Czy bać się salafitów?

Czy bać się salafitów?

W Niemczech radykalni muzułmanie rozdają Koran i grożą dziennikarzom

„Człowiek, który nie służy Allahowi, jest jak zwierzę i powinien od razu poszukać sobie psychiatry. Ludzie kierujący się zasadami chrześcijańskiej Biblii trafią nie do raju, ale prosto do piekła. Wyznawcy Chrystusa i żydzi będą cierpieć męki piekielne, jeśli nie nawrócą się na islam. Na Sądzie Ostatecznym zobaczycie, że miałem rację”, grzmi Ibrahim Abou Nagie, muzułmański kaznodzieja działający w Kolonii.
Prowadzi on w Niemczech akcję rozdawania Koranu. Zamierza rozprowadzić wśród obywateli 25 mln egzemplarzy świętej księgi wyznawców Proroka, przetłumaczonej na niemiecki. Akcja nazwana „Lies!” („Czytaj!”) rozpoczęła się w październiku 2011 r. Prowadzono ją nawet w Wielkanoc. Podobno rozdano już 300 tys. sztuk, wydanych starannie, w ciemnoniebieskiej okładce ze złotymi napisami. Na stronie internetowej grupy Die wahre Religion (Prawdziwa religia), która organizuje akcję, można przeczytać, że Koran powinien się znaleźć w każdym domu w Niemczech, w Szwajcarii i Austrii.

Zagrożony pokój religijny

Koraniczna inicjatywa wywołuje w Niemczech konsternację i niepokój. Katolicki biskup sufragan Hamburga, Hans-Jochen Jaschke, uznał, że masowe rozdawnictwo Koranu może zagrozić pokojowi religijnemu, podsyca bowiem nieufność i budzi agresję. Rainer Wendt, szef związku zawodowego policjantów, żądał, aby obserwować rozdających, a jeżeli złamią prawo, „powinni poczuć na karku pięść państwa”. Premier Bawarii Horst Seehofer (CSU) oświadczył: „Niemcy są krajem ukształtowanym przez chrześcijaństwo i takim pozostaną. (…) W obecnej sytuacji należy zareagować środkami politycznymi i państwowo-prawnymi. Nie możemy tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego”. Komentatorzy biją na alarm: rozdawnictwo Koranu doprowadzi do konfliktów społecznych. Skrajnie prawicowa organizacja Pro NRW z Nadrenii Północnej-Westfalii zapowiedziała już konkurs na najlepszą karykaturę krytyczną wobec islamu. Wyróżnione prace mają być wystawione w maju przed najważniejszymi meczetami w Niemczech. Jeśli do tego dojdzie, należy się spodziewać gniewnej reakcji muzułmanów, nie tylko fanatycznych.
Obawy polityków i stróżów prawa są tym większe, że Abou Nagie i jego zwolennicy są salafitami, czyli wyznawcami radykalnej, archaicznej odmiany islamu. Salafici chcą żyć tak jak towarzysze proroka Mahometa w VII w. na arabskiej pustyni. Odrzucają zasady nowoczesnego społeczeństwa, jedynym źródłem prawa jest dla nich Koran. Niektórzy spośród nich powiązani są z terroryzmem. W ubiegłym roku szef Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji Heinz Fromm oświadczył: „Nie każdy salafita jest terrorystą, ale każdy znany nam terrorysta zetknął się kiedyś z salafitami”.
Według niektórych źródeł powiązany z salafitami był Arid U., który w marcu 2011 r. na lotnisku we Frankfurcie nad Menem zastrzelił dwóch żołnierzy ze Stanów Zjednoczonych, a dwóch innych zranił. W lutym usłyszał wyrok dożywocia.
Na zebraniach salafitów pojawiał się również Robert B. z Solingen, aresztowany w lipcu 2011 r. w Wielkiej Brytanii. Miał przy sobie plany konstrukcji bomb, a także instrukcje dla bojowników dżihadu.
Według ocen Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji, w Niemczech działa ok. 3,8-4 tys. salafitów. Ich głównymi ośrodkami są Berlin, Solingen i Mönchengladbach. Niektórzy salafici zajmują się tylko studiowaniem Koranu, inni, tzw. polityczni, z zapałem propagują fundamentalistyczną religię i wizję świata. Salafitów dżihadystów, skłonnych do aktów terroru, jest zaledwie garstka.

Agresywny kaznodzieja

Ibrahim Abou Nagie zapewnia, że potępia przemoc. Chce tylko nieść „niewiernym” prawdę zawartą w Koranie, ponieważ ten, kto nie jest posłuszny Allahowi, nie może osiągnąć szczęścia. Kaznodzieja urodził się w 1964 r. w Palestynie. Jako 18-latek wyemigrował do Niemiec, skończył studia, założył przedsiębiorstwo handlowe z filiami w kilku krajach arabskich i zgromadził znaczny majątek. „Kupowałem najdroższe auta, latałem na urlop pięć czy sześć razy w roku. Odwiedzałem najdroższe miejsca na świecie, kupowałem najlepsze ciuchy”, opowiada w jednym z propagandowych nagrań wideo. Twierdzi jednak, że w końcu poczuł pustkę istnienia i lęk przed śmiercią. Powrócił więc do islamu, i to w najbardziej radykalnej postaci – został salafitą. Jego przesłania są pełne agresji. Prokuratura w Kolonii wszczęła nawet śledztwo, które jednak w styczniu tego roku niespodziewanie umorzono. Okazało się bowiem, że Abou Nagie w swoim wystąpieniu przytaczał przede wszystkim wersety z Koranu, oczywiście dalekie od tolerancji czy miłości bliźniego. Uznano, że oskarżenie kaznodziei za cytowanie świętej księgi może rozgniewać nie tylko niemieckich muzułmanów, sąd zaś wyda zapewne wyrok uniewinniający.
Przez długi czas współpracownikiem, ale i konkurentem Abou Nagiego był Pierre Vogel, były pięściarz i mistrz Niemiec juniorów wagi półciężkiej. Vogel przeszedł na islam i z zapałem nauczał doktryny salafickiej. Zapraszano go chętnie do telewizji, ponieważ był inteligentny i umiał przemawiać. Potrafił odpowiedzieć na każde pytanie, nawet dotyczące tego, czy istnieją kosmici (nie istnieją, ponieważ gdyby było inaczej, Mahomet, który przepowiedział wszystko, na pewno by o tym wspomniał). Wykazywał się przy tym pewną tolerancją. Powiedział, że można pogodzić koraniczne prawo szarijatu z Ustawą Zasadniczą Republiki Federalnej Niemiec, „ponieważ muzułmanin nie ma przecież obowiązku bicia swojej żony”. Niemcy nie są rządzone przez wyznawców islamu, więc władze nie muszą obcinać złodziejom rąk.
Były pięściarz jeździł samochodem terenowym z rejestracją Ham-za 911. Hamza był towarzyszem proroka Mahometa. Liczba 911 może nawiązywać do zamachów z 11 września 2001 r. Vogel i Abou Nagie w końcu jednak się pokłócili. Bokser uznał kaznodzieję z Kolonii za zbyt radykalnego i wyjechał do Egiptu, by studiować arabski. Abou Nagie stanął na czele wspólnoty salafitów w Kolonii i zainicjował akcję rozdawania Koranu.

„Małpy i świnie”

Teoretycznie przedsięwzięcie jest zgodne z prawem, podobnie jak rozdawanie Biblii. Abou Nagie i jego zwolennicy twierdzą zresztą, że celem inicjatywy nie jest nawracanie, lecz zwrócenie uwagi na „wspólne cechy trzech semickich religii”. Uczestnicy akcji tłumaczą przechodniom podobieństwa między żydowską Torą, chrześcijańską Biblią i Koranem. Świętą księgę islamu rozdają tylko przy okazji. Przy tej argumentacji władze miejskie nie mają powodów, aby odmówić zgody na ustawienie stoisk informacyjnych – stołów, przy których rozdawany jest Koran. Nie zgodzili się na to tylko urzędnicy z Ludwigshafen, uzasadniając, że salafici za późno wystąpili z wnioskiem. Przed domem towarowym we Frankfurcie ustawianie stoisk informacyjnych jest zabronione, więc islamiści wystąpili o zgodę na odbycie w tym miejscu zgromadzenia z udziałem czterech osób, którą uzyskali. Kiedy urzędnicy zorientowali się, że chodzi o rozdawnictwo Koranu, i nakazali usunięcie stolika, zwolennicy Abou Nagiego zaczęli rozdawać świętą księgę z wielkich toreb.
Sytuację w kraju bardzo zaostrzyło to, że salafici zaczęli grozić krytykującym ich akcję dziennikarzom gazet „Frankfurter Rundschau” i „Der Tagesspiegel”. Na portalu internetowym YouTube umieszczono czterominutowy film, na którym zmieniony komputerowo głos mówił: „Mamy dokładne informacje o małpach i świniach, które opublikowały fałszywe informacje o Dawa FMM (frankfurckiej grupie salafitów) i o wielu innych braciach i siostrach. (…) Wiemy, gdzie mieszkasz, wiemy, jakiej drużynie piłkarskiej kibicujesz, znamy twój numer telefonu komórkowego”. Twórcą filmiku okazał się zaufany współpracownik i kamerzysta Abou Nagiego, pochodzący z Tunezji Sabri Ben A. Prokuratura we Frankfurcie postawiła mu już zarzuty zastraszania, znieważania i gróźb karalnych.
Sigrid Herrmann-Marschall, aktywistka socjaldemokratyczna z Offenbach, w pobliżu stanowiska z Koranem rozdawała ulotki ostrzegające przed radykalnym islamem: „Nie daj szansy fundamentalizmowi”. Salafici zwyzywali ją: „To zwierzę! Gorsza od Hitlera!”.
Takie incydenty skłaniają władze i stróżów prawa do działania. Polityk CDU Wolfgang Bosbach stwierdził, że salafici uprawiają propagandę na rzecz radykalnej ideologii politycznej, która jest nie do pogodzenia z wolnościowym porządkiem demokratycznym. Bosbach wyraził pogląd, że należy rozważyć możliwość deportacji tych islamistów, którzy okażą się „kaznodziejami nienawiści”. Hans-Peter Uhl, ekspert do spraw bezpieczeństwa bawarskiej CSU, zażądał, aby Urząd Ochrony Konstytucji nieustannie obserwował poczynania salafitów.
Niemieccy eksperci do spraw bezpieczeństwa przypuszczają, że akcja rozdawania Koranu, której koszty wynoszą kilkaset tysięcy euro, jest finansowana przez bogate kraje arabskie.
Jörg Ziercke, szef Federalnego Urzędu Kryminalnego, stwierdził, że trzeba podjąć intensywniejsze działania, aby poznać prawdziwe zamiary islamskich fanatyków. Minister spraw wewnętrznych Dolnej Saksonii Uwe Schünemann zaproponował zawarcie paktu politycznego przeciw salafitom.
Komentatorzy uspokajają informacjami, że radykalni muzułmanie stanowią tylko 0,1% islamskiej społeczności w RFN. Niestety, szeregi salafitów rosną. Zdobywają oni wpływy szczególnie wśród młodych muzułmanów, urodzonych już w Niemczech, lecz wyobcowanych, poszukujących islamskiej tożsamości. Dlatego służby specjalne w Niemczech z taką uwagą śledzą poczynania Abou Nagiego i jego „braci i sióstr”. Salafici z pewnością nie rozdadzą 25 mln egzemplarzy Koranu. Drukarnia Ebner & Spiegel w mieście Ulm, która wydała 300 tys. sztuk, pod wpływem protestów oburzonych obywateli odmówiła dalszej współpracy.

Wydanie: 17-18/2012, 2012

Kategorie: Świat

Komentarze

  1. kmnb@wp.pl
    kmnb@wp.pl 8 sierpnia, 2012, 21:10

    Śmieci proszą się, by ich sprzątnąć. Rozsypują się na obcym terenie, więc nie ma wyjścia.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy