Dlaczego lewica jest wciąż na marginesie?

Dlaczego lewica jest wciąż na marginesie?

Warszawa, 23.04.2020. Liderzy Lewicy w maskach antywirusowych po konferencji prasowej w Sali Kolumnowej. Adrian Zandberg (Razem), Robert Biedron (Wiosna), Wlodzimierz Czarzasty (SLD).,Image: 514728960, License: Rights-managed, Restrictions: , Model Release: no, Credit line: Adam Chelstowski / Forum

Lewica nie ma własnej narracji, a nawet gdyby ją skonstruowała, nie ma narzędzi do jej upowszechnienia Rok temu lewica z przytupem wróciła do parlamentu, a świetne wystąpienie Adriana Zandberga podczas sejmowej debaty nad exposé premiera miało zwiastować rychłą detronizację PO w roli głównej siły opozycyjnej. Dziś jednak sympatycy SLD, Wiosny i Razem z niepokojem patrzą w sondaże, w których ruch Szymona Hołowni spycha koalicję ich partii na granicę progu wyborczego. Po drodze lewicowy elektorat musiał przełknąć kilka gorzkich pigułek zaserwowanych mu przez własnych wybrańców, m.in. zakończoną katastrofą kampanię prezydencką Roberta Biedronia i budzące powszechny niesmak głosowanie w sprawie podwyżek uposażeń polityków. Wydaje się, że formułowane przed rokiem oczekiwania wobec parlamentarnej lewicy były mocno na wyrost. Euforia towarzysząca końcowi absencji formacji postępowej w ławach sejmowych przysłoniła trzeźwą ocenę rzeczywistości i zmitologizowała wyborcze osiągnięcie lewicowego trójporozumienia. Cofnijmy się zatem do lata 2019 r., by nadać rzeczy właściwą miarę. Partia Razem po klęsce w wyborach europejskich (1% poparcia) ogłosiła gotowość tworzenia wspólnych list z SLD i Wiosną, czyli z partiami, którym jeszcze kilka tygodni wcześniej odmawiała miana prawdziwej lewicy. Robert Biedroń po rozczarowującym wyniku wyborów do europarlamentu (6%) zadeklarował, że jest gotów do rozmów o politycznych sojuszach zarówno z partiami lewicowymi, jak i z Platformą Obywatelską, choć deklarowanym celem Wiosny było stworzenie alternatywy dla całej sceny partyjnej. Z kolei przewodniczący SLD Włodzimierz Czarzasty zapewniał, że wierzy w projekt Koalicji Europejskiej, zbudowanej na wybory europejskie wokół PO, i nie zamierza go porzucać. Mieliśmy zatem trzy mocno poobijane partie, których liderzy w imię przetrwania byli gotowi porzucić wcześniejsze deklaracje ideowe i strategie samodzielnego bytu w życiu publicznym. Koło ratunkowe rzucił Razem i Wiośnie… Grzegorz Schetyna. To on zdecydował, że w budowanej na wybory parlamentarne Koalicji Obywatelskiej nie będzie miejsca dla SLD. Gdyby postanowił inaczej, dziś w Sejmie oglądalibyśmy grupkę posłów Sojuszu (raczej pozbawionych podmiotowej pozycji), natomiast partie Zandberga i Biedronia byłyby tylko wspomnieniem. Zbieg szczęśliwych okoliczności sprzyjał lewicowemu trójprzymierzu również podczas samej kampanii wyborczej. Ubiegłoroczna elekcja była bowiem pod kilkoma względami wyjątkowa. Po pierwsze, zarejestrowało się jedynie pięć ogólnopolskich komitetów wyborczych. Po drugie, wśród nich nie było żadnej nowej siły politycznej (takiej jak Ruch Palikota, Kukiz‘15 czy Nowoczesna w poprzednich wyborach). Po trzecie, do urn poszło wyjątkowo dużo wyborców. Po czwarte, mała liczba komitetów oraz wysoka frekwencja spowodowały, że wszystkie startujące ugrupowania znalazły się w parlamencie. Dzięki tym czynnikom lewica osiągnęła dobry rezultat. Retrospekcja ta pokazuje, że powrót lewicy do parlamentu był w dużej mierze efektem zdarzeń przez polityków partii lewicowych niezamierzonych i będących poza ich wpływem. Uzmysławia też, że polska lewica ma dużo głębsze problemy niż formuła organizacyjna działania. Zjednoczenie na liście wyborczej to krok w dobrą stronę, ale nie unieważnia on wszystkich powodów, dla których rok temu trzy partie lewicy drżały o swoją przyszłość. Niektóre przyczyny dobrze widać w blasku parlamentarnych fleszy. • Lewica w całym świecie zachodnim znalazła się w imadle socjopolitycznego podziału populizm versus liberalizm. Z jednej strony, ugrupowania prawicowo-populistyczne kuszą swoją ofertą wyborców wywodzących się z klasy robotniczej, obawiających się nagłych zmian, jakie niesie globalizacja. Z drugiej, partie liberalne i ekologiczne zabiegają o otwartych na świat, dobrze wykształconych i z reguły młodszych kosmopolitów. Elektorat formacji socjaldemokratycznych kurczy się. I pojawia się pytanie, czy możliwe jest skuteczne apelowanie do obu grup, czy też socjaldemokracja powinna się zdecydować, czyim reprezentantem chce być w XXI w. Dziś na polską lewicę głosują przede wszystkim osoby z wyższym wykształceniem, o dobrym statusie materialnym i z większych miast. Duża część tego elektoratu pod względem ekonomicznym bliższa jest rynkowemu liberalizmowi. Jednak z deklaracji przedstawicieli parlamentarnych ugrupowania, które przyjęło nazwę Lewica, wynika, że ma ono ambicje rywalizować z PiS o wyborców, którzy w partii Kaczyńskiego widzą gwaranta bezpieczeństwa socjalnego. Problem w tym, że jednoczesne bardzo mocne akcentowanie kwestii kulturowych skutecznie oddala Lewicę od tego wymarzonego elektoratu. I chodzi tu nie o same postulaty (prawa osób LGBT, równouprawnienie kobiet, ochrona klimatu itp.), lecz o język,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 40/2020

Kategorie: Opinie