Ta teoria przynosi profity chyba jedynie Korei Północnej, która konsekwentnie ją stosuje
Sformułowanie teoria szaleńca brzmi obrazoburczo, ale jest to teoria od dawna zadomowiona w nauce o stosunkach międzynarodowych. Ściślej, od momentu przełamania monopolu USA na posiadanie bomby atomowej i przejścia świata do tzw. ery atomowej. W erze atomowej pomimo istnienia potężnych arsenałów nuklearnych użycie broni atomowej okazało się jak dotąd niemożliwe z uwagi na potencjalną całkowitą destrukcję wojujących stron, a przy okazji prawdopodobnie całej Ziemi. W związku z tym żaden zdrowy na umyśle przywódca państwa atomowego nie wciśnie przycisku uruchamiającego atak nuklearny. Nie może też wiarygodnie grozić oponentowi/oponentom takim atakiem.
Co jednak, jeśli przywódca nie jest zdrowy na umyśle, a przynajmniej uda mu się przekonać przeciwnika, że nie wszystko z nim w porządku? Czy decydenci polityczni w państwie, wobec którego zostaną sformułowane groźby nuklearne przez przywódcę uchodzącego za niezrównoważonego, irracjonalnego czy wręcz szalonego, nie będą skłonni do ustępstw?
Tego typu kwestie zaczęli rozważać u schyłku lat 50. minionego wieku dwaj uczeni – Daniel Ellsberg i Thomas Schelling. Ten pierwszy zasłynął przekazaniem „New York Timesowi” tzw. Pentagon Papers – ściśle tajnego raportu Departamentu Obrony na temat zaangażowania USA w Wietnamie i ukrywanych przed opinią publiczną wątpliwości wysokich przedstawicieli amerykańskiego rządu, czy wygranie wojny wietnamskiej jest możliwe. Ten drugi w 2005 r. otrzymał Nagrodę Nobla w dziedzinie ekonomii (wraz z Robertem Aumannem) za ukazanie możliwości zastosowania teorii gier w naukach społecznych i mikroekonomii. Ellsberg przedstawił przyczynki do teorii szaleńca w wykładzie „The Political Uses of Madness”. Schelling w pracy „The Strategy of Conflict”. Oczywiście ani Ellsberg, ani Schelling nie namawiali amerykańskiego prezydenta do prób stosowania teorii szaleńca.
Dodam jeszcze na marginesie, że historycy myśli politycznej łatwo wskażą, iż zalążki tej teorii da się znaleźć u Machiavellego w „Rozważaniach nad pierwszym dziesięcioksięgiem historii Rzymu Liwiusza”, w których słynny Florentczyk stwierdza, że „czasami jest rzeczą niezwykle roztropną symulować szaleństwo”. A chcąc raz potraktować sprawę fundamentalnie, należałoby się zwrócić do myślicieli starożytnych, bo trzeba zakładać, że tam znajduje się początek tej idei, zgodnie z twierdzeniem Arnolda Gehlena, że „Grecy wszystko wiedzieli i można pośród nich znaleźć prekursora każdej ważnej myśli”.
Wedle Harry’ego Robbinsa Haldemana, szefa personelu Białego Domu za prezydentury Richarda Nixona, właśnie prezydent Nixon bezpośrednio powoływał się na teorię szaleńca i tym samym wprowadził ją do amerykańskiej praktyki politycznej. W pamiętnikach opublikowanych w 1978 r. pod tytułem „The Ends of Power” Haldeman wskazuje, że prezydent Nixon celowo wysyłał do Moskwy i Hanoi sygnały, że jest „szaleńcem” zdolnym do każdego irracjonalnego czynu, łącznie z użyciem broni jądrowej, w celu przełamania impasu i zmuszenia strony komunistycznej do negocjacji. „Nazywam to teorią szaleńca, Bob – relacjonuje słowa prezydenta Haldeman – chcę, aby Wietnamczycy z Północy uwierzyli, że doszedłem do momentu, w którym mogę zrobić wszystko, żeby zakończyć wojnę. Rozpuściliśmy wśród nich plotkę, że »na miłość boską, wiecie, iż Nixon ma obsesję na punkcie komunizmu. Nie będziemy potrafili go powstrzymać, gdy się wścieknie, a trzyma palec na nuklearnym przycisku«, i Ho Chi Minh osobiście w ciągu dwóch dni stawi się w Paryżu, błagając o pokój” (H.R. Haldeman, J. DiMona, „The Ends of Power”, s. 82-83).
Teoria szaleńca od początku drugiej kadencji Donalda Trumpa przeżywa renesans
Prof. dr hab. Piotr Kimla pracuje w Katedrze Stosunków Międzynarodowych i Polityki Zagranicznej Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego









