Czy jesienią 1981 roku porozumienie było możliwe?

Czy jesienią 1981 roku porozumienie było możliwe?

Zgadzam się z głównymi tezami prof. Jana Widackiego, wyrażonymi w felietonie „Czy jesienią 1981 roku porozumienie było możliwe?” („P” nr 46/2010), że w 1981 r. nie było warunków do porozumienia się kierownictwa „Solidarności” z władzami PRL, a pojawiły się one w 1989 r. (wewnętrzne i zewnętrzne). Jednak nie zgadzam się z jednostronnie krytyczną oceną PRL. Autor, jak twierdzi, był po stronie „Solidarności”, natomiast ja byłem po stronie przeciwnej, choć w niektórych sprawach sympatyzowałem z nią. Pozwolę sobie na tym tle wyrazić ponadto poglądy dotyczące obecnej i przyszłej rzeczywistości ustrojowej Polski. Zacznę od spekulowania o możliwości zbrojnej interwencji ze strony ówczesnych sąsiadów, a szczególnie interwencji radzieckiej. Kładę nacisk na słowo „spekulowanie”, bo trudno sądzić w kategoriach prawdy i fałszu o czymś, czego nie było. Czy miały miejsce naciski na polskie władze i społeczeństwo oraz demonstracja siły – na pewno tak. Dla jednych uspokajająco, dla drugich groźnie brzmiały słowa radzieckiego przywódcy partyjnego Leonida Breżniewa, że nie da skrzywdzić socjalistycznej Polski. Była koncentracja wojsk radzieckich w republikach ukraińskiej i białoruskiej, manewry tych wojsk, a także przerzucenie pod Warszawę dodatkowych jednostek łączności. Można to różnie zrozumieć: jako przygotowywanie interwencji, jako próbę nacisku, ale także jako zabezpieczenie wojsk radzieckich znajdujących się w NRD i w Polsce. Nie było ruchów wojsk ze strony NRD-owskiej ani czechosłowackiej, choć podobno przywódcy partyjni tych państw taką „pomoc” oferowali. Było natomiast zagrożenie dla zaopatrzenia wojsk radzieckich w NRD i Polsce, tym bardziej że przywódca „Solidarności” często w przypływie emocji nawoływał, aby transporty w Polsce poruszały się w kierunkach przeciwnych w stosunku do miejsc docelowych. Byłem i jestem przekonany, że o braku porozumienia, a następnie o wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce przesądziły konflikty wewnętrzne. Prof. Widacki ocenia jako nierealne postulaty i porozumienia gdańskie. Sądzę, że jest to skrót myślowy. Były także postulaty i porozumienia szczecińskie i jastrzębskie – także w części nierealne. Gdyby na tym się skończyło, byłoby może nieźle. Jednak były ponadto żądania regionalne, a także tysiące postulatów i porozumień lokalnych – pracowniczych i chłopskich (realnych, częściowo realnych i nierealnych). (…) Ogłoszenie stanu wojennego było powszechnym zaskoczeniem, dla mnie, pełnomocnika Komitetu Obrony Kraju, również (może z wyjątkiem władz USA – donos płk. Kuklińskiego), a także dla sojusznika radzieckiego (o czym nie wiemy). Tu dochodzimy do możliwości radzieckiej interwencji zbrojnej, gdyby stan wojenny (nieradykalny, „fakultatywny”) się nie powiódł. Władzę przejęliby partyjni radykałowie, a osoby internowane mogły skończyć na Syberii – takie miały początkowo obawy (jak powstańcy styczniowi, rewolucjoniści, rodzina państwa Jaruzelskich i tysiące im podobnych) – a niektóre jak oficerowie katyńscy. Niejednokrotnie zawodowa intuicja podpowiadała mi, że o przyczynach i okolicznościach wprowadzenia stanu wojennego, a także możliwych następstwach jego niepowodzenia wie więcej, niż pisze i mówi, były I sekretarz PZPR, premier rządu, generał armii, późniejszy prezydent Polski, Wojciech Jaruzelski. Jestem w stanie zrozumieć pana Generała. Członkowie najwyższych władz są zobowiązani do zachowania dla siebie najważniejszych tajemnic państwowych i sojuszniczych. Ponadto Generał może nie chcieć dostarczać amunicji postsolidarnościowym ekstremistom. Pozostawi to dociekliwości następnych pokoleń historyków, a nie historykom z IPN. (…) W stanie wojennym nadzorowałem zakłady pracy, uczestniczyłem, w sposób podmiotowy, w załogach pracowniczych. Byłem i jestem przekonany, że narastające konflikty wewnętrzne mogło opanować tylko ukształtowane wówczas klasowo i patriotycznie Wojsko Polskie – jego kadra zawodowa, jak i wspomagający ją żołnierze służby zasadniczej i rezerwy. Na początku było niebezpiecznie, choć do końca trudno i biednie. Musiałem w każdym zakładzie na dzień dobry publicznie przedstawiać swój życiorys, czy nie jestem obcym oficerem polskojęzycznym (takie podejrzenia podrzucali pracownikom solidarnościowi aktywiści). (…) Przejdę do uogólnień o charakterze ustrojowym. Klasa robotnicza, która miała być beneficjentem socjalizmu, stała się jego grabarzem. Została zmanipulowana przez solidarnościowych przywódców i ekspertów, a także zminimalizowana przez kierownictwo PZPR (skończyły się ponoć jej wiodąca rola i znaczenie). Nawet pobieżna analiza postulatów pracowniczych wskazuje, że chciano socjalizmu „z ludzką twarzą”, a postsolidarnościowe i socjaldemokratyczne rządy zaserwowały jej powrót do kapitalizmu wolnokonkurencyjnego. Wobec jednostronnie krytycznych ocen PRL przedstawię wybiórczą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 49/2010

Kategorie: Od czytelników