Demokraci dwóch prędkości

Demokraci dwóch prędkości

Democratic candidate for the House of Representatives District 7, Tom Malinowski, celebrates during his election night party in Berkeley Heights, N.J., on Tuesday, Nov. 6, 2018. (AP Photo/Noah K. Murray)

Amerykańska opozycja wprowadza do Kongresu najbardziej różnorodną grupę politycznych debiutantów w historii Kiedy 6 listopada wieczorem w kolejnych okręgach wyborczych ogłaszano wyniki głosowań do Senatu i Izby Reprezentantów, u wielu działaczy Partii Demokratycznej radość ze zwycięstwa mieszała się z szokiem i niedowierzaniem. Choć przejęcie kontroli nad niższą izbą Kongresu wydawało się pewne już od kilkunastu tygodni, bardziej doświadczeni demokraci do końca nie wierzyli, że polityczni nowicjusze w szeregach partii udźwigną presję zdobycia swojego pierwszego mandatu. Po wyborczej katastrofie 2016 r. i pogłębiających się sporach ideologicznych czy wręcz rozłamach stało się jasne, że demokratom potrzebna jest głęboka zmiana. Nie delikatny lifting, za jaki powszechnie uznano kandydaturę Hillary Clinton – wprawdzie pierwszej kobiety walczącej o prezydenturę, lecz uosabiającej wszystkie stereotypowe cechy białej elity kraju – ale totalną rewolucję, która odzwierciedli społeczne, ekonomiczne i demograficzne przemiany elektoratu. W ostatnich latach Partia Demokratyczna stała się ugrupowaniem dwóch prędkości. Podczas gdy w Waszyngtonie weterani, sparaliżowani przez Donalda Trumpa i kontrolowany przez republikanów Kongres, walili głową w mur, w kraju rodziły się nowe inicjatywy społeczne. Ich celem było stawienie czoła konserwatyzmowi prezydenta za pomocą oddolnej mobilizacji zwykłych ludzi. Listopadowe wybory miały być testem dla demokratycznej młodzieży – i pokazać, czy jak w przypadku Baracka Obamy w 2008 r. kampania zbudowana na nadziei, optymizmie i przekazie merytorycznym ma szansę powodzenia. Wyborcze sensacje Udało się w bardzo wielu przypadkach. Demokraci wprawdzie przegrali kilka wyścigów wyborczych o ogromnym znaczeniu symbolicznym, takich jak fotel senatorski w Teksasie czy stanowisko gubernatora na Florydzie, nie można jednak deprecjonować odzyskania kontroli nad Izbą Reprezentantów. Tym bardziej że nowa demokratyczna większość jest prawie tak zróżnicowana jak dzisiejsza populacja głosujących Amerykanów. W rozpoczynającej się w przyszłym roku kadencji w ławach Partii Demokratycznej zasiądzie łącznie aż 31 debiutantów. Wśród nich znajdują się zarówno nowicjusze w administracji, jak i osoby z doświadczeniem w innych instytucjach rządowych. Dla niektórych decyzja o starcie w wyborach była naturalną konsekwencją kariery, innych zmotywował społeczny impuls, jeszcze inni chcą bronić swoich okręgów wyborczych, często zdominowanych przez mniejszości, przed dyskryminacyjną polityką Trumpa. W grupie nowych deputowanych Partii Demokratycznej jest dwójka byłych funkcjonariuszy CIA, aktywista z dyplomem prawa Harvardu i rapowym albumem na koncie, pochodząca z Puerto Rico barmanka z Bronxu, urodzony w Polsce zawodowy dyplomata z przeszłością w administracji Obamy, pierwsza w historii Kongresu muzułmanka, córki imigrantów z Ekwadoru i Somalii, pierwsza przedstawicielka amerykańskich Indian i były zawodowy futbolista NFL. Barwniejszej grupy nie dałoby się wymyślić. Wiele z tych zwycięstw było o tyle niespodziewanych, że debiutujący demokraci ścierali się z republikanami nie tylko bogatszymi w doświadczenie, ale też mającymi elektorat, przynajmniej teoretycznie, zdecydowanie po swojej stronie. Tak było w przypadku Kendry Horn, która w piątym okręgu wyborczym w Oklahomie pokonała dwukrotnego kongresmena Partii Republikańskiej Steve’a Russella. Jej zwycięstwo okrzyknięto największą sensacją wyborczej nocy, bo Russell poprzednie starcie w 2016 r. wygrał z przewagą ponad 20 pkt proc. Co więcej, dwa lata temu Oklahoma okazała się miejscem jednego z największych triumfów Trumpa – urzędujący prezydent zdobył tu ponad 65% głosów. Do zobrazowania tego, jak niewielkie szanse na zwycięstwo dawano Horn, niech posłuży popularny portal FiveThirtyEight, prowadzący analizy statystyczne amerykańskiej polityki i oceniający prawdopodobieństwo wydarzeń na podstawie danych liczbowych. Jeszcze dzień przed głosowaniem analitycy portalu dawali Kendrze Horn jedynie 6,6%. Ostatecznie zdobyła 50,7% głosów. To zwycięstwo zawdzięcza przede wszystkim pragmatycznej kampanii wyborczej. Pragmatyzm, głupcze! Właśnie pragmatyzm wydaje się dominującą cechą łączącą debiutantów w Kongresie. Przed wyborami przewodnicząca klubu Partii Demokratycznej Nancy Pelosi zaapelowała do wszystkich kandydatów, by ich kampanie nie opierały się tylko na tworzeniu antytezy dla Trumpa i odpieraniu jego ataków. Demokraci mieli się koncentrować na prawdziwych problemach wszystkich Amerykanów, niezależnie od poglądów. Dlatego większość jako wyborczy priorytet umieszczała publiczną opiekę zdrowotną, którą znacznie poszerzył Obama, a Trump drastycznie ograniczył. Wielu kandydatów opozycji było jeszcze bardziej konkretnych – obiecywali walkę o lepsze warunki

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 48/2018

Kategorie: Świat