Państwo opiekuńcze było zaledwie pierwszym krokiem w kierunku wskazywanym przez najbardziej dalekowzrocznych myślicieli liberalnych Tekst ten jest ostatnim rozdziałem studium „Czy możliwy jest liberalizm lewicowy”, zatytułowanym „Co dalej”. Całość ukaże się w przygotowywanym do druku kolejnym tomie prac prof. Walickiego, publikowanych przez Wydawnictwo Universitas. Tytuł niniejszej rozprawy miał formę pytania: czy możliwy jest liberalizm lewicowy? W świetle przedstawionej wyżej („P” nr 22 – przyp. red.) rekonstrukcji rozwoju tradycji liberalnej odpowiedź na to pytanie jest oczywista: liberalizm lewicowy od dawna jest rzeczywistością. Główny nurt myśli liberalnej ewoluował w kierunku lewicowym, w XX w. lewica liberalna dostarczyła intelektualnych podstaw ideowego konsensusu, na którym oparło się demokratyczne państwo opiekuńcze. Przy wszystkich swych niedoskonałościach, które z taką mocą ujawniły się w latach 70., zapisało się ono w historii jako „złoty wiek kapitalizmu”, albo raczej „złoty wiek liberalnej demokracji rynkowej”. To drugie określenie wydaje się ściślejsze, trudno bowiem abstrahować dziś od wyraźnego konfliktu między spuścizną państwa opiekuńczego a interesami oligarchii kapitalistycznych, usilnie pracujących nad jego demontażem. Państwo opiekuńcze nie było czymś zakończonym. Było zaledwie pierwszym krokiem w kierunku wskazywanym przez najbardziej dalekowzrocznych myślicieli liberalnych, od J.S. Milla do Johna Rawlsa. Załamanie się konsensusu, na którym się opierało, miało charakter rewolucyjnej zmiany paradygmatu, a więc zmiany nagłej i całościowej, nieuzasadnionej na gruncie stopniowego gromadzenia doświadczeń i powiększania wiedzy empirycznej. Odnotujmy jednak, że tylko w „postkomunistycznej” części Europy zaowocowało to totalnym zawłaszczeniem terminu „liberalizm” przez „neoliberalną” prawicę. W Stanach Zjednoczonych „liberalizm” nadal ma konotację centrolewicową, a więc kojarzy się z reformami społecznymi ograniczającymi autokrację „wolnego rynku”. W demokracjach zachodnioeuropejskich, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, liberalizm polityczny lub „bezprzymiotnikowy” wyraźnie oddzielił się od wolnorynkowego ekonomizmu. W książce przedstawiającej najnowszy stan wiedzy o przedmiocie czytamy na ten temat: „Zasadniczą wartością, na jakiej wspiera się dominująca w nowoczesnych zachodnich demokracjach postać liberalizmu politycznego i teoria polityczna, jest równość, nie wolność. (…) Jednym z powodów usprawiedliwiających przyjęcie takiej perspektywy jest fakt, że znacznie bardziej libertariańskie rozumienie liberalizmu zostało z czasem przyswojone, i to zarówno w sferze teorii, jak i praktyki przez nowoczesny konserwatyzm” (Paul Kelly, „Liberalizm”, seria „Key Concepts”, Warszawa 2007, s. 74-75). Jest to oczywiście duża przesada i rażąca jednostronność. Autor powołuje się na Rawlsa, ale ignoruje nie tylko liberalizm przed-Rawlsowski, lecz również głoszoną przez samego Rawlsa zasadę „prymatu wolności”. Warto jednak odnotować ten głos, jako ilustrację skrajnie negatywnej reakcji demokratycznych liberałów na „neoliberalną” apologię prorynkowej wolności. Z podobną (choć odwrotną) jednostronnością mieliśmy do czynienia w Polsce, gdzie wielu poważnych nawet publicystów prezentowało jako biblię liberalizmu dzieła Hayeka, a wzorową praktyczną realizację idei liberalnych widziało w reformach Leszka Balcerowicza. Ustalenie ponad wszelką wątpliwość, że lewicowy liberalizm jest nie tylko możliwością, ale również realnością i ma na swym koncie wielkie historyczne sukcesy, nie zmienia jednak faktu, że byliśmy świadkami jego porażki, zdumiewającej niezdolności do obrony przed brutalną ofensywą prawicy, a nawet gotowości godzenia się z własną marginalizacją. Jest to notabene świadectwem jego autentycznej lewicowości, czyli przynależności do formacji, która po tzw. upadku komunizmu poczuła się przegrana i straciła na jakiś czas wiarę w siebie. Najbardziej chyba odrażającą cechą zwycięskiej ideologii „neoliberalnej” (vel „neokonserwatywnej”) jest intencja godzenia dogmatyki wolnorynkowej z „wartościami rodzinnymi”, proklamowanymi w USA przez Ronalda Reagana, a w Anglii przez Margaret Thatcher (która, jak wiadomo, nie wahała się głosić, że realnie istnieją tylko rodziny i jednostki, społeczeństwo natomiast jest fikcją). W katolickiej Polsce przybrało to formy wręcz karykaturalne. Kościół nie protestuje przeciw „dzikiemu” rynkowi (nie zważając na katolicką „naukę społeczną”, usystematyzowaną i zradykalizowaną przez Jana Pawła II), za to broni się z podziwu godną zaciekłością przed jakąkolwiek liberalizacją prawa do aborcji, dopuszczeniem praktyki in vitro itp. Wolnorynkowcy z centrum im. Adama Smitha nie wstydzili się stwierdzić, że dobrym rozwiązaniem problemu zabezpieczenia na starość mógłby być „model azjatycki”, czyli liczenie w wieku emerytalnym na pomoc dzieci, oraz oczywiście przywrócenie tradycyjnego modelu rodziny wielopokoleniowej. Klerykalni konserwatyści głosili nawet, że uniezależnienie się od wsparcia rodzinnego
Tagi:
Andrzej Walicki









