Dotykać tego brudu?

Dotykać tego brudu?

Literaci wśród płatnych agentów Służby Bezpieczeństwa

Wśród literatów było wielu płatnych agentów Służby Bezpieczeństwa donoszących na swych kolegów i swoje środowisko. (…) W świetle opublikowanych dokumentów widać, że chętnych do takiej roli było wielu, podjęte zadania agenturalne wykonywali bez przymusu i rzetelnie. O jednym z nich, który wprawdzie zapewniał, że nie donosił, nikogo nie zdradził, nikomu krzywdy nie wyrządził, zachowała się taka opinia prowadzącego go funkcjonariusza SB: „[…] dostarczył szereg cennych danych […]. Przyjmował do wiadomości sprecyzowane zadania i był obowiązkowy w ich realizacji”. Donosił na kolegów, zmierzając do wyeliminowania swych konkurentów.
Inny, w ostatnich latach wykreowany przez siebie i przez publicystykę na wielkiego, nieskalanego, pryncypialnego moralistę, był w swoim czasie sterowany przez funkcjonariuszy wywiadu, podstępnie doprowadził do powrotu do kraju swego ojca z emigracyjnego Londynu i zabiegał, by współpracował on z SB, penetrując środowisko emigracyjne. Jak zapewnia prowadzący go oficer, „wszelkie zadania wykonywał sumiennie”.
Podobne charakterystyki się powtarzają: „Informował zawsze szczerze i rzetelnie”; „Jest sprawdzonym i obiektywnym źródłem informacji”. W charakterystykach często pojawia się opinia o dużej gotowości podjęcia się roli agenta. Oto jedna z opinii, oficera SB wnioskującego o zwerbowanie jako TW swego rozmówcy: „Na zadane pytania odpowiadał szeroko, ujawniając szczegóły, o które nawet nie pytano”. Okazało się, że zwerbowany był w istocie bardzo przydatny SB. Uzyskiwane od niego informacje uznano za „wartościowe z punktu widzenia operacyjnego”.

Wykazywał przychylną postawę

Zabiegi funkcjonariusza SB o zwerbowanie współpracownika często kończyły się sukcesem: „Zdobycie […] było dużą wartością operacyjną, ponieważ znany był w środowisku z liberalnych poglądów […]. Był do kontaktów z SB chętnie ustosunkowany”.
Notatki funkcjonariuszy z rozmów z pozyskiwanymi do współpracy literatami różnią się diametralnie od ich późniejszego tłumaczenia się i usprawiedliwiania. Są jednoznaczne w swej wymowie: „Wykazywał przychylną postawę […]. Reakcje są swobodne, wszystko wskazuje na to, że szczere. Do naszych zainteresowań odniósł się ze zrozumieniem. Oporów moralnych nie zdradzał” (…).
Jakie były motywy ich postępowania? Czy chodziło o pieniądze? Tak, w wielu przypadkach. Chętnie sięgano po zapłatę za przygotowane na piśmie raporty i ujawniane w bezpośrednich rozmowach ze swymi „opiekunami” informacje. Jeden z pozyskanych tłumaczy swą decyzję trudną sytuacją życiową, ponieważ nie mógł liczyć – dorosły, pracujący mężczyzna – na pomoc matki ani – co jeszcze żałośniej wygląda – na rodzinę żony, bo pozostawał z nią w złych stosunkach. Zrozumiałe więc – wyjaśniał – że zależało mu na dobrze płatnej posadzie. Mówił to po ujawnieniu jego współpracy z SB, z przekonaniem, że podane przez niego okoliczności spotkają się ze zrozumieniem i usprawiedliwią go w oczach opinii publicznej.
Względy czysto materialne nie dla wszystkich były najważniejsze. W wielu przypadkach chodziło o szybką karierę literacką, ułatwienia w publikowaniu utworów, uzyskanie stanowiska na placówce zagranicznej, możliwości częstych wyjazdów zagranicznych, chęć trwałej obecności na pierwszym planie życia kulturalnego, posadę redaktora naczelnego periodyku liczącego się wśród pisarzy, kontakty z ludźmi kultury, literatury, polityki w Polsce i poza jej granicami. Często o współpracy decydowała możliwość przywożenia do kraju niedostępnych w Polsce publikacji, które służyły pisaniu własnych książek, przyjmowanych z dużym zainteresowaniem, bo cytowano w nich źródła nieosiągalne w kraju. Dla ludzi pióra taka możliwość stanowiła dużą pokusę. Donosicielstwo oraz pisanie raportów na kolegów i własne środowisko były więc ceną za otrzymanie paszportu, statusu zagranicznego korespondenta i związane z tym duże możliwości i szerokie kontakty. W grę wchodziła również ambicja autorska, może nie tyle ambicja, ile raczej próżność, przed którą wobec możliwości swobodnego publikowania swych książek w dużych nakładach ustępowały skrupuły etyczne.

Winna młodość

Niektórzy tłumaczą się młodym wiekiem w czasie, gdy dali się zwerbować, ale młody wiek przemijał, a oni dorastali i nadal służyli tajnym służbom nie mniej gorliwie. Istniała przecież możliwość zerwania współpracy, co niektórzy czynili. Jeden z nich wyznał, że donosił „z głupoty, niewiedzy, bezmyślności, czy, co tu ukrywać, oportunizmu”. Inny tłumaczył się strachem przed konsekwencjami odmowy. Próbował przekonać, że odmowę „uniemożliwiała atmosfera strachu”, jego zdaniem obejmująca wszystkich obywateli PRL. Nie wszyscy jednak byli tak strachliwi, a i jego strach pobrzmiewa fałszywie w zestawieniu z opinią prowadzącego tego bardzo przestraszonego, który okazywał dużą gorliwość i gotowość współpracy. Jeszcze inny szukał usprawiedliwienia w stwierdzeniu, że „w czasach PRL ludzie donosili na siebie, bo musieli to czynić”. Był i taki, który tłumaczył, że zmuszono go do podpisania „lojalki” i w ten sposób zrobiono z niego tajnego współpracownika SB. Podpisanie „lojalki”, usprawiedliwione w pewnych okolicznościach, nie musiało się równać zgodzie na donosicielstwo.
Jeden z literatów-agentów swą współpracę z SB tłumaczył lewicowymi poglądami. Rozczarowawszy się do „Solidarności”, opuścił jej szeregi i zaczął służyć donosami na kolegów pisarzy, nie odmawiając za to zapłaty. Trudno o większe nieporozumienie i nadużycie. W etosie autentycznej lewicy nie było i nie ma miejsca na wzajemne donosicielstwo. Ludzie lewicy działają z otwartą przyłbicą. Wszyscy wiedzą, kim są. Płacili i płacą niemałą cenę – w różnych okresach PRL, nie tylko w III Rzeczypospolitej – za swoje przekonania.
Po zmianie ustroju na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku było dużo okazji do wyjaśnienia swego postępowania, przyznania się do agenturalnej roli lub usunięcia nieporozumień i uporządkowania spraw natury etycznej. Nikt jednak z byłych agentów-literatów dobrowolnie, z własnej inicjatywy nie przyznał się do agenturalnej działalności. Jeżeli – jak ten i ów utrzymywał – jego współpraca z SB była rezultatem szantażu, podjęta wbrew jego woli, można było wiele wyjaśnić i liczyć na zrozumienie. Wszyscy przyznali się dopiero po opublikowaniu dokumentów jednoznacznych w swej treści. Można odnieść wrażenie, że liczyli na to, że ich przeszłość pozostanie tajemnicą, nigdy nie zostanie ujawniona.

Podpisane przypadkowo

Przeważającą reakcją po ujawnieniu było zaprzeczanie wszystkiemu, co znaleziono w ich sprawie w opublikowanych dokumentach archiwalnych, wraz z kwestionowaniem jakiejkolwiek ich wartości dowodowej, nawet gdy znajdowały się na nich własnoręczne podpisy pod składanymi raportami lub kwitujące odbiór pieniędzy. Utrzymywano, że musiały one się tam znaleźć jedynie przez przypadek, nieporozumienie albo przez złą wolę prowadzącego funkcjonariusza SB, „spreparowane w ubeckich laboratoriach w celach, których się można tylko domyślić”. Często powoływano się na własną niewiedzę: o zarejestrowaniu ich jako współpracowników, o nadaniu im pseudonimu, mimo że ujawnione okoliczności zmuszały wręcz do przyznania się do kontaktów z SB. (…)
Jako wygodne wyjście służy niekiedy zapowiedź podjęcia własnych badań prowadzących – przy pomocy profesjonalnych archiwistów – do weryfikacji (a to ma oznaczać: do odrzucenia) faktów zawartych w opublikowanych dokumentach. Taka zapowiedź pozwala na znaczne odłożenie w czasie stosownych wyjaśnień. Na razie nie ma bowiem dostępu do archiwaliów IPN. Zasada, że „delikwent, na którym dokonuje się egzekucji, zgodnie z absurdalnym przepisem, nie może się zapoznać z materiałami”, z jednej strony bardzo słusznie oburza, z drugiej natomiast okazuje się czasem nawet wygodna. (…)

Wszyscy zgodnie zapewniają, że z funkcjonariuszami SB mającymi zadanie kontrolowania środowiska literackiego rozmawiali tylko na tematy ogólne i to, co mówili, nikomu nie mogło wyrządzić szkody. W konsekwencji bagatelizuje się cały problem współpracy: „Może coś czasem chlapnąłem […], ogólnie jednak opierałem się esbekom, nie mówiłem nic istotnego ani obciążającego i czuję się czysty”.
Wieloletni, „zasłużony” agent SB, pod koniec życia, gdy już ujawniono mroczną stronę jego biografii, przeprasza kolegów z redakcji, że na nich donosił, ale uspokaja swe sumienie: „Wierzę, że nie wyrządziłem nikomu nic naprawdę złego”. Inny zapewnia:
„Starałem się opowiadać same niewinne rzeczy – że to bardzo sympatyczni ludzie [z opozycji politycznej]. Mówię sobie, że nikomu wielkiej krzywdy nie mogłem wyrządzić. […] Zdarzało się, że broniłem swoich kolegów z opozycji, tłumaczyłem esbekom ich racje”.
Można więc, jak widać, uczynić z donosów tytuł do chwały i zasług.

To była gra

Bywa, że samoobrona idzie jeszcze dalej. Próbuje się przedstawić swoje kontakty z SB jako podjęte z własnej woli w celu prowadzenia ważnej dla opozycji gry z władzami. Jeden z takich agentów, tajny współpracownik, który – jak sam to utrzymuje – samodzielnie zgłosił się na „dłuższe rozmowy”, próbuje przekonać: „Moją żelazną zasadą było niepodawanie jakiejkolwiek informacji, która mogłaby kogokolwiek obciążyć. Równocześnie starałem się jak najwięcej ukryć”. W jego przekonaniu podjęta gra miała znamiona działalności patriotycznej, której celem było „wprowadzenie SB w błąd i ukrywanie tego, co rzeczywiście zrobili moi przyjaciele […] i co robiłem ja sam”. Przekonany o swej niewinności, a nawet o swego rodzaju bohaterstwie, dodaje: „W czym ja kiedy pomogłem SB? Doniosłem na kogoś? Zadenuncjowałem kogoś? Ktoś za mnie siedział?”. Nie bez pewnej dumy mówi o swoim chytrym pomyśle i sprytnie wyprowadzanych w pole funkcjonariuszach SB. Nie oni dowiadywali się czegoś istotnego od niego, lecz on od nich wyciągał informacje, czym i kim się interesują. (…) Jeżeli nawet odbierał parokrotnie pieniądze, to tylko dlatego, by się bardziej uwiarygodnić w opinii SB. Szkoda tylko, że historycy nawet do niego przyjaźnie usposobieni stwierdzają, „że zachowana dokumentacja nie potwierdza wersji o prowadzeniu gry”, która jest raczej wynikiem późniejszej fantazji człowieka próbującego jakoś wybielić własne postępowanie. (…)

Konieczność historyczna

Teksty donosów, raportów i ekspertyz z reguły świadczą o dobrej znajomości przedmiotu, orientacji w środowisku, którego raport dotyczy, o zażyłych stosunkach z osobą, na którą składa się donos. Zdarza się nawet, że na użytek ekspertyzy jej autor zwraca się do autora, na którego donosi, jak należy rozumieć jego utwory.
(…) Można było oczekiwać, że po ujawnieniu agenturalnej działalności wielu literatów nastąpi poruszenie sumień, katharsis, próba ekspiacji, coś więcej niż zbanalizowane już słowo „przepraszam”, osłabione ponadto powtarzającym się przekonaniem o ogólnikowości donosów, które nikomu nie mogły zaszkodzić. Reakcje bohaterów tego szkicu idą jednak w innym kierunku.
Ceniony nauczyciel i wrażliwy poeta od młodości donosił na kolegów. Nie tylko mieli oni przez niego duże nieprzyjemności, przeszkody w karierze, ale również – we wczesnych latach Polski Ludowej – czekały ich aresztowania, surowe wyroki sądowe, niekiedy nawet kara śmierci. Gdy jego życie miało się ku końcowi, opublikował wiersz – przyznanie się do własnych czynów. Nie ma w nim żalu, poczucia winy. Tłumaczy się koniecznością historyczną (…).
Ten, który spełniał gorliwie życzenia Służby Bezpieczeństwa, a nawet działał podstępnie przeciwko swemu ojcu, później przybierał szaty wielkiego moralisty w artykułach publicystycznych (zresztą niezłych), pouczał, gromił, potępiał, uchodził w opinii publicznej za jednego ze sprawiedliwych, z własną pamięcią umiał sobie poradzić. Wykształcił w sobie pamięć selektywną. Z całą otwartością mówił o sobie (przemilczając wprawdzie, co z pamięci usuwał): „To, co jest poza moją pamięcią, co się w niej nie mieści, jest eliminowane, nie jest akceptowane. Wiem, że to jest groźne. Wiem, że to jest nawet i nieprzyzwoite, ponieważ mogłoby się zdarzyć, że nie zapamiętuję rzeczy dla mnie niewygodnych, rzeczy, w których jestem widziany w niewłaściwym świetle, niedobrych dla siebie – wobec tego to nie istnieje. Może tak i jest, ale w tej chwili mówię o mechanizmach i tak je opisuję, jak one wydają się funkcjonować”.

Najstarszy zawód świata?

Można też spotkać się z cynicznym wyznaniem, które zmierza do usunięcia hańby donosicielskiego postępowania, a nawet do jego usprawiedliwienia: „Zawód agenta jest tak samo stary jak zawód kurwy i jego nagłe demonizowanie to po prostu akt zbiorowej hipokryzji […]. Trzeba by w ocenach moralnych oddzielić małych żałosnych kapusiów od świadomych agentów”. (…)
Samousprawiedliwianie, minimalizowanie, a nawet zupełne bagatelizowanie uprawianego przez siebie donosicielstwa, które w europejskiej tradycji etycznej w ogóle napiętnowane jest hańbą, a tym bardziej, gdy dotyczy pisarzy, przychodzą tym łatwiej, że nie spotykają się one z jednoznaczną, wyraźną, społecznie donośną reakcją opinii publicznej, w tym szczególnie do tego powołanego środowiska literackiego.
Trzeba przyznać, że takiej właśnie reakcji sprzyja wybiórcze ujawnianie współpracy literatów z SB. Obejmuje ono przede wszystkim, jeśli nie wyłącznie, osoby związane z lewicą, należące do Związku Literatów Polskich. Daremnie w książce Joanny Siedleckiej „Kryptonim liryka. Bezpieka wobec literatów” szukałoby się informacji na przykład o „Zapalniczce” czy o „Lachowiczu” (w tym przypadku zapewne ze względu na jego syna).
13 listopada 2008 r. „Gazeta Polska” podała, że ośmiu członków Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich było „tajnymi współpracownikami” i „konsultantami” SB. Poruszone tą wiadomością literackie środowiska regionalne (Poznań, Bydgoszcz, Gorzów, Szczecin, Ciechanów, Katowice, Rzeszów) zareagowały żądaniem podania się Prezydium ZG ZLP do dymisji, zwołania nadzwyczajnego zjazdu delegatów ZLP z całej Polski i dokonania nowych wyborów władz Związku. W odpowiedzi na to żądanie Prezydium ZG ZLP wystosowało list do oddziałów terenowych, Komisji Rewizyjnej i Głównego Sądu Koleżeńskiego z informacją, że Zarząd Główny nie zamierza podać się do dymisji, gdyż opublikowane materiały pochodzą z „całkowicie niewiarygodnego źródła” (chociaż niektórzy potwierdzili zawarte o nich informacje). Ponadto w liście powołano się na prawo, które nie przewiduje lustracji w odniesieniu do członków i władz stowarzyszeń twórczych, wobec czego członkowie ZG ZLP nie mają zamiaru poddać się „dzikiej lustracji”.
Autorzy tego kompromitującego listu nie zauważyli różnicy między postępowaniem IPN, który tropi „kłamstwa lustracyjne” odbierające prawo do zajmowania publicznych stanowisk, a problemami etycznymi literackiego środowiska, które jest przez nich reprezentowane. (…)

Nie człowiek, lecz dzieło

W wielu usprawiedliwieniach przewijało się przekonanie, że nie jest ważna biografia pisarza, lecz jego dzieło i tylko ono powinno się liczyć. Spotykało się ono z krytyką utrzymującą, że nawet najwybitniejszy pisarz nie może uniknąć moralnej oceny swego postępowania; że bezpośrednio lub pośrednio wpływa ono na interpretację jego dzieł i na ich czytelniczy odbiór. Może w stosunku do twórców z odległej przeszłości dylemat: uwzględniać czy nie uwzględniać niegodne postępki pisarza, traci na znaczeniu. Ważne jest jego dzieło. Chyba inaczej wygląda to jednak w odniesieniu do literatów współczesnych, wśród których i z którymi żyje się w tym samym czasie, doznaje się podobnych doświadczeń i jest się narażonym na takie same niebezpieczeństwa i pokusy; z którymi nierzadko się blisko współpracuje w życiu publicznym. (…)
Bolesne jest odkrycie, że osoba bliska była agentem tajnej policji i donosiła na ludzi ze swego środowiska. Gdy Péter Esterházy natrafił na teczki z donosami pisanymi przez jego ojca, który je „produkował” przez blisko 30 lat, napisał książkę „Wydanie poprawione”. Ze wstrząsu wywołanego tym odkryciem powstało wybitne dzieło literackie.
Podobny przypadek w Polsce nie zrobił takiego wrażenia. Syn agenta poszedł tropem innych agentów. Przekonywał, że donosy ojca nie były szkodliwe, ograniczały się do informacji ogólnie znanych. Poza tym nie donosił na własnego syna, chociaż ten należał do opozycji politycznej. Ów syn, osłonięty agenturalną tarczą swego ojca, był bezpieczny, a ponadto, inaczej niż jego rówieśnicy i towarzysze z konspiracji, mógł korzystać z dobrze zaopatrzonej w zagraniczne wydawnictwa biblioteki powstałej dzięki agenturalnej działalności ojca, której ujawnienie było „obezwładniającą wiadomością” dla pracujących z nim przy wspólnym stole redakcyjnym. (…)
Nie jest prawdą, co mówią bohaterowie tego szkicu, znajdując w tym usprawiedliwienie swojej agenturalnej działalności, że większość literatów wzajemnie na siebie donosiła. Także w środowisku literatów, podobnie jak w całym polskim społeczeństwie, nie była to postawa większości. Wielu umiało zrezygnować z korzyści, jakie otwierały się przed tymi, którzy podejmowali się współpracy z SB. Byli odporni na różne próby ich zwerbowania, a przecież i tak zostali cenionymi pisarzami. (…)
Wbrew twierdzeniom tych, którzy dali się zwerbować, odmowa współpracy z SB nie groziła dużymi konsekwencjami. Narażała wprawdzie na czasowe trudności paszportowe, utrudniała publikowanie utworów literackich i zwiększała trudności materialne. To mogło mieć duże znaczenie, ale nie uzasadniało sprzeniewierzenia się zasadom etycznym pisarza.

Skróty i śródtytuły pochodzą od redakcji

Fragment książki Mariana Stępnia Między literaturą a polityką. Rozprawy i szkice z życia literackiego XX wieku, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2012

Wydanie: 2012, 37/2012

Kategorie: Książki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy