Tak pięknie – jak w żadnym innym języku – brzmi po hiszpańsku tytuł dyrektora Departamentu Ameryki (DA) w MSZ RP. DA jest, obok departamentów Europy, Strategii Polityki Zagranicznej czy Polityki Bezpieczeństwa jednym z bardziej prestiżowych. Gabinet dyrektora Departamentu Ameryki zajmowali przy Szucha profesorowie Zbigniew Lewicki i Henryk Szlajfer czy bardzo doświadczeni dyplomaci Maciej Kozłowski, Andrzej Jaroszyński, Robert Kupiecki. MSZ rzucało na to stanowisko wszystko, co miało najlepszego. I oto od stycznia pełniącym obowiązki dyrektorem DA został Staszek, czyli Stanisław Peltz. Czyli kto? Jest absolwentem uniwersytetów w Toronto i Oksfordzie. I brawo, to sympatyczna przepustka do MSZ. Ale żeby od razu kierować kluczowym departamentem? Bo doświadczenie (i umiejętności, to się łączy) w pracy dyplomatycznej ma Stanisław Peltz mocno skromne: odbył praktykę w konsulacie generalnym w Nowym Jorku. W sumie w USA przebywał kilkanaście miesięcy. Pracował też, na podrzędnych stanowiskach, w Kancelarii Prezydenta i samorządach. O co więc chodzi? Na początku stycznia pisaliśmy, że nasza polityka bezpieczeństwa i stosunków z USA jest tworzona i realizowana przez ludzi prezydenta Dudy. W MSZ te działy podlegają wiceministrowi Marcinowi Przydaczowi. On wyznacza dyrektorów. Ale tym razem, panie ministrze, ze Staszkiem pojechał pan naprawdę za grubo! Dobre rzeczy o nim pan słyszał? Nie dziwi nas to,
Tagi:
Ameryka, Ameryka Północna, Ameryka Południowa, Andrzej Jaroszyński, Anna Maria Anders, Departament Ameryki (MSZ), Francja, geopolityka, Henryk Szlajfer, KPRP, Maciej Kozłowski, Marcin Przydacz, MSZ, Niemcy, Paulina Deryło-Peltz, polska dyplomacja, relacje Polska-USA, Robert Kupiecki, Rosja, rząd PiS, Stanisław Peltz, stosunki międzynarodowe, Toronto, Uniwersytet w Oksfordzie, USA, Zbigniew Lewicki