta rządzonego przez samorządowca z PiS i on mówił tak: „W wyborach na prezydenta miasta zagłosuję na kandydata PO, bo przecież chodzi o to, żeby prezydent był z tej opcji, co rząd, bo wtedy pieniądze będą do nas płynęły! Jesteśmy w takim miejscu w Polsce, że jak nie będzie politycznego przełożenia, to będzie bieda. A biedy nie chcę. A jak zagłosuję w wyborach do sejmiku? Oczywiście na PiS!”. Bo uznał, że w sejmiku nie ma takiej zależności. Ale prezydent miasta to inna sprawa. Wyraźnie więc widać, że wybory gminne, miejskie są intelektualnie angażujące – wyborca myśli, kombinuje, bo wie, że wybory w jego miejscowości będą decydowały o tym, jak będzie mu się żyło.

Kto co nam da

Czyli wybiera się nie pod wpływem emocji, jak do parlamentu, tylko rozumu?
– Emocje zawsze gdzieś grają rolę i są ważne. Natomiast w tym przypadku rozbudowany jest komponent racjonalny, a czasem nawet transakcyjny. Podobnie rzecz się ma, jeśli chodzi o kandydatów. W gminie, w mieście mniej więcej wiadomo, kto jest kim. I nieważne, czy on jest z takiej partii, czy z innej, ważne, czy rozwiązuje lokalne problemy, czy jest uczciwy. Liczy się nie tylko, kto co ma naklejone na czole, ale też czynnik osobowy. Choć, nie ukrywajmy, barwy partyjne też są jakąś wskazówką.

Dlaczego PiS nie potrafiło przez tyle lat wylansować dobrych kandydatów na burmistrzów i prezydentów miast?
– Człowiek może być dobry, ale efekt partyjnego znaczka czasem trudno pokonać.

Tak jest w dużych miastach, w których przewagę ma elektorat niechętny PiS.
– To oczywiste. Poza tym PiS, jego kandydaci i cała narracja, odbiega od oczekiwań mieszkańców dużych i średnich miast. Jego agenda jest nieco inna, bardziej konserwatywna. Dam przykład: Słupsk do dziś jest Biedroniowi wdzięczny. Nie za to, że coś tam zbudował, bo to nie ma znaczenia, ale za to, że on to miasto wyciągnął z odmętów Pomorza, że świat o Słupsku usłyszał. Pozytywnie! Nawet w mediach zagranicznych o nim pisano! A o Koszalinie nie usłyszał! To jest rzecz, której po kandydatach PiS spodziewać się nie można – że będą spełniać oczekiwania aspiracyjne.

W samorządach jest dużo pieniędzy. Są możliwości realizacji naprawdę wielkich spraw. Prezydent miasta czy nawet burmistrz może dużo więcej niż zwykły poseł.
– Znacznie więcej! Ale… Samorządowcy mają swój budżet, swoich wyborców, wiele mogą, z drugiej strony wiele inwestycji, zmian, które wprowadzają w swoich miastach, finansują z pieniędzy, o które muszą gdzieś tam się wystarać. A to nie zawsze jest proste. W takich sytuacjach przydaje się pomoc zaprzyjaźnionego posła. Bo to on pomaga w otwieraniu drzwi do najważniejszych ministerialnych czy wojewódzkich gabinetów.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 13/2024, którego elektroniczna wersja jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 13/2024, 2024

Kategorie: Kraj, Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy