Dlaczego liderom PiS tak bardzo zależy na odzyskaniu Warszawy? Czego obawiają się po rządach Hanny Gronkiewicz-Waltz? Będzie wojna o Warszawę. To widać, to słychać, choć politycy deklarują, że tej wojny nie chcą. Ale te deklaracje to tylko zasłona dymna przed zajęciem dobrego miejsca do boju. Hanna Gronkiewicz-Waltz spóźniła się dwa dni ze złożeniem oświadczenia majątkowego męża – i to wykorzystało PiS. Jej błąd, radość jej przeciwników. Działacz PiS z Warszawy, Karol Karski (do roku 1989 w PZPR), mówi, że w najpiękniejszych snach nie marzył, że prezydent Warszawy tak sobie strzeli w głowę. Bo jedna z ustaw regulujących wybory samorządowe mówi, że karą za spóźnione złożenie oświadczenia małżonka jest wygaśnięcie mandatu. Wygasł, nie wygasł… To była ta pułapka. Otóż samorządowcy musieli złożyć kilka dokumentów dotyczących majątku. Na przedstawienie własnych oświadczeń majątkowych mieli 30 dni od daty ślubowania, a w przypadku pozostałych dokumentów (np. oświadczenia o działalności gospodarczej małżonka) – 30 dni od dnia wyboru. Według samorządowej ordynacji wyborczej, karą za spóźnione złożenie oświadczenia było (i jest) wygaśnięcie mandatu. Jednak w ustawach samorządowych wciąż znajdują się stare regulacje, zgodnie z którymi za spóźnienie grozi jedynie utrata diety. Jak to rozłożyć? Opinie prawników w tej sprawie są podzielone. Ci rządowi twierdzą jednoznacznie i tak jak premier Kaczyński – mandat pani Gronkiewicz-Waltz wygasł w momencie przekroczenia terminu złożenia oświadczenia. „Ta ustawa przesądza, że będą wybory”, dodaje wicepremier, szef MSWiA Ludwik Dorn. Ale już np. prof. Andrzej Zoll, były prezes Trybunału Konstytucyjnego, twierdzi coś zupełnie przeciwstawnego: „Tak ostra kara narusza jedną z podstawowych zasad konstytucyjnych – proporcjonalności sankcji do uchybienia”. I tłumaczy: „Złożenie oświadczenia dwa dni po terminie nie narusza celu ustawy, jakim jest przejrzystość życia publicznego. Pozbawienie mandatu byłoby sensowne, gdyby ktoś z góry powiedział, że nie ujawni swego stanu majątkowego bądź działalności małżonka, ale za minimalne przekroczenie terminu wystarczającą sankcją jest przypadek diety”. Jak więc będzie? Rzecz nie dotyczy jedynie Hanny Gronkiewicz-Waltz. Z danych MSWiA wynika, że problem dotyczy 174 wójtów, burmistrzów i prezydentów miast oraz kilkuset radnych różnych szczebli. Początkowo mało kto tym się interesował, na drobne uchybienia przeważnie przymykano oczy. Dopiero gdy w szeregu spóźnialskich stanęła Hanna Gronkiewicz-Waltz, sprawa nabrała innego wymiaru. Stała się najważniejszym sporem politycznym ostatnich dni. Tematem specjalnego spotkania premiera Jarosława Kaczyńskiego z liderem opozycji, Donaldem Tuskiem. Obaj panowie, jak było do przewidzenia, pozostali przy swych stanowiskach. Platforma próbowała problem rozwiązać za pomocą ustawy abolicyjnej – uchwalona w ekspresowym tempie przez parlament przedłużyłaby termin składania oświadczeń. W ten prosty sposób problem zostałby rozwiązany. Ale Kaczyński odpowiedział – nie. Będą nowe wybory w Warszawie i innych miastach, w których samorządowcy spóźnili się z oświadczeniami majątkowymi – mówi. Polityk, który jeszcze niedawno atakował polski system prawny, mówił o imposybilizmie i o tym, że przepisy prawa i prawnicy krępują mu ręce, nagle stanął na gruncie restrykcyjnego traktowania prawa. PiS prze więc do wyborów, do zapętlenia. Tu widzi swoją szansę. (o stosunku Kaczyńskich i PiS do prawa – piszemy na s. 14). Fortuna sprzyja PiS Scenariusz wydarzeń w Warszawie wydaje się więc już zarysowany. Jeżeli Rada Warszawy nie uzna wygaśnięcia mandatu Hanny Gronkiewicz-Waltz (a nie uzna), po 30 dniach może to zrobić wojewoda (i to zrobi). Wówczas prezydent Warszawy będzie mogła odwołać się do tej decyzji do wojewódzkiego sądu administracyjnego. I dopiero sąd zadecyduje, czy decyzja wojewody była zgodna z prawem. Jeżeli sąd uzna, że mandat prezydent Warszawy wygasł, to, po uprawomocnieniu się orzeczenia, będzie musiała opuścić ratusz. Wówczas premier będzie mógł powołać komisarza. A on będzie musiał rozpisać wybory prezydenckie w Warszawie, które będą musiały odbyć się w ciągu 60 dni. Teoretycznie jest jeszcze jedna droga ratowania sytuacji – otóż feralną ustawę można zaskarżyć do Trybunału Konstytucyjnego. Ale wówczas Trybunał musiałby wydać swoje orzeczenie szybciej niż NSA… Tak wygląda scenariusz nakreślony przez prawo. I na razie, jak widać, obie strony – i PiS, i PO – pokładają nadzieję w sądach. Jedni i drudzy liczą, że Temida uśmiechnie się właśnie do nich. I
Tagi:
Robert Walenciak